Strażniczki muzealnej ciszy

Strażniczki muzealnej ciszy

Te same obrazy kontemplują latami. Wiedzą, ile chmurek jest na płóciennym niebie i jak w ciągu dnia wędrują barwy po sukni Maryli Wereszczakówny „Nie biegać! Nie ślizgać się! Nie dotykać! Nie chuchać!”, słychać na każdym kroku flanelowych kapci po wyfroterowanej podłodze. Strażniczki muzealnych ekspozycji towarzyszą swoim eksponatom jak cień. Zza futryny, tronu, gabloty nie spuszczają z nas wzroku. Nie lubią niesfornych dziecięcych dwuszeregów, szurania kapciami po podłodze i nadmiaru oddechów, od których cierpią drogocenne przedmioty. W przestrzennych salach siadają na tym samym krześle w tym samym kącie, wpatrując się w ten sam obraz miesiącami… Nie lubią też słowa „salowe”. Ich stanowisko służbowe oficjalnie nazywa się „opiekun ekspozycji”. Nie wolno im wchodzić w kadry obiektywu. Gdy widzą błysk lampy, chowają się za futrynę. Choć z kieszeni kostiumików wystają okulary i panoramiczne krzyżówki, żadna się nie przyzna oficjalnie do tego, jak radzi sobie z sennością. Nie szydełkują, nie podczytują gazet ani harlequinów. Przy zwiedzających nie mogą siadać ani dyskutować. Zdarza się, że nie mogą siadać w ogóle, bo są wystawy, gdzie dodanie krzesła zmieniłoby charakter przestrzeni, którą zaplanował autor. Jeśli się przycupnie, idea już nie jest ta sama. – Proszę spojrzeć na te żylaki – podciąga spódnicę pani Basia i nerwowo rozgląda się dookoła. Są nieufne. Wszystkie narzekają na oczy i kręgosłupy. Czasem w domu mówią szeptem – z przyzwyczajenia. Niech pani posłucha Chłód sennych sal Muzeum Narodowego od czasu do czasu przerywa gwar życia. Ostatnio na pierwsze piętro przywieźli samego Picassa. – Padamy ze zmęczenia – mówi pani Barbara. – Zwykle w soboty, gdy nie ma przymusowych wycieczek, jest cisza jak makiem zasiał, a tu w pierwszą sobotę sprzedaliśmy 2 tys. biletów. Najgorzej jest w niedziele po mszy. Bywa taki tłok, że marzy się o rozłożeniu mokrych ścierek, taka duchota. Przy jednym Picassie pracuje sztab strażniczek. Każdego dnia przed wejściem ochrona kurtuazyjnie zaprasza do bramki z fotokomórką. – System musi byś niezawodny – wyjaśnia anonimowy ochroniarz. W trosce o bezpieczeństwo nie chce podać nawet imienia, ale zdradza, że to, co znajduje się w torebkach dam, niejednego by zaszokowało. Potrafią wyłożyć na półkę olbrzymie nożyce krawieckie, paralizatory, nawet toporki kuchenne do mięsa. Po galerii spaceruje się bez pośpiechu. Ludzie kontemplując dzieła, zerkają na biało-granatowe panie z pagerami, a panie przysłuchując się komentarzom, by nie drzemać z powodu monotonii, zerkają na nich. O Polakach kulturalnych wiedzą najwięcej. – Brak im polotu – ocenia pani Barbara, która stoi już dziewięć lat, więc jest obyta ze sztuką. Czasem więdną jej uszy od tego podsłuchiwania. – Niech pani sama sprawdzi – zachęca. Przyłączam się do grupki. – Idiotów robi z ludzi, Krysia – oburza się starsza kobieta, patrząc na geometryczne akty Picassa. – Trzeba by go znać osobiście, żeby odszyfrować te wizje. – Powiedz mi, Krysia, gdzie tu okno, a gdzie gwałt – obie drapią się w głowę przed dziełem „Gwałt pod oknem”. – A może zamówić z 20 tys. kalendarzy w tym stylu? – młody człowiek w garniturze wskazuje na portret damy w ołówku. – Co widzisz, synku, na tym obrazku? – pyta tata znużonego malca, wskazując na „Woltyżerkę”. – Nic – w trzeciej sali chłopaka nogi rozbolały już na dobre. – Istotą cyrku jest nie to, co chciałbyś zobaczyć. Tu liczą się te kropki, rozmigotanie, całe sedno jarmarczności… – No musiał malować, Teresa, żeby tyle kobiet utrzymać… – Czy można już nabyć puzzle z Picassa? – do salowej podchodzi kędzierzawy dziesięciolatek. W soboty i niedziele Picassa strzegą głównie tzw. panie weekendowe, czyli emerytki i rencistki. Zagadywane, najbardziej lubią rozmawiać o przebytych chorobach. Elegancka pani Helena z nienaganną fryzurą uciekła prawie śmierci spod kosy, ale wzrok ma taki jak jej 90-letni ojciec, który jeszcze igłę nawleka bez okularów. Pani Helena lubi swoje strażnicze weekendy: – Córka już poszła na swoje, to człowiek tęskni do ludzi. W weekendy spotyka raczej elitę, która celebruje każdy eksponat. Nie to, co rozwrzeszczane wycieczki w dzień powszedni. – Wnoszą termosy i kanapki, do gablot

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 50-51/2002

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Edyta Gietka