Styl kamedulski

Z gadziej perspektywy

Środa popielcowa – debata budżetowa. Nie mogło Prezydium Sejmu wybrać lepszego dnia na ostateczne utarcie tej ustawy. Rozpoczynającej rok postny, rok zaciskania pasa. Pokory wobec recesji.
„Post” i „recesja” stały się modnymi słowami. Post, słyszę w bufecie sejmowym, żadnej dużej wódki, nawet małego „firaczka”. Tylko alkohole lekkie. Cienkie piwko, wytrawne winko. No i bez ekscesów gastronomicznych. Jest recesja, elektorat cierpi, toteż parlament – solidaryzując się z elektoratem – spożywa dania niewyszukane, odpowiednie do okrojonych budżetów.
Post zagościł na bankietach. Kiedyś, słyszę w redakcji popularnego kolorowego tygodnika dla pań starszych i młodszych, można było w stolicy spokojnie wyżyć tylko na bankietowej wyżerce. Codziennie przynajmniej kilka zaproszeń było. Istniał nawet branżowy ranking bankietowych firm. Można było też w ciemno zaryzykować, że u tych będzie tłusta kuchnia polska, czyli chleb ze smalcem, ogórachy, salcesony i szynka w dawnym stylu. U tamtych zimne sałatki, włoskie pasty, no i odgrzewane pierogi. U owych tylko wczorajsze, zasuszone łososie. Teraz, słyszę, wszędzie totalna bryndza. Nawet w dużych koncernach oszczędności, zwłaszcza na płynach. Bankiet wieńczący trzygodzinną, Wielką Galę Business Centre Club był tak cieniutki, że wygłodzone tygrysy gospodarcze musiały zaraz potem rozbiec się po stolicy, aby nie zemdleć z głodu. Recesja, to jest recesja.
Koniec karnawału, teraz będzie post. Czy w tym roku był karnawał? Wielkie, wystawne bale? Toalety, muchy, piruety? Może w Krakowie, bo tam czas wolniej płynie, może na prowincji? W stolicy – warszawką albo wszawką zwanej – kilka balów odtrąbiono, ale bez wielkiej fety. Aktualnie nie nosi się kostiumu balowicza, nawet balowicza charytatywnego. Nie wypada, kiedy naród cierpi. Aktualnie nosi się skromność, zrównoważenie aspiracji konsumpcyjnych z możliwościami recesyjnymi. Futra do naftaliny, brylanty do banku ziemskiego, platynowe karty do klaserów.
Już nie szastam szmalem tak jak dwa, trzy lata temu, słyszę od notorycznego balangowicza. Koniec ze stawianiem kolejek starym i nowopoznanym znajomym. Koniec z ponawianiem drinków sobie. Teraz staram się trafić na „happy hour”, czyli te godziny, kiedy dwa drinki albo dwa piwa dostaję za cenę jednego. No i żadnych napiwków dla barmana czy kelnerek. Wstyd, popelina, ale biorę resztę nawet w dwudziestogroszówkach.
Żadna popelina, słyszę od drugiego. To teraz taki styl. Teraz nawet ludzie, którzy trzy lata temu zgarniali wielką kasę, puszczali ją w paru klubach w ciągu jednej nocy, dziś nie wstydzą się odliczać i upominać o resztę. Teraz wypada wspominać o kredytach, jakie na tobie wiszą, kredytach na chatę czy furę albo na rozkręcenie biznesu. No i o globalnej recesji, która dopadła też ciebie. Stylowo jest gadać o ratach, odsetkach, odsetkach od odsetek. O procentach na kontach, podatkach od procentów, o ucieczkach przed podatkami w procenty.
Koniec karnawału. Krzaklewscy mieli cztery lata balu, rozpieprzyli finanse, słyszę od polityka-ekonomisty, pozostawili postkomunie wielki post. Czy da się rządzić w poście powszechnym?
Koniec karnawału. Obchodzili go w tym roku kameduli, czytam w prasie katolickiej. Ojcowie słynący z małomówności, ascetycznego trybu życia, nawet jak na zakonników, zafundowali sobie po dużym kawałku ciasta i przynajmniej trzech gałkach lodów.
Po czasach młodych wilków, yuppies nadszedł styl kamedulski.

 

Wydanie: 07/2002, 2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy