Pora już, by chłodno spojrzeć na niektóre wydarzenia dotyczące najnowszej historii Obchodzona ostatnio 50. rocznica Poznańskiego Czerwca 1956 i rewolucji węgierskiej skłania do poruszenia tematu symboli osobowych tamtych wydarzeń, które opierają się na legendach, mają charakter apokryfów i hagiograficznych laurek tworzonych dla bieżących potrzeb politycznych. Mowa o 13-letnim Romanie Strzałkowskim, jednej z ofiar Czerwca ’56, i 15-letnim Péterze Mansfeldzie, uczestniku rewolucji węgierskiej, powieszonym w 1959 r. za działalność rabunkowo-przestępczą niezwiązaną z rewolucją. W obu przypadkach powstała legenda, w Poznaniu mają swoje ulice, a na Węgrzech pomniki. Historie te z jednej strony doskonale obrazują proces tworzenia mitów w społeczeństwach, ich ewaluacji, czczenia i agresywnych reakcji na wszelkie próby ich rewizji, lecz z drugiej pokazują bardzo niebezpieczne zjawisko wypaczania historii. Roman Strzałkowski urodził się w 1943 r. w Warszawie. Został prawdopodobnie adoptowany (USC w Warszawie nie potwierdził aktu urodzenia na takie nazwisko) przez Annę (mającą wtedy 41 lat) i Jana Strzałkowskich, którzy podobno działali w AK, bo brak jest szczegółów na ten temat. Po wojnie przenieśli się do Poznania, lecz w miejscu zamieszkania nie byli lubiani, gdyż traktowali sąsiadów z wysoka, uważając się za przedstawicieli warszawskiej inteligencji i rzekomych członków AK, z czym się bardzo obnosili. (Anna Strzałkowska pracowała jako pakowaczka przy taśmie w fabryce czekolady, ubierała się do pracy na styl warszawskiej damy z lat 30. – wielkie kapelusze, koronki itp.; po śmierci syna małżeństwo Strzałkowskich rozpadło się). Roman zginął 28.06.1956 r. podczas zamieszek zbrojnych w Poznaniu, najprawdopodobniej przypadkowo. Matka przedstawiła jego śmierć w takim świetle, że dało to początek późniejszym spekulacjom, które jako dogmaty weszły do historiografii przedmiotu. Według jej wersji, Strzałkowski miał iść na czele demonstracji pod gmachem UB, a następnie przejąć od rannej tramwajarki zakrwawiony sztandar i pobiec z nim prosto pod kule UB. Następnie za ten czyn miał być porwany i zamordowany z zimną krwią przez funkcjonariuszy UB. Do tego doszedł obraz zabitego wybitnie zdolnego muzyka (chłopiec uczył się przez pewien czas w szkole muzycznej, zajął też szóste miejsce w konkursie w domu kultury), wychowanego w patriotyzmie, grzecznego, który rano szedł kupować chorej mamie dwa plasterki szynki. 28.06.1956 r. wyszedł z domu i już nie wrócił. Legenda o chłopcu biegnącym ze sztandarem pod gradem kul i następnie celowo zamordowanym przez UB zaczęła toczyć się własnym trybem. Coraz więcej osób zaczęło go umieszczać w swych wspomnieniach, twierdząc, że widziało jego śmierć pod gmachem UB (zginął w innym miejscu), a Aleksandra Banasiak, udzielająca wtedy pomocy rannym, w jednym z wywiadów w 1981 r. stwierdziła, że przyniosła ciało chłopca do szpitala, choć wcześniej opowiadała, że zwłoki chłopca zobaczyła dopiero wieczorem w kostnicy. Mimo że Strzałkowski jako jedyna ofiara zajść ma swoją ulicę w Poznaniu, to matka narzekała, że ulica jest za krótka. Na początku lat 90. pojawił się pomysł przeniesienia prochów chłopca na cmentarz Zasłużonych Wielkopolan, co spotkało się z ostrą krytyką poznaniaków, a w 1996 r. abp Juliusz Paetz, późniejszy „bohater” skandalu moralno-obyczajowego, wezwał, by „Strzałkowskiego uznać za świętego”. O chłopcu pisane są wiersze, na wystawie w Muzeum Czerwca ’56 prezentowane są jego dziecięce klocki, zdjęcia z okresu niemowlęcego i bielizna osobista. W 2006 r. grób Romana wyremontowano na koszt miasta w sposób szczególny, nagrobków części ofiar nie tknięto wcale. Z wywiadów, jakich udzieliła matka, wyłania się hagiograficzny życiorys Strzałkowskiego, z którego wynika, że całe jego życie prowadziło do Czerwca ’56 – świadomość patriotyczna, uzdolnienia muzyczne, rzekomo czytana literatura poważna. Nawet prezentowane fotografie są typowe – ładnie uczesany chłopiec siedzący przy fortepianie, anioł zamordowany przez UB. Chłopiec sprawiał ponoć ogromne problemy wychowawcze. Ze szkoły muzycznej został wyrzucony za złe zachowanie i przeniesiony do zwykłej podstawówki (w nekrologu rodzice napisali, że szkołę muzyczną ukończył), skąd znów za złe sprawowanie też go miano relegować – nie zdążono, bo zginął. W Archiwum Państwowym w Poznaniu są protokoły z obrad rad pedagogicznych, w których stwierdzono, że Roman Strzałkowski był „najtrudniejszy do prowadzenia, otrzymał ocenę dostateczną ze sprawowania za kłamstwo”, a inne opinie to: wprowadzanie w błąd opiekunki klasy, nakłanianie innych do krzywdzenia kolegów, niekarność w czasie lekcji, zaczepia przechodniów,
Tagi:
Łukasz Jastrząb









