Świat jak Ciechocinek

Świat jak Ciechocinek

Chwile, motyle i Zenek

Muzyką Ciechocinek tętni od świtu, choć muzycy bywają miażdżeni przez fajfowiczów: „Muzykanty lepiej grają na weselach nawet po ciężkim chlaniu”. A najgorzej, że większość śpiewa z playbacku. Najbardziej wzięty kawałek? „Życie to są chwile, / chwile tak ulotne jak motyle, / a zegar daje znak, nie zatrzymasz go i tak. / Więc wspominaj chwile mile, / przecież było ich aż tyle. / Zegar nie zaszkodzi nam, niech czas biegnie, co mi tam!”. To zespół Akcent z Bielska Podlaskiego z Zenkiem Martyniukiem, który niebawem będzie miał własny ogromny mural w samym Białymstoku.

Na deptaku gość z dalekiego Peru daje koncert na okarynie. Spytają państwo: jaką melodię może grać Peruwiańczyk na okarynie w niedzielne popołudnie na deptaku w Ciechocinku? Tak, zgadli państwo! Gra: „Pan kiedyś stanął nad brzegiem…”, czyli „Barkę”. W muszli koncertowej w Parku Zdrojowym – Jerzy Połomski, konkurs orkiestr strażackich oraz Don Wasyl, ale to oczywiste. Mniej oczywisty jest wokalista Jacek Szyłkowski w programie „Tylko polska muzyka”. Kiedy wszedłem, śpiewał akurat amerykański standard country „Blue Bayou”. Trzeba przyznać – po polsku. Choć mógłby po angielsku. Na Kujawach ludzie przecież dwujęzyczni. Najlepszy przykład: w poświęconej niedawno w obecności pana prezydenta i pani premier świątyni przy Radiu Maryja w Toruniu, 25 km od Ciechocinka, najpierw idą napisy po angielsku, dopiero niżej po polsku. Na drzwiach świątyni najpierw: push, a dopiero poniżej: pchać, najpierw: pull, poniżej: ciągnąć. To najzupełniej zrozumiałe, słuchacze tego radia podobno Szekspira czytują w oryginale. Zresztą ciechocińskie deptaki i toruńska świątynia są bardzo blisko siebie. W każdym sensie.

Słitfocia z celebransem

W tym kościele – podobnie jak w Licheniu – panuje wyjątkowy obyczaj. We wszystkich innych świątyniach respektowana jest zasada, że podczas nabożeństw kościoła się nie zwiedza. Tu – odwrotnie. Pielgrzymi w trakcie mszy całymi grupami defilują przed ołtarzem, gadają, pokazują paluchami złocenia i non stop trzaskają zdjęcia. „Pan z wami!” na przemian z pstryk, pstryk, flesz, flesz. Niektórzy robią sobie nawet słitfocie z celebransem z teleskopowych wysięgników. Nikt się nie dziwi, nikt nie ruga, widocznie pasuje to wszystkim – po obu stronach ołtarza. A w Toruniu jest co fotografować! Jak nie o. Rydzyk na witrażu, to misterny wzór korony cierniowej na tureckim marmurze. Zresztą te hektary wyfroterowanego marmuru to znak firmowy zarówno Torunia, jak i Lichenia. W centralnym kościele na fresku poczet najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych Polaków. Kto został namalowany najbliżej ołtarza? Oczywiście Danuta Siedzikówna „Inka”! Stoi bliżej Pana niż Mickiewicz (po matce Żyd) czy Kopernik (dzieło na indeksie kościelnym). Poza tym słynne stacje drogi krzyżowej wokół kościoła, o których ojciec dyrektor opowiadał całymi latami na antenie. Wykonane zostały w Wietnamie (drugi po Polsce kraj pod względem liczby redemptorystów). W rezultacie oglądamy nie tylko anonsowane szeroko „wietnamskie obłoczki”, ale również skośnooką Trójcę Świętą. Jest więc tak, jak podejrzewaliśmy od zawsze, Pan Bóg to Wietnamczyk! Z tym że wszystkie te obiekty lśnią pełnym blaskiem dopiero podczas zjazdów „środowisk radiomaryjnych”. Jak we wrześniu zeszłego roku, kiedy długo zapowiadany koncert Tercetu Egzotycznego opóźnił się o dwie godziny z powodu występu bp. Antoniego Długosza. Ekscelencja śpiewał covery Presleya, Sinatry, Cohena z rymami własnymi (typu: toń-dłoń-skroń-woń). Bardzo się podobało. Może dlatego, że hierarcha szastał się po estradzie ze stojakiem do mikrofonu, który traktował dość fallicznie, jak nie przymierzając Freddie Mercury? Panie w moherach szalały jak groupies.

Orły ze złotym pedikiurem

Wracamy do Ciechocinka. W księgarni nastawionej na kuracjuszy tylko najpotrzebniejsze pozycje. „Kochankowie prawdziwi i zmyśleni”, „Ile Żydzi winni Polakom” i „Gwarantowane przepisy na kaca”. Ostatecznie pijalnie zdrojowe są czynne całą dobę. Na rondzie w centrum miasta pyszni się jeszcze pomnik wdzięczności żołnierzom radzieckim, ale już nieopodal figuruje na postumencie nasz orzeł. Napuszony, z rozpiętymi skrzydłami, zrywa się do lotu. Bo tak w ogóle orły u nas nieszczególne. Proszę zobaczyć: ten na urzędowej pieczątce zasadniczy, że ani przystąp. Ten na monecie smutny i obolały, ten na znaczku całkiem zgaszony. Zresztą uprzedzał poeta w „Weselu”: „Ptok ptakowi nie jednaki, człek człekowi nie dorówna, dusa dusy zajrzy w oczy, nie polezie orzeł w gówna”. A orzeł w Ciechocinku wzbija się. Dumny i gniewny. Ale – proszę dobrze zrozumieć – to nie jest najbardziej wpieniony orzeł w kraju! I nikt nam nie wmówi, że ten najbardziej wpieniony jest na pomniku marszałka Piłsudskiego w Grudziądzu. Nieprawda! Podobnie jak nie jest prawdą, że stoi na kolumnie w Olsztynie. Wierutne kłamstwo! Najbardziej wpienione orły są przed bazyliką w Licheniu, 80 km od Ciechocinka! Nie dość, że najbardziej wpienione, to jeszcze z najlepszym pedikiurem w Polsce. Mianowicie szpony mają pociągnięte na złoto. Szkoda tylko, że tak mało pielgrzymów je podziwia. Ogromny plac i przepastna bazylika przez zdecydowaną część roku są kompletnie wyludnione. O wiele ruchliwiej jest wokół kramów przy ulicy dojazdowej. Tu świętościami handluje się często wprost z chodnika. Ta sama Matka Boska, która w bazylice zażywa chwały ołtarzy w kadzidłach i złoceniach, tu leży przy drodze w kurzu i brudzie, przestawiana, trącana i kopana. Przez tych samych pątników, którzy przed chwilą złożyli jej hołd, a teraz śpieszą do autobusu. Parking otwiera strzelista brama, na której zwieńczeniu Jan Paweł II przyjaznym gestem zaprasza do zajmowania miejsc postojowych.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 31/2016

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy