Szczątki Bridget, czyli jak napisać hit

Szczątki Bridget, czyli jak napisać hit

Bohatera nie może dziwić „przypadkowy stosunek oralny”, za to, i owszem, mdłe dywagacje na temat miłości

Spragnieni łatwego zarobku w dziedzinie literatury nie muszą już główkować nad nośnymi tematami. Sprawdzony przepis na hit wszak funkcjonuje, a jego matrycą są losy Brytyjki – panny Jones. Zasada jest prosta: bierzesz kobietę w wieku nie mniej niż 25 lat, ale też nie grubo powyżej trzydziestki (pamiętaj o prawie marketingu: produkt nie może być nieestetyczny, a kobieta po trzydziestce nie jest bezzmarszczkowolicym wampem), rzadziej faceta, bowiem zgodnie z obowiązującym stereotypem to on jest myśliwym, który zdobywa kolejne panienki, a więc z punktu widzenia dramaturgii jego rola jest nudna, bo oczywista. Następnie bohaterkę/bohatera obdarzasz otwartym podejściem do spraw tego świata, co przejawia się tolerancją dla wszelkich mniejszości, zwłaszcza seksualnych – najlepszym powiernikiem kobiecych sekretów jest kumpel-gej – i

bezpruderyjnym
podejściem do seksu.

Postaci nie może więc dziwić „przypadkowy stosunek oralny”, za to, i owszem, mdłe dywagacje na temat miłości, która jest pojęciem tyleż abstrakcyjnym, co archaicznym. Jeśli już komuś w chwili słabości wymknie się niebezpieczne słówko „kochanie”, jedynym usprawiedliwieniem są okoliczności. Chodzi o to, by gafa zdarzyła się w sytuacji, kiedy z góry wiadomo, że adresat pochłonięty będzie czymś innym. Dobrym miejscem są więc: lotnisko (zwłaszcza Heathrow, szósta godzina oczekiwania na samolot na Ibizę), sklepy i urzędy.
Jeśli bohaterka jest żądna mężczyzny, powinna – o czym poucza Jack, kluczowa postać książki „Chodźmy razem” – dostosować się do oczekiwań oblubieńca. A zatem „żadnego udawania, że to, co robimy, nie jest czysto fizyczne”. Faktycznie, „love” to seks, a seks to biologia plus psychologia. Dlatego precyzji opisu aktów seksualnych mogłyby pozazdrościć podręczniki anatomii. Twórcy słownika seksualizmów też mieliby czym się pożywić. I tak np. Jack w „Chodźmy razem” w celu oddania jak najwierniejszej relacji z masturbacji w toalecie pociągu InterCity na trasie Bristol-Paddington posługuje się 13 synonimami w rodzaju: „waliłem gruchę, kręciłem śmigło, męczyłem ptaka, glansowałem patyka” (rekordem jest dziewięć odpowiedników w jednym zdaniu), bogactwo słownika tłumacząc drobnymi różnicami merytorycznymi. Fragment ten przyszły polski autor/ka w zasadzie może pominąć ze względu na wciąż utrzymującą się (mimo powodzenia różnych reality szołów) pruderyjność rodaków.
Chcąc utrzymać się na piedestale, kobieta powinna zastosować się do jednej z wymienionych przez Jacka reguł tzw. stanu „po”, czyli:
a) nie ściskać faceta za rękę,
b) nie spoglądać mu tęsknie w oczy,
c) nie pytać, czy czuje się samotny, nie mając dziewczyny,
d) nie spoufalać się, zaciągając się jego papierosem,
e) nie proponować, żeby się wkrótce znowu spotkali.
Szczególnie ważny jest postulat „wypalania swojego papierosa”. Bowiem, co niezwykle istotne, żadna

„nocna” połówka nie może rościć sobie prawa do drugiej części

(i jej dóbr), skoro – jak przypominają bohaterowie – w czasach egoizmu i egocentryzmu są tylko pojedyncze jabłka i od ćwiartowania ich wara. Jeśli więc kobieta pragnie osiągnąć sukces matrymonialny, powinna mniej czasu przeznaczać na wertowanie zidiociałych poradników, za to wziąć do serca uwagę Sandry K., bohaterki opowiadania Manueli Gretkowskiej, która dochodzi do wniosku, że mężczyzna jest „najmniej skomplikowanym urządzeniem, bo ma zaledwie jedną dźwignię”.
Zawód bohaterów nie gra roli, aczkolwiek nie do pomyślenia jest, by świadoma własnej wartości kobieta była sprzątaczką, nauczycielką szkoły podstawowej, nie mówiąc już o eks-kobiecie, czyli udomowionym wampie. Musi być wolna (zarówno światopoglądowo, jak i zawodowo), kreatywna i z poczuciem humoru. Facet z kolei nie może być sztywniakiem ani nudziarzem, co od razu wyklucza takie profesje jak: urzędnik (w polskich realiach – pracownik budżetówki), nauczyciel, sprzedawca itp. Szczególnie poszukiwani są: różnej maści artyści (nawet ci, o których poza bliską rodziną nikt nie wie), prawnicy, ludzie mediów i reklamy.
Jeśli przyszły autorze zapamiętałeś ten szkielet, czas na drobne uwagi stylistyczno-redakcyjne. Całość musi składać się ze zdań prostych („Mój Boże, idę na Randkę. Randkę, na miłość boską”), żadnych podrzędnie złożonych wygibasów. Mile widziane są wytłuszczenia czcionek oraz wszelkiego rodzaju graficzne aberracje. Chodzi o to, by tekst jak najmniej przypominał tzw. porządną literaturę, za to odzwierciedlał mowę codzienną. Żadnej zbędnej zabawy w synonimy czy eufemizmy. Masz ochotę opowiedzieć o fazach dochodzenia do orgazmu, nie zastanawiaj się nad słownikiem. Jeśli chcesz zakląć, klnij bez obaw. A jeśli zamierzasz tchnąć w całość metafizyczną refleksję nad przemijaniem, pamiętaj, że

upływ czasu mierzony jest nie zegarkiem,
ale długością radiowych reklam.

Wszystkie „postbridgetowskie” hity, które w błyskawicznym tempie zajmują półki Empików, łączy jedna wspólna cecha: pokazują rzeczywistość, w której roi się od emocjonalnych popaprańców płci obojga. Odmieniających słowa „niezależność” i „sukces” przez wszystkie przypadki, a w samotne niedzielne popołudnia kwilących przy familijnym serialu.
Idea szczytna, ale wykonanie sknocone. Zamiast prezentacji wachlarza typów emocjonalnie niezrównoważonych – kalka. I kicz. O ile bowiem Bridget Jones skrzyła się inteligencją i humorem, o tyle wtórniki zdają się cierpieć na rodzaj zaćmy intelektualnej, która nie pozwala im wyjść poza dywagacje na temat łóżka bądź pieniędzy (plus wariant dwa w jednym). Co prawda, jakaś bohaterka od czasu do czasu podejmuje wysiłek zadumania się nad swoim zawodowym losem („Przecież jestem świadomą swoich możliwości Kobietą Wszechmocną”), ale nie na długo, jako że kwestie w rodzaju: jakie majtki założyć na piątkową randkę okazują się sprawami o niebo pilniejszymi. I choć Jones w temacie „życie zawodowe” można by sporo zarzucić, nie da się ukryć, że dostrzegała ona cokolwiek poza jędrnością (lub jej brakiem) męskich pośladków. Facet dla Bridget stanowił dodatek luksusowy, ale nie niezbędny. Był, to wspaniale, ale gdy zdradzał objawy palanctwa, szedł w odstawkę. Podobną ideologię wyznają pozostałe „Bridgety”, choć po wyznaniach Tiffany Trott, 37-letniej kobiety sukcesu z książki „Rok z dziennika Tiffany Trot”, można w to wątpić. „W końcu mam co świętować – Bardzo Poważny Związek z naprawdę miłym facetem. Z Aleksem. Moim chłopakiem. Moim facetem. Bardzo miłym. W gruncie rzeczy fantastycznym. Naprawdę fantastycznym” – tak w ośmiu zdaniach (a raczej sylabusach) doświadczona copywriterka podkreśla radość z bycia w związku.
O ile „Dziennik Bridget Jones” można uznać za książkę obyczajową, o tyle „Bridgety” wpisują się w nurt literatury z pogranicza poradnictwa i instruktażu, w których ważniejszą kwestią od tego, co się dzieje, jest instrukcja mówiąca, jak to się dzieje („Amy otwiera mi rozporek. Jej ręka wślizguje się do środka (…). Zdejmuję jej bluzkę i upuszczam na schody”). O ile Helen Fielding zadbała, by Jones sprawnie posługiwała się intelektem, o tyle wysiłek „Bridgetów” zredukowano do sterowania macicą, co dla przyszłego autora bestsellera jest akurat wiadomością dobrą. Pozwoli mu zawęzić fabułę do spraw biologii i fizjologii, zaoszczędzi godzin dumania nad psychologiczną głębią i nieprzespanych nocy w pogoni za metafizyczną aurą. Jak wskazuje sukces „Bridgetów”, chodzi o sprzedaż, a nie nagrodę literacką.
Dlatego, Drogi Przyszły Autorze, złakniony sławy, siadaj do komputera. Tylko pośpiesz się, zanim dogonimy rozum i przestaną zajmować nas te same histo(e)rie seksualne.


Niepisany statut ludzi wolnych:

Ludzie wolni mogą:
a) Poznać na imprezie kogoś, kto im wpadnie w oko, i zaksięgować go (ją) jako Opcja w aktach pod nagłówkiem PMdZ (Potencjalny Materiał do Zerżnięcia).
b) Od czasu do czasu, mając w perspektywie samotne spędzanie piątkowego wieczoru, przejrzeć akta PMdZ w poszukiwaniu właściwej Opcji.
c) Postanowić do rzeczonej Opcji zadzwonić i umówić się na spotkanie.
Nie mogą natomiast:
a) Odbierać telefonów za każdym razem, wiedzą bowiem, że automatyczne sekretarki strzegą ich przed atakami intruzów jak rottweilery.
b) Podnosić słuchawki w piątkowy wieczór, jeżeli nie mają akurat towarzystwa, ponieważ to pozwala dzwoniącemu podejrzewać, że ich życie towarzyskie znajduje się w stanie kryzysu.
c) Utwierdzać dzwoniącego w tym podejrzeniu, używając słów „Nic specjalnego” w odpowiedzi na pytanie o plany na wieczór.

(fragment książki Josie Lloyd, Emlyn Rees „Chodźmy razem”)

Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy