Swojego kupował nie będę

Swojego kupował nie będę

Dwie rodziny toczą spór o gospodarstwo. Ci, co mieszkają tu 45 lat, przegrywają z tymi, którzy byli tu tylko trzy lata

Do rodziny Mettelów z Brzeźna Szlacheckiego pod Miastkiem trafić niełatwo. Trzeba przejechać wieś i skręcić w jedną z leśnych dróg, o tej porze prawie nie do przebycia. W zimowej szarudze widać niewiele, świat tonie w deszczu i błocie. Kiedy docieram do celu, jest już prawie ciemno. W drzwiach starego domu z lat 50. malowniczo położonego na śródleśnej polanie wita mnie zaskoczona Danuta Mettel i prowadzi do środka. W pokoju piec kaflowy bucha ciepłem, na ścianie święty obraz i lustro w ciężkiej, przedwojennej oprawie, pod oknem kanapa i kwietnik. Żadnych zbytków, tak jakby czas się tu zatrzymał.
– Całe nasze mieszkanie to dwa pokoje z kuchnią – objaśnia gospodyni. – A mieszka nas tu sześcioro: ja z mężem, dwóch synów i córka z zięciem. Żyjemy na walizkach, nie wiedząc, co dalej, na wiosnę pewnie trzeba się będzie wyprowadzić, wyrok sądu jest nieodwołalny, przegraliśmy we wszystkich instancjach.
Wokół solidnego stołu, co też ma już swoje lata, skupia się cała rodzina. Gospodyni chciałaby mnie ugościć jak najlepiej, może zjadłabym ciepłego krupniku, a może bigosu trochę, a może chociaż kawę wypiła. Słowa polskie mieszają się z kaszubskimi.
Zjawia się senior rodu – Stanisław Mettel w sękatych dłoniach ściska zniszczony dowód osobisty, otwiera na kartce z meldunkiem.
– Na tym gospodarstwie przepracowałem prawie 50 lat, niemal całe swoje życie. Proszę, niech pani czyta: Brzeźno 127, rok zameldowania na pobyt stały – 1968. Czemu mnie więc tak zameldowano, skoro jak utrzymują teraz właściciele, mieszkałem tu tylko tymczasowo – pyta rozżalony.
Przynosi też pismo z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu informujące o rejestracji jego sprawy. To pismo schowane za szklankami w kredensie jest teraz dla niego niczym świętość.
– Nie dobiłem się sprawiedliwości w moim własnym kraju, może dobiję się gdzie indziej – mówi. – Dla polskich sądów byłem niewiarygodny, a adwokat z urzędu nawet mnie nie bronił, mało tego nie zawiadomił mnie o terminie sprawy apelacyjnej, chociaż go o to prosiłem. O tym, że przegrałem wszystko, dowiedziałem się trzy tygodnie po rozprawie. Jakby tego jeszcze było mało, zrobiono ze mnie kogoś niespełna rozumu, pisząc w dokumentach, że nie mam wykształcenia i nic nie pojmuję – denerwuje się, wygrzebując ze stosu papierów uzasadnienie jednego z wyroków. Długo studiuje kartki wypełnione prawniczymi terminami, aby w końcu pokazać mi to jedno zdanie, które zabolało go najbardziej: „Osoby zeznające na tę okoliczność nie miały wiedzy, wykształcenia, doświadczenia pozwalającego na dokonanie tego typu ustaleń”, czytam suchą sądową formułkę…

Poczuć własność

Feliks Wiśniewski we wniosku z 1973 r. o wydanie decyzji stwierdzającej, że jest właścicielem na mocy ustawy z 1971 r., pisze: „Gospodarstwo to otrzymałem od Niemców w 1957 roku. Przepracowałem tam do 1960 r. W 1960 przeprowadziłem się do Karlina – specjalizacja ogrodnictwo”.
Mettelowie są zdumieni, twierdzą, że żadni Niemcy w ich okolicy nie mieszkali, a gospodarstwo do lat 70. należało do Józefa Janta Lipińskiego który był teściem Feliksa Wiśniewskiego. Zarzekają się, że na to nazwisko otrzymywali podatkowe nakazy płatnicze. Tej nieścisłości do końca nikt z moich rozmówców wyjaśnić nie umie, a czas zaciera fakty.
W okresie trzyletniego pobytu w Brzeźnie Wiśniewski postawił w gospodarstwie zabudowania, mimo to jednak je opuścił, gdyż jak tłumaczy jeden z świadków: „W Karlinie łatwiej było prowadzić działalność ogrodniczą”. – Nieruchomość była opuszczona przez dwa lata, potwierdzają to świadkowie, ale moi klienci nigdy się jej nie wyrzekli – podkreśla Kazimierz Muchowski, pełnomocnik obecnych właścicieli.
W 1962 r. sprowadził się z rodziną do Brzeźna Franciszek Mettel (ojciec Stanisława). Wówczas podobno doszło między stronami do umowy ustnej, w której Feliks Wiśniewski w zamian za spłacanie wszelkich świadczeń wydzierżawił gospodarstwo Franciszkowi Mettelowi (właściciele utrzymują że tylko na czas remontu ich domu w Brzozowie).
– Umowy żadnej nie było, mówiłem to już w sądzie – upiera się Stanisław Mettel – a gospodarstwo przejęliśmy zadłużone, pamiętam, że ojciec spłacił długi w dwóch ratach w czerwcu 1962 i jesienią 1962, niecałe siedem tysięcy, to była wówczas wartość ponad dwóch krów. Niestety pokwitowania nie posiadamy, zagubiło się gdzieś na strychu.
Świadkowie przed sądem jednak nie umieją tego faktu potwierdzić.
W 1971 r. weszła w życie ustawa o uwłaszczeniu gospodarstw rolnych. Feliks Wiśniewski w 1973 r. składa wyżej wspomniany wniosek o potwierdzenie własności i nabywa akt własności, o czym dzierżawcy Mettelowie zostają powiadomieni na piśmie.
– Gdyby wówczas zaprotestowali, zamanifestowali jakoś swoje prawa, złożyli wnioski, mieliby szanse dziś wygrać. Niestety nie zrobili nic. Trudno naprawdę określić, czemu tak się zachowali, może wynikało to z niewiedzy, może byli zbyt honorowi albo niepewni i mieli opory z braniem czegoś, o czym sądzili, że nie jest ich. Inną sprawą jest też fakt, że ówczesny ustrój nie zachęcał zbyt, nie motywował ludzi do samodzielnych działań i aktywności – mówi prezes Sądu Rejonowego w Bytowie, Marek Nadolny, który prowadził sprawę Mettelów o zasiedzenie.
Gdy pytam o przyczynę tej bierności Stanisława Mettela, mój rozmówca, denerwuje się. Nie chce obarczać winą nieżyjącego ojca, w końcu jednak wybucha.
– To rodzice rządzili wówczas nie ja, nie miałem nic do powiedzenia. Feliks Wiśniewski ubiegł mego ojca przy załatwianiu własności w 1973 r., to wszystko. Wtedy kto tyle lat mieszkał co my tutaj i opłacał podatki, tego uwłaszczali, w naszym rejonie sam znam wiele takich przypadków. Próbowałem potem to jakoś cofnąć. W 1978 r., zaraz po śmierci ojca pojechałem do urzędu gminy w Lipnicy, tam był taki sekretarz partii, przedstawiłem mu swój problem, a on mnie wyśmiał. „Masz ty źle? Podatek płacisz? Zadłużony nie jesteś? – to będzie twoje!”, zapewniał mnie i ja mu uwierzyłem, czemu nie miałem wierzyć, przecież to była wówczas władza.
W 1987 r. Stanisław Mettel zaczął wycinać las, samosiejkę na ugorze, gdyż potrzebował drzewa na opał i na budowę szopy.
– Może to zabrzmieć paradoksalnie – tłumaczy sędzia Marek Nadolny – ale jeżeli zaczął rąbać cudzy las bez pytania o zgodę, to znaczy, że poczuł się po raz pierwszy jak właściciel. Dopiero od tego momentu, czyli od roku 1987 mógłby się liczyć 30-letni okres nabycia własności przez zasiedzenie. Cóż, prawo własności jest podstawą i chronioną normą konstytucyjną.
Spadkobiercy Feliksa Wiśniewskiego, którzy utrzymują przed sądem, że gospodarstwo odwiedzali regularnie kilka razy w roku, na wycinkę lasu zareagowali zdecydowanie dopiero w 2001 r., gdy zaczęły się boje o zasiedzenie. Sprawę zgłosili do prokuratury, która ją jednak umorzyła.

Posiadanie małej ojczyzny też prawem

Właśnie rok 2001 okazał się dla rodziny Mettelów twardym przebudzeniem. Danuta Mettel do dziś pamięta ten majowy dzień, kiedy świat im się zawalił.
– Wracaliśmy akurat z mężem z Miastka od lekarza – opowiada. – Po drodze zaszliśmy do sołtysa w Brzeźnie, aby uregulować podatek. Tam dowiedzieliśmy się, że świadczenia zostały już opłacone przez jednego ze spadkobierców, Grzegorza Wiśniewskiego, na cały rok. Dowiedzieliśmy się też, że w ciągu trzech tygodni mamy się wyprowadzić. Byliśmy w szoku, w domu usiedliśmy i wszyscy płakaliśmy. Potem właściciele przyjechali do nas w żniwa, tak jakoś pod wieczór, przedstawili się, wówczas pierwszy raz zobaczyliśmy ich na oczy.
Użytkownicy po pierwszym szoku wnoszą do sądu sprawę o zasiedzenie. Przez kilka lat trwa nerwowa przepychanka między nimi a właścicielami. Mettelowie we wniosku do sądu rejonowego z czerwca 2001 r. twierdzą, iż spełnili wymogi zasiedzenia, a spadkobiercy w podstępny sposób przeprowadzili postępowanie spadkowe po zmarłym Feliksie Wiśniewskim, wykorzystując nieznajomość prawa wnioskodawców. Ich adwersarze twardo argumentują, że nabycie pierwotne nastąpiło we wrześniu 1973 r. i jest niepodważalne. Wspominają też o ofertach sprzedaży gospodarstwa użytkownikom, które pozostawały bez odzewu.
Pierwsze wnioski sądowe Mettelów pisane są odręcznym pismem, z licznymi niespójnościami stylistycznymi. W jednym z nich o zwolnienie z opłaty sądowej Stanisław Mettel tak charakteryzuje swój stan posiadania: roczny dochód z gospodarstwa – 973,33 zł, stary ciągnik lat 30 do remontu, stary sprzęt rolniczy, jeden syn odbywa służbę wojskową, drugi syn sam się utrzymuje, córka zamężna na utrzymaniu męża, matka lat 95 ma rentę 600 zł, potrzebuje ją dla siebie.
W innym wniosku o adwokata z urzędu mężczyzna pisze: „Jesteśmy rolnikami i nie mamy ukończonych szkół, a sytuacja materialna jest ciężka. Mieszkam na odległym od wsi wybudowaniu i do sądu mam około 40 km i nie mam bezpośrednich połączeń. Proszę o uwzględnienie mojej prośby, ponieważ sam z procesem nie mogę sobie poradzić”.
– Niemcy mówią Heimat ist Menschenrecht (ojczyzna jest prawem ludzkim) – tłumaczy Jan Kokot, nowy adwokat rodziny Mettelów (nie z urzędu), który reprezentuje ich w sprawie egzekucyjnej. – Dla moich klientów to gospodarstwo jest właśnie taką małą ojczyzną, tam spędzili życie, tam urodziły się i pracowały ich dzieci, są bardzo związani z tą ziemią emocjonalnie. Moim zdaniem, w takich przypadkach prawo własności powinno być rozpatrywane w kontekście zasady współżycia społecznego. W tej sprawie nastąpiło jej naruszenie. Niestety Sąd Najwyższy odrzucił skargę kasacyjną państwa Mettelów, bo nie spełniała wymogów formalnych, według mnie, zbyt wygórowanych. Wymogi te po prostu przeważają nad potrzebą merytorycznego rozpoznania sprawy i tym samym realizacją prawa do sądu zastrzeżonego zarówno w naszej konstytucji, jak i w artykule szóstym Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Jan Kokot, przygotowując skargę do trybunału strasburskiego, oparł się właśnie na wyżej wspomnianych przesłankach.
Pełnomocnik spadkobierców jest sceptyczny.
– Powoływanie się na naruszenie zasad współżycia społecznego jest bez pokrycia. Użytkownicy sami przez własną nierozwagę doprowadzili do takiej sytuacji, w Strasburgu moim zdaniem, nie mają szans. Przykleili się do „czyjegoś” i próbowali za wszelką cenę się uwłaszczyć. Wychowani przez 40 lat w Polsce Ludowej nie rozumieją, co to jest prawo własności. Zresztą państwo Mettelowie nieszczególnie o to gospodarstwo dbali, mimo to nie chcemy ich traktować drastycznie i bezwzględnie, na razie sprawa się toczy tylko o eksmisję z domu. Niestety wszelkie nasze propozycje najmu, a nawet sprzedaży tej nieruchomości zostały odrzucone.

W zawieszeniu

Już w ubiegłym roku Urząd Gminy Lipnica przyznał rodzinie Mettelów lokal socjalny w przedszkolu w Brzeźnie Szlacheckim. Mieli go zajmować do czasu, aż wyremontują swój dom w Brzozowie, co jest nonsensem, gdyż dom ten nie istnieje, a ziemię ojciec pana Stanisława przekazał na skarb państwa w zamian za emeryturę już w latach 70.
Przeciwko decyzji umieszczenia rodziny w przedszkolu wystąpili mieszkańcy wsi z sołtysem na czele, którzy zaplanowali, aby w tym miejscu powstała biblioteka i sala internetowa.
– Walczymy o ten lokal od dawna i nie ustąpimy – wyjaśnia Kazimierz Grudemann, sołtys Brzeźna Szlacheckiego. – Naprawdę nic nie mamy przeciwko państwu Mettelom. Mnie osobiście jest ich szkoda, to bezradni ludzie, ale ten lokal, naszym zdaniem, nie nadaje się na mieszkanie socjalne dla nich.
W listopadzie ub.r. odbyło się zebranie wiejskie w tej sprawie, które nie rozwiązało problemu. Mettelowie więc nadal, jak przez 50 prawie lat, żyją w zawieszeniu, po cichu licząc chyba, że sprawy egzekucyjne się przeciągną, zwłaszcza że wciąż niejasne jest, dokąd mieliby się wyprowadzić.
– Tutaj jakoś dotrwalibyśmy do rolniczej emerytury, która nas obejmie dopiero za sześć lat. Mamy na własność prawie 4 ha ziemi w pobliżu gospodarstwa, które kupiliśmy przed laty od państwa, tam warzywa jakieś urosną, a we wsi będzie trudno, a poza tym żal, żal opuszczać nam te nasze piaski – tłumaczy pani Danuta, a jej mąż dodaje: – Gdzie byli właściciele, gdy trzeba było odstawiać obowiązkowe dostawy za bezcen, gdy zakładano prąd i wodę, jak stodoła mi spłonęła i sam ją odbudowałem z kupionego, dobrego drzewa większą nawet, 164 płyty eternitu położyłem na dach, dom by pewnie też się rozsypał, gdybym go nie poprawiał, pół hektara lasu zasadziłem. Kiedy ziemia nie miała żadnej wartości, nikt się nie interesował gospodarstwem. A teraz jak z rękawa wyskoczyli spadkobiercy, którzy pewnie jeszcze do niedawna nie wiedzieli, gdzie ta ziemia dokładnie leży.
Grzegorz Wiśniewski całej sprawy komentować nie chce, jego pełnomocnik zaś informuje mnie, że podjęto kroki prawne przeciw urzędowi gminy, rozprawa ma się odbyć lada dzień.
– Jeśli nie ma dokąd eksmitować tych ludzi, gmina musi zapłacić odszkodowanie właścicielom. Wnioskujemy o 600 zł miesięcznie, to chyba nie jest wygórowana suma – mówi.
A ludzie we wsi w głowę zachodzą, czemu Mettelowie byli tak lekkomyślni i nie dopilnowali swego „za Gierka”, czemu teraz z właścicielami się nie dogadali. Kiedy pytam o to głowę rodziny, Stanisław Mettel odpowiada zawzięcie: – Swojego kupował nie będę, tak powiedziałem przed sądem ich prawnikowi, tak i powtarzam pani teraz.

•
Rodzina Wiśniewskich mieszkała w gospodarstwie rolnym w Brzeźnie Szlacheckim tylko trzy lata, a rodzina Mettelów mieszka tam lat 45, do 2001 r. opłacała podatki, tu urodziły się i wychowały ich dzieci. Mimo to nic im się nie należy, gdyż prawo chroni właścicieli tabelarycznych, wpisanych do ksiąg wieczystych.

Wydanie: 07/2008, 2008

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy