Największym teraz zagrożeniem dla Polski jest utrata przez państwo zdolności uzyskiwania poparcia społecznego dla realizacji narodowych celów Społeczeństwo polskie dotknął syndrom porzucenia. Państwo przestało zapewniać swoim obywatelom minimum bezpieczeństwa. Teraźniejszość odczuwana jest jako nieprzychylna, najbliższa przyszłość niejasna, a nawet groźna, dalsza przyszłość przybiera postać marzeń. Policja źle działa, wychodzenie wieczorem na ulicę dla wielu osób jest niewskazane. Jazda samochodem również. Coraz więcej grup można zaliczyć do obszaru wiktymologii. Znacznie bardziej liczy się na niepełną rekompensatę post factum niż na skuteczność prewencyjnej ochrony. Ludzie zamożni, o wysokim statusie materialnym i żyjący ponad społeczeństwem korzystają z prywatnych instytucji zastępujących niewydolne państwo. Bezpieczeństwo fizyczne i ochrona własności są tylko przykładem. Podobne przejawy zagrożeń widać w innych sferach: edukacji, zdrowia, komunikacji i transportu, pracy, mieszkania itd. Również w urbanistyce: planowanie i kształtowanie wspólnej przestrzeni zredukowano do projektowania poszczególnych domów. Ludzie tracą złudzenia (nazywane czasem nadziejami) i coraz mniej oczekują od polityków, uważając ich generalnie za niewiele wartych, ale za to bardzo oderwanych od życia innych. Jeżeli warto – ich zdaniem – być jednym z nich, to dlatego, że zyskuje się okazję do zdobycia licznych dóbr dla siebie, a nie dlatego, że mając władzę, kształtuje się świat. Polityka nie budzi głębszego szacunku, choć świetnie formuje postawy kamerdynerskie. Władza nie wywołuje też lęku i subordynacji, ale chęć unikania jej. Zarazem Polaków dotyka fatalizm – większość z nas uważa, że mimo, iż pozytywne zmiany są potrzebne, to jednak zapewne nie nastąpią. Dezaprobata i zniechęcenie towarzyszą postawie biernej. Polacy – wynika to z rozmaitych badań – zdają sobie sprawę, że znaleźliśmy się w kryzysie, czują, że doszliśmy do ściany. Uważają, że dalsza wędrówka dotychczasową drogą nie jest właściwa. Po kompromitacji działań podejmowanych przez najdłużej rządzącego w nowym ustroju premiera i jego przewodniczącego (którego nazwisko wyszło z użycia) nie chcą uczestniczyć w kolejnych reformach. Nie zgadzają się również z ponoszeniem kosztów naprawy. Płacić za to powinni, ich zdaniem, odpowiedzialni za stworzony stan rzeczy oraz najbogatsi, a więc ci, którzy w ostatnich latach bardzo powiększyli swe majątki i czerpią coraz więcej przyjemności z jedynej dostępnej doświadczeniu postaci życia. Największym teraz zagrożeniem dla Polski jest utrata przez państwo zdolności uzyskiwania poparcia społecznego dla realizacji narodowych celów. Proces ten postępował przez ostatnie lata. Stymulowała go taka ekonomia, której ideałem jest niczym nieskrępowany wolny rynek, pochłaniający i obezwładniający państwo. Podważa on rangę władzy publicznej, której racją bytu jest zdolność do ochrony obywateli przed niebezpieczeństwami. W miarę upływu czasu, który wypełniała nie tylko gospodarka, ale i uzyskane swobody obywatelskie, społeczeństwo polskie stało się bardziej skłonne do unikania narodowych problemów niż do wywierania presji, by rząd się nimi zajął. Początek tego nacisku powinien stanowić wybór odpowiednich polityków do rządzenia i partii podczas głosowania na nie. Obywatele zdają się jednak żywić przekonanie, iż lepiej wybrać drogę wycofywania się, czyli starać się samemu dopomóc swojemu losowi, niż próbować zmienić kierunek działania władzy poprzez polityczną mobilizację. Spowodowane krytyczną sytuacją budżetu i stanu finansów państwa zwiększenie obciążenia podatkami, a zarazem zmniejszanie wydatków są dodatkowym bodźcem do wycofywania się – podstawowe oczekiwania nie są realizowane, a prawa obywateli publicznie nazywane są roszczeniami. Korupcja i nepotyzm dodatkowo wzmacniają poczucie, że interes publiczny przestaje być reprezentowany przez powołane do tego celu instytucje. Zwycięża interes partykularny, a jego długoletnie uświęcanie w prymitywizmie głoszonej u nas wersji ideologii liberalnej (a raczej libertariańskiej) teraz zbiera większe żniwa. Podobne zjawiska można zaobserwować na poziomie lokalnym. Wisła Surażska, znawczyni problematyki regionalnej i samorządowej, odnotowuje fakt „kapitulacji społeczeństwa obywatelskiego”. („Rzeczpospolita”, 11.12.2001 r.). Społeczeństwo to, któremu daleko było u nas do osiągnięcia rozwiniętej postaci, wkroczyło w okres inwolucji. W ostatnich, przeprowadzonych w 2001 r. wyborach parlamentarnych, frekwencja spadła w tych miejscowościach, gdzie było więcej organizacji pozarządowych, w tych odznaczających się ponadprzeciętnym poziomem czytelnictwa i których mieszkańcy kiedyś szczególnie skrupulatnie uczestniczyli w wyborach. A więc wyższy poziom zorganizowania skłania obywateli do odmowy i absencji. Syndrom porzucenia dotyka
Tagi:
Paweł Kozłowski









