Stygnę powoli

Stygnę powoli

Często ogląda pan stare filmy ze swoim udziałem?

– Raczej nie, ale czasem zdarzy mi się na czymś zatrzymać wzrok w trakcie sentymentalnych powtórek w TVP.

I co pan myśli, patrząc wtedy na siebie?

– Moja najczęstsza refleksja, która towarzyszy takim seansom, to: w sumie ujdzie, niby wszystko w porządku, ale w gruncie rzeczy nic szczególnego. Nie mam wrażenia, żebym czegoś szczególnego w dziedzinie filmu dokonał, nie zostawiłem po sobie wiekopomnych kreacji, nie uważam się za autora czegoś odkrywczego, niezwykłego lub nowego w tej dziedzinie. Oczywiście zawsze pracowałem najuczciwiej, jak potrafiłem, i nie zdarzyło mi się trafić na jakąkolwiek dawną rolę, której musiałbym się wstydzić. Ale żeby było tam coś rzeczywiście wybitnego? Nie wydaje mi się. Może pojawiłem się nie w tym miejscu i nie w tym czasie? Mam wrażenie, że nie było zapotrzebowania w polskim kinie na takiego aktora, na taką twarz. Zdarza się.
(…) Rozmawiać o tym, czy te filmy były dobre, czy złe, nie ma sensu, bo o gustach się nie dyskutuje. Komuś się podobają, komuś nie, kropka. A o tym, kto się upijał po zdjęciach do, dajmy na to, „Pana Kleksa”, nie warto, bo co komu po tego rodzaju plotkach?

A kto się upijał po zdjęciach do „Pana Kleksa”?

– Tam w ogóle dość mocna pod tym względem ekipa się zebrała, mówię oczywiście o dorosłej części obsady. Takie były czasy. Zresztą nie przypominam sobie żadnego filmu, który nie zostałby zacnie podlany. Zawsze kręceniu towarzyszyły długie wieczorne rozmowy, anegdoty, opowieści. Film wywoływał w ludziach przypływ fantazji. Inne towarzystwo było. Ludzie inni. Trochę weselsi niż dzisiaj, chyba też mądrzejsi, a przede wszystkim z większym poczuciem swobody, bez dwóch zdań mniej skrępowani, mniej zdyscyplinowani i nie tak higieniczni jak dziś.
(…) A wie pan, że niewiele brakowało, a wcale bym Pana Kleksa nie grał?

Jak to? Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli!

– A ja owszem. Zupełnie niedawno dowiedziałem się przypadkiem, że pierwotnie Panem Kleksem miał być Janek Kobuszewski. Jak o tym usłyszałem, to aż podskoczyłem na krześle z wrażenia. Nie mam pojęcia, dlaczego w końcu nie zagrał tej roli. Szkoda, bo to był absolutnie zachwycający, fantastyczny, genialny pomysł, którego autorem był chyba Andrzej Wajda. Uważam, że Janek byłby Kleksem idealnym. Ze wszystkich polskich aktorów to on jest najbliższy mojemu wyobrażeniu tej postaci ukształtowanemu jeszcze na ilustracjach Marcina Szancera. Zarówno jego sylwetka i ekspresja cielesna, jak i twarz oraz mimika, w której jest coś anielskiego i diabelskiego zarazem, taka mieszanka psotnej natury i melancholii, czyniły z niego wymarzonego kandydata do roli profesora Ambrożego Kleksa. Mógłby ją grać niemal bez charakteryzacji. Nie to co ja. Mnie przed każdym dniem zdjęciowym trzeba było nakładać na gębę ciężki futerał, pod którym pociłem się potwornie przez cały czas. Peruka, krzaczaste brwi, wąsiska, długa broda, piegi, okulary – codzienne umeblowanie mojej filmowej facjaty oznaczało półtorej godziny mozolnej pracy charakteryzatora.

Bardzo męcząca była gra z tak ciężką maską na twarzy. Szczególnie w drugiej części, czyli „Podróżach Pana Kleksa”, które częściowo kręciliśmy w Armenii. To był środek lata, upały panowały nieziemskie. Podczas zdjęć na erywańskim lotnisku na pasie startowym było 50 stopni, a ja w tym dżinsowym fraku, kamizelce i reszcie kleksowego umundurowania po prostu się roztapiałem, umierałem z gorąca. (…)

Dobra rola, dobry film – mógł pan trafić gorzej.

– Prawda. Uważam, że bardzo się Krzysiowi Gradowskiemu ten Pan Kleks udał, szczególnie pierwsza część, czyli „Akademia”. Te filmy mają w sobie urok prostej zabaweczki, są bezpretensjonalne w swojej nieco siermiężnej umowności – to jest rodzaj filmowej wyobraźni bliskiej światu mojego dzieciństwa, gdy z żołędzi, kasztanów i zapałek wyczarowywało się przeróżne cacuszka, coś tam się malowało farbkami, sklejało z kolorowego papieru. Tu w gruncie rzeczy trzeba było sięgnąć po podobne metody. „Akademię” kręciliśmy w 1983 r. W sklepach nic nie było. Trudno było kupić nawet deski, tkaniny czy farbę do zrobienia scenografii, realizatorzy dosłownie stawali na głowach, żeby chałupniczymi metodami wyczarować baśniowy świat Pana Kleksa.

Udało się. Moje dzieci oglądały ostatnio „Akademię” z zachwytem nie mniejszym niż ten, jaki wzbudzają w nich najlepsze współczesne hollywoodzkie superprodukcje dla najmłodszych.

– A wie pan, że kilka lat temu powstał pomysł, żeby nakręcić kolejny film z cyklu o Panu Kleksie, ale tym razem z użyciem wszystkich najnowszych technik? W trzech wymiarach. Z efektami komputerowymi najwyższej światowej klasy. Z dzieciakami wszystkich możliwych ras – od Grenlandii po Afrykę, no i oczywiście z dziewczętami, bo od początku strasznie z Krzysiem Gradowskim ubolewaliśmy, że Jan Brzechwa nie uczynił swojej szkoły koedukacyjną. To był bardzo ciekawy projekt, który miał szansę wprowadzić naszego Pana Kleksa w obieg światowej popkultury. Niestety, okazał się zbyt drogi jak na polskie warunki i pomysł został chyba definitywnie zarzucony. (…)

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 09/2016, 2016

Kategorie: Książki

Komentarze

  1. jam
    jam 11 marca, 2016, 13:47

    F. jak Wałęsa swoje wcześniejsze osiągnięcia rozmienił na drobne. Dziś dla mnie to ikona getinbanku i polo.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • kumpel
      kumpel 20 marca, 2016, 20:52

      Rozumiem,ze” jam „nie skorzystalby z okazji i odrzucilby z odraza propozycje reklamy,gdyby byl Fronczewskim. Wylazi typowa polska,bezinteresowna zawisc.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy