Swobodne spadanie w Lauterbrunnen

Swobodne spadanie  w Lauterbrunnen

Zdaniem Charlotte, kursy przyczyniają się do wzrostu liczby wypadków. – Wcześniej osoba wprowadzająca kogoś w BASE czuła się za niego odpowiedzialna. Teraz, gdy ktoś ma dziesięciu kursantów, nie bierze na siebie tej odpowiedzialności. W tym sporcie jest totalna wolność, która podoba się tak wielu, ale brak regulacji też stanowi niebezpieczeństwo.

Większość moich rozmówców w Lauterbrunnen, zaczynając przygodę z BASE, nie miała tak dużego jak zalecane przez stowarzyszenie doświadczenia w skokach ze spadochronem. – A ono jest niezwykle ważne, bo gdy coś pójdzie nie tak, reakcja musi być automatyczna. Masz na nią jedną, dwie sekundy – mówi Olek. Wielu z tych młodych ludzi dopiero zaczyna skakać. To ich pierwszy sezon. Zgodnie z zaleceniami stowarzyszenia nie powinni tego robić w tej dolinie. Piękne i niebezpieczne klify są dla bardziej zaawansowanych.

Sztuka życia, sztuka umierania

– BASE jumperzy zamiast opłakiwać śmierć, celebrują życie. To bardzo mi się podoba w tej społeczności. Ta niesamowita radość życia. Gdy ginie ktokolwiek ze światowej rodziny BASE, bo tak mówią o sobie, organizują imprezę. Zakładają dobre ciuchy, dużo piją i głośno się bawią. Dla górali stąd to szokujące – przyznaje Charlotte. Ostatnie party było 7 sierpnia, gdy zginął ktoś w Stanach. Właścicielka pubu przez ostatnie 13 lat, od kiedy jest związana z BASE, straciła tylu przyjaciół, że przestała już liczyć – ze 20, 30. – Najpierw każda śmierć była szokiem. Później przyzwyczailiśmy się do tego. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak jest. Już wiesz, jak to przeżyć, bo przeżyłeś to wiele razy. Więc jest łatwiej – podkreśla. Widziała dużo wypadków, niemal każdego roku ginie ktoś z jej hotelowych gości. – Nieraz pokazywałam rodzinie miejsce, gdzie ktoś zginął, towarzyszyłam przy rozsypywaniu prochów, bo to częste życzenie skoczków – opowiada. Na marginesie – nawet martwy skoczek to ciągle biznes. Przyjeżdża rodzina, zatrzymuje się tutaj na kilka dni. – Ale to młodzi ludzie. Myślą o testamencie, gdy mają dwadzieścia parę lat? – dopytuję się. – Tak, często tak. I powinni to robić, by ich bliscy nie mieli dodatkowego kłopotu – mówi twardo. – Zawsze podkreślam: prawdziwie wolny jesteś wtedy, gdy masz wykupione ubezpieczenie, testament i uporządkowane wszystkie sprawy. Tak, by ci, co zostają i przeżywają ból straty, nie musieli się trudzić jeszcze tym.

Była kiedyś z przyjaciółką na placu zabaw nieopodal klifów. Ich dzieci bawiły się razem w piaskownicy. Z urwiska skakał mąż przyjaciółki. Uderzył o skałę na oczach żony i dzieci. – Po tym przeżyciu miała dodatkowo sporo problemów praktycznych. Bo mąż nie miał ubezpieczenia, niejasna była sytuacja prawna z ich domem. My z mężem mamy wszystkie sprawy uporządkowane, tak na wszelki wypadek.

Jest pogodny wieczór. Ogródki przy pubie Horner i Basepoincie pełne są jumperów, którzy przy piwie dzielą się wrażeniami, umawiają na skoki w kolejnym dniu, w kolejnym kraju. Przed wyjazdem z Lauterbrunnen dostrzegam na parkingu wysprejowany w męskiej toalecie napis: „Sztuka umierania”. Wyjeżdżając, mijam jeszcze Floriana z plecakiem i widzę, jak wchodzi do stacji kolejki, by skoczyć ostatni dziś raz. Czuję żal, że nie mogę zostać dłużej. Chcę zobaczyć kolejne skoki; choćby tylko patrząc, poczuć to niesamowite wrażenie. I równie niesamowitą atmosferę unoszących się nad kuflami piwa endorfin i resztek adrenaliny. Ryzykownej przygody, która mocno łączy. Nie wiem jeszcze o wypadku we Francji. Ale jumperzy na pewno już wiedzą. Dziś wieczorem znów w knajpie Charlotte odbędzie się szalona impreza.


Prosiłam, by wrócił w jednym kawałku

Szwajcarska reżyserka Mirjam von Arx poznała Herberta, gdy zmagała się z chorobą nowotworową. Zakochali się. O tym, że jest skoczkiem BASE, powiedział jej dzień po operacji. – Zaznaczył, że jeśli chcę, przestanie skakać. Ale wiedziałam, jak ważne to dla niego i ile radości mu przynosi. Trudno oczekiwać od drugiej osoby rezygnacji z pasji – tłumaczy. – Mieliśmy rytuał: gdy jechał skakać, prosiłam, by wrócił w jednym kawałku. Obiecywał z uśmiechem i przez kilka miesięcy to działało.

Rozmawiali o przyszłości, wspólnych planach. Śmierć była tematem tabu ze względu na chorobę Mirjam. Ona walczyła o życie, on skakał, narażając swoje. Po kilku miesiącach Herbert zginął, rozbijając się o skałę w Lauterbrunnen. – Ze skoków wracał zawsze podekscytowany, radosny, więc taki miałam obraz tego sportu. Gdy zginął, nagle dotarła do mnie cała negatywna otoczka BASE. Ludzie, którzy stwierdzali, że śmierć była tylko kwestią czasu, media piszące o fatalnych statystykach – wspomina. Wtedy zdecydowała się zrobić dokument o sporcie, o Herbercie i ich miłości. Odwiedzała Lauterbrunnen, poznała ludzi ze środowiska. – Po okresie żalu, buntu pogodziłam się z tym, co się stało. Zrozumiałam, że ten sport był dla Herberta ważny. Sprawiał, że był szczęśliwy, i pomagał mu przezwyciężać lęki także w innych obszarach życia – wyjaśnia. Rozmawiała z jumperami, również o śmierci, o bliskich, których stracili. – Wszyscy w tym środowisku są świadomi, że coś złego może się zdarzyć – dodaje i przywołuje cytat z książki australijskiego jumpera Chrisa McDou­galla: „Lubimy ryzyko tego sportu, bo to sprawia, że czujemy życie. A dostajemy tylko jedną szansę, by żyć. Wielu ludzi nie myśli o własnej śmiertelności, nie konfrontuje się ze śmiercią. My tak. BASE pomaga ujarzmić strach przed śmiercią i przed życiem w pełni. Gdy już go opanujesz, otwierają się przed tobą nieograniczone możliwości. Nie tylko w sporcie, także w życiu”.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2016, 35/2016

Kategorie: Obserwacje

Komentarze

  1. bauman
    bauman 29 listopada, 2016, 14:03

    Wspaniały język, słowa pełne obrazu i wyrazu. Czytam i wydaje mi się że jestem w tamtym powietrzu. Dawno nie czytałem tak dobrego tekstu…mogę jedynie porównać go z opowiadaniami Amona Oza. Gratuluję polotu i edukacji.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy