Mity postsolidarnościowej bohemy

Mity postsolidarnościowej bohemy

IPN to nie piąta władza w Czwartej Rzeczypospolitej, to już pierwsza władza w Trzeciej, zdolna obalić konstytucyjnego premiera i rząd W 1989 r. społeczeństwo, działając z pobudek nadzwyczajnych i w nadzwyczajnym stanie uniesienia zbiorowego dokooptowało do władzy ludzi tzw. opozycji antykomunistycznej, wśród których znajdowały się jednostki wybitne, ale także – niestety, w przewadze – elementy nieodpowiedzialne, nieprzystosowane, anarchizujące i snobistyczno-kawiarniane. Znajdujące się dziś w opłakanym położeniu politycznym polskie państwo jest zakładnikiem ówczesnego niedemokratycznego „rozdania kart” i nie jest w stanie wyłonić naturalnej reprezentacji społeczeństwa, swoich prawdziwych elit. Pseudoelity, rządzące nami niezależnie od barw politycznych aktualnej większości sejmowej, w dużej mierze składają się z ludzi, którzy nigdy nie mieli okazji sprawdzić się w rzeczywistym działaniu, którzy nie podlegali zasadzie odpowiedzialności i spośród których spora część przed objęciem mandatów poselskich lub posad rządowych nigdy nigdzie nie pracowała. Zapytany w telewizji o swoją karierę zawodową socjolog Dorn odparł z impertynencką szczerością, że „w latach 80. piło się wódeczkę i walczyło z komuną”. Na stanowisko premiera wpycha się na siłę człowiek, który również nigdy nigdzie nie pracował. Prezydentem chce zostać kandydat znany z talentów destrukcyjnych (nie mniejszych od talentów wzmiankowanego kandydata na premiera) i rozbijackiej działalności w różnych partyjkach. Jedynym pocieszeniem jest to, że pozbawieni zdolności do kompromisu, współdziałania i bezkonfliktowej współpracy ludzie ci nie będą w stanie sprowadzić na kraj tyle nieszczęść, ile wynikałoby z logiki ich myślenia politycznego. Trwa licytacja radykalizmu – kto jest bardziej skrajny, bardziej bezsensowny, bardziej nieodpowiedzialny. Polacy nie mogą być aż tak ślepi na rzeczywistość, by tego nie dostrzec – tym bardziej że od afery Wildsteina nastąpiła, przewidziana przez niewielu obserwatorów, eskalacja ujawnionych przy okazji niesławnej listy irracjonalnych postaw, ściągająca nas na samo dno moralnego zdziczenia obyczajów społecznych. Pozbawieni dystansu do siebie i uwięzieni w swoim subiektywizmie nasi pseudopolitycy dali prawdziwy popis prymitywizmu moralnego i przestraszyli społeczeństwo wizją tego, co mu szykują. Im więcej takich popisów, tym mniejsze ich szanse na rządzenie. Nic dziwnego, że społeczeństwo wolałoby ujrzeć na stanowisku Prezydenta człowieka, który poza polityką wiele w życiu zawodowym i publicznym dokonał, za którym przemawia realny dorobek, niemożliwy do osiągnięcia bez całego szeregu zalet charakteru i umysłu, pracowitości i odpowiedzialności, a więc tych cech, których na ogół pozbawieni są nasi „profesjonalni politycy”. Każda władza, nawet najbardziej uzurpatorska, próbuje legitymizować się za pomocą jakiegoś mitu, jakiejś legendy. Co jest mitem legitymizującym władzę postsolidarnościowej bohemy? Jest nim legenda „Solidarności” oraz pewna uproszczona i zafałszowana wizja najnowszej historii Polski i Europy. Wedle tego mitu za sprawą podstępu i przemocy sowieckiej Rosji, działającej najpierw w zmowie z Hitlerem, a potem samodzielnie, zdradzona przez swoich sojuszników Polska znalazła się na kilkadziesiąt lat pod władzą międzynarodowego komunizmu z centralą na Kremlu. Na terenie kraju reprezentował odwiecznego wroga Polski i sprawował tyrańskie rząd w jego imieniu obóz zdrajców ojczyzny – PZPR ze swoją rozbudowaną strukturą i aparatem przymusu. Jak udowodnili „historycy” z IPN, obóz ten był agenturą sowieckiego wywiadu. Polska zatem nie istniała między wrześniem 1939 a czerwcem 1989 r. Pół wieku życia narodu, dwa pokolenia, zostały wykreślone jako nieprawowita część narodowego dziedzictwa. Dopiero zryw „Solidarności” w 1980 i 1989 r., poprzedzony epizodami konspiracyjnej walki opozycji antykomunistycznej, położył kres degradacji Polski do roli wasala sowieckiego, przy okazji wyzwolił całą Europę Wschodnią spod sowieckiego jarzma, obalił mur berliński, a w końcu w 1991 r. pokonał i wytarł z mapy świata imperium zła i odniósł triumf w trwającej 50 lat zimnej wojnie. Jednak nawet w III Rzeczypospolitej nie przestały działać niedobitki pokonanego systemu totalitarnego, źródło wszelkiego zła – biedy, bezrobocia, korupcji. Dlatego wciąż potrzebna jest rewolucja i walka. Te historyczne dokonania oraz domniemany wymóg zadośćuczynienia historycznej krzywdzie dają elicie postsolidarnościowej tytuł do sprawowania władzy oraz prawo do specjalnych przywilejów. Na arenie międzynarodowej te same „zasługi” i wymogi windują polskich polityków ponad trywialny poziom rutynowej polityki i jej tuzinkowych liderów z krajów Unii Europejskiej. Kimże są trywialni Chirac czy Blair – przypadkowi zwycięzcy jakichś demokratycznych plebiscytów – wobec

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2005, 28/2005

Kategorie: Opinie