Straszenie kobiet tzw. syndromem poaborcyjnym ma zmniejszyć liczbę aborcji poprzez przekonywanie, że jest ona praprzyczyną nieszczęść Od dłuższego czasu trwa w Polsce kampania mająca przekonać społeczeństwo o realnym istnieniu tzw. syndromu poaborcyjnego. Prasa i telewizja podejmują ten temat, często w dobrej wierze, posiłkując się pseudonaukowymi materiałami opracowanymi przez środowiska walczące z prawem kobiet do samostanowienia. I choć do tej pory nie ma żadnych wiarygodnych badań, których metodologii nie można by zakwestionować, a które potwierdzałyby realność tego zjawiska, zwolennikom syndromu to nie przeszkadza i nadal przekonują opinię publiczną o jego istnieniu. I co gorsza, z dużym sukcesem. Ponieważ informacja na temat rzetelnych badań naukowych jest w Polsce bardzo skąpa, możliwość manipulacji okazuje się bardzo duża. Nikt nie twierdzi, że decyzja o przerwaniu ciąży jest dla kobiety łatwa czy obojętna, tym bardziej że jest ona najczęściej spowodowana trudną bądź nieuregulowaną sytuacją osobistą, co wiąże się z nieuniknionym stresem. Czym innym jest jednak twierdzenie, że decyzja o przerwaniu ciąży pozostawia trwałe, nieuleczalne ślady w psychice kobiety i jej otoczenia. Dlatego warto przypomnieć, że w 1989 r. panel powołany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne (ATP) jednogłośnie stwierdził, że legalna aborcja nie stwarza niebezpieczeństwa wystąpienia poważnych problemów psychologicznych. Na poparcie swojego stanowiska ATP zwróciło uwagę na następujące dane. W USA corocznie przerywa się 1,3-1,6 mln ciąż. Około 21% Amerykanek między 15. a 44. rokiem życia przerwało ciążę. Jeśli choćby 10% z tych milionów kobiet doświadczyło problemów w wyniku aborcji, byłaby to niewiarygodna epidemia zagrożenia zdrowia psychicznego, skłaniająca ogromną liczbę kobiet do zwrócenia się o pomoc. Tymczasem takie zjawisko nie występuje. Gdyby nie było syndromu, trzeba by go wymyślić. No i wymyślono. Straszenie kobiet tzw. syndromem poaborcyjnym jest skuteczną strategią mającą na celu zmniejszenie liczby aborcji poprzez przekonywanie ludzi, a zwłaszcza kobiet, że aborcja jest czymś strasznym, że jest morderstwem i że dobrowolnie należy z niej zrezygnować. Twierdzi się, że pozostawia ona trwałe ślady nie tylko w psychice kobiety, lecz także całego jej otoczenia. Syndrom ten urasta do rangi praprzyczyny wszelkiego zła i nieszczęścia, którego doświadczamy. Zdaniem propagatorów syndromu, skutków doświadczają i rodzice kobiety (czyli potencjalni dziadkowie), i partner, i dzieci urodzone oraz te, które miały się nie urodzić. Aborcja ma jakoby powodować wszelkiego typu nerwice i prowadzić do rozbicia rodziny. Skutki syndromu istnieją nawet wtedy, gdy kobieta ich nie odczuwa (tzw. żal patologiczny, którego nie ma, a który jest). Nawet jeśli – zdaniem orędowników syndromu – kobieta wyparła go ze świadomości, on mimo to działa i może się odezwać nawet po kilkudziesięciu latach. Nie ma zatem przed nim ucieczki, bez względu na to, czy się go czuje, czy nie. Propagatorzy syndromu wykazują wielką inwencję w wymyślaniu jego potencjalnych skutków i tworzeniu nowych pseudonaukowych, aczkolwiek bardzo obrazowych pojęć, np. objaw pustego łona czy objaw pustych ramion. O urodzonych dzieciach matek, które miały aborcję, mówi się: „ocalone od aborcji”. Jako ratunek przed syndromem proponuje się adopcję duchową albo grób dzieci – ofiar swoich rodziców – na cmentarzu. Strategię lansowania tego syndromu zaczęto stosować w USA – zwłaszcza od czasu, gdy zalegalizowano tam przerywanie ciąży. Skoro prawo zezwoliło na aborcję, próbowano oddziaływać na same kobiety, by dobrowolnie zrezygnowały ze swojego prawa do przerywania ciąży, ze strachu przed owymi strasznymi konsekwencjami. W Polsce stosowanie tej strategii nasiliło się w ostatnich latach, gdy już było doskonale wiadomo, że zakaz aborcji w praktyce nie działa, że kobiety korzystają z podziemia aborcyjnego, należy zatem zniechęcić je do aborcji. Próbuje się więc przestraszyć kobiety i wpędzić je w poczucie winy. Kobieta, która przerwała ciążę, powinna czuć się winna nawet wtedy, gdy nie odczuwa ani śladu syndromu. Jeśli nie odczuwa, to coś z nią nie jest w porządku – albo zepchnęła go na samo dno świadomości, albo jest ułomna pod pewnym względem, bo przecież każda normalna kobieta powinna coś odczuwać, widocznie jest zimna i pozbawiona wszelkich uczuć. Że nie chodzi tu tak naprawdę o kobiety i ich dobre samopoczucie, ale o zmniejszenie liczby aborcji za wszelką cenę, widać po tym, że orędownicy syndromu rozciągają jego wpływ na lekarzy i pozostały personel medyczny biorący udział w przerwaniu ciąży. Można zatem usłyszeć
Tagi:
Wanda Nowicka









