Kto z kim rządzi i walczy w Kujawsko-Pomorskiem Jeżeli ktoś myśli, że obecna koalicja rządowa jest najdziwniejszym układem politycznym w IV RP, to się myli. W Kujawsko-Pomorskiem powstały konstelacje, o których nawet Jarosławowi Kaczyńskiemu się nie śniło. Województwo, a raczej jego samorządowa stolica Toruń, często bywa w centrum uwagi opinii publicznej. Wątpliwego rozgłosu dostarcza regionowi najsławniejszy polski radiowiec, Tadeusz Rydzyk. Jednak na Kujawsko-Pomorskie warto popatrzeć jak na swoiste laboratorium, w którym dokonuje się doświadczeń politycznych w skali mikro, które mogą zostać wykorzystane w skali makro. Problem tylko w tym, że region traktowany jest przez elity polityczne jako drugorzędny, daleko mu do znaczenia Mazowsza, Pomorza, Wielkopolski czy Śląska. A szkoda, bo dzieją się w nim ciekawe rzeczy nie tylko z punktu widzenia socjologów czy politologów. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że rządowa układanka koalicyjna w porównaniu z kujawsko-pomorskimi puzzlami sejmikowymi jest prosta jak konstrukcja cepa. Ale po kolei. W 33-osobowym sejmiku województwa jest pięć klubów radnych. PO ma 11 reprezentantów, PiS ośmiu, Lewica i Demokraci sześciu, a PSL oraz Samoobrona po czterech. Jakkolwiek by patrzeć, ani Platforma z ludowcami, ani pisowcy z ludźmi Leppera większości nie mają. Kiedy po wyborach samorządowych ogłoszono wyniki, lewica zacierała ręce, bo liczyła, że stworzy koalicję z PO. Waldemar Achramowicz, były marszałek województwa, triumfalnie oznajmił, że „czeka na propozycje”. Miał powody do zadowolenia, bo mimo słabego wyniku była szansa na dalsze rządy, które w poprzedniej kadencji SLD sprawował z PSL i „kupioną” z Samoobrony radną. Platforma zaloty odrzuciła. Dostała zgodę centrali na porozumienie z PiS, któremu również pozwolono na mezalians. Mimo posiadanej większości PO i PiS pociągnęły za sobą swoich ludowych partnerów, z którymi blokowały się w wyborach. Do tego grona dołączyli uciekinierzy z LPR. Wierni Giertychowi nie mieli szans, bo przypomnijmy, że był to okres, w którym dyrektor Rydzyk „kładł Ligę na katafalku”. Przy podziale stanowisk w sejmiku kujawsko-pomorskim problemem okazała się nie tylko mnogość koalicjantów. Trzeba było również pogodzić interesy Bydgoszczy i Torunia. Co nie jest łatwe, bo miasta te miłością do siebie nie pałają. Tutaj czytelnikowi należy się mały wtręt historyczny. Kiedy w wyniku reformy samorządowej tworzono sztuczne województwo kujawsko-pomorskie, rozegrała się walka o prestiż, czyli stolicę regionu. Bydgoszcz wzięła urząd wojewódzki, Toruniowi przypadła siedziba marszałka oraz sejmiku. Kiedy znaczenie samorządów zaczęło rosnąć, a przedstawiciela rządu w terenie maleć, bydgoszczanie zaczęli żałować geszeftu. Fundusze unijne dzieli samorząd, a nie rząd, więc realna władza jest tam, gdzie kasa. Na pocieszenie bydgoszczanie mają większą liczbę radnych. Mleko się wylało, ale i tak przynajmniej kilka razy w roku jakiś polityk nad Brdą zaczyna krzyczeć, że marszałka trzeba zabrać z grodu Kopernika. Dlatego nawet jedna partia dzieląc stołki wśród swoich, musi pilnować parytetów bydgosko-toruńskich. Jak marszałek z Torunia, to wice- z Bydgoszczy itd. Dodatkową komplikacją w godzeniu lokalnych interesów jest dawne województwo włocławskie włączone w struktury Kujawsko-Pomorskiego. Niezależnie od barw partyjni działacze z Włocławka ciążą ku Toruniowi, by zrównoważyć, jak określa to jeden z lokalnych liderów SLD, „imperialne dążenia Bydgoszczy”. Najważniejszym stanowiskiem w samorządowej hierarchii jest marszałek województwa. W Kujawsko-Pomorskiem, z racji posiadania największej liczby radnych, funkcja ta przypadła PO, która desygnowała na stanowisko Piotra Całbeckiego z Torunia. To nudna postać w obecnej polskiej rzeczywistości politycznej. Młody, wykształcony, z doświadczeniem samorządowym zdobytym podczas pracy w toruńskim magistracie, gdzie zajmował się m.in. funduszami europejskimi. Za to im dalej w las, tym gorzej. Z dwójki wicemarszałków kuriozalną postacią jest Maciej Eckardt. „Elity bowiem bohatersko zajmą się rwaniem unijnego sukna oraz dogadywaniem taktyki z kolegami socjalistami, liberałami czy chadekami. Tak, życie w Unii dla naszych elit będzie warte grzechu i dlatego wodzą dziś na pokuszenie naród nieświadomy”, pisał przed czterema laty wicemarszałek, dziś sam elita rwąca sukno. Karierę zawdzięcza posłance Annie Sobeckiej, z którą opuścił LPR. Na listę wyborczą przytuliło go PiS, jednak sam Roman Giertych doprowadził do skreślenia Eckardta. W ramach rekompensaty, a raczej daniny dla dyrektora RM został wicemarszałkiem. Dawni koledzy z Ligi nazywają go dziś turystą politycznym. Drugim wicemarszałkiem został Wodzisław Giziński, reprezentant PO z Bydgoszczy.
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety









