Prędzej czy później pacjenci powinni mieć prawo do wyboru rodzaju szczepionki Śledząc dyskusję dotyczącą szczepień przeciw COVID-19, można odnieść wrażenie, że nie wiadomo, o co chodzi. Media donoszą o dużej nieufności środowisk medycznych w Niemczech i w Austrii do szczepionki firmy AstraZeneca (Szwajcaria odmówiła nawet jej rejestracji), w Polsce wątpliwości co do tej szczepionki zgłaszają m.in. nauczyciele. Spór toczy się o skuteczność tej szczepionki, bo dane o jej skuteczności są powszechnie dostępne. Jednak zacietrzewienie obu stron jest wysoce nieproporcjonalne do publikowanej różnicy skuteczności. Na zdrowy rozum, jeśli szczepionka zabezpiecza przed ciężką postacią choroby i związanym z tym ryzykiem zgonu (a takie są konkluzje z przeprowadzonych badań klinicznych szczepionki AstryZeneki), to – zważywszy na jej dostępność – nikt nie powinien wybrzydzać, tylko „brać to, co dają”. Mało kto w dyskusji dotyka prawdziwego podłoża obaw związanych z tzw. szczepionką wektorową na bazie adenowirusa, czyli zagadnień dotyczących jej długofalowego (odległego o kilka lat) bezpieczeństwa. Spór w mediach toczy się zatem na płaszczyźnie zastępczej, którą jest skuteczność, kiedy tak naprawdę z tyłu głowy czai się lęk przed nieznanym, pytanie o długofalowe bezpieczeństwo szczepienia tym preparatem. Oliwy do ognia dolewa polityka informacyjna rządu i rządowych ekspertów, nieadekwatna do standardów XXI-wiecznej medycyny. Rząd i eksperci okopali się na dogmatycznych pozycjach i mają do zakomunikowania jeden przekaz: „szczepionki są w pełni bezpieczne” (wiceminister zdrowia), skoro zostały zarejestrowane przez odnośne władze (w Europie odpowiada za to European Medicines Agency – EMA). Społeczeństwo jest jednak świadome, że mamy tu do czynienia nie ze zwykłą rejestracją, ale z tzw. rejestracją emergency, kiedy z uwagi na ryzyko związane z pandemią pomija się niektóre elementy oceny w normalnym trybie. Dotąd badania przedrejestracyjne szczepionek trwały zazwyczaj 10-15 lat i na tej podstawie można było ocenić bezpieczeństwo preparatu po upływie kilku lat od jego pierwszego podania. Otwartość i transparentność w komunikacji jest w dzisiejszych czasach sprawą o znaczeniu kluczowym. Nawet dzieci w szkole podstawowej uczą się o DNA i RNA, a co dopiero uczniowie szkoły średniej. Nie można więc wszystkich traktować tak, jakby wiedza medyczna była zastrzeżona dla „ekspertów”, a wiedza innych osób nabyta w szkole bądź na studiach, np. przyrodniczych, była bezużyteczna. Właśnie takie podejście doprowadziło do ekstremalnej polaryzacji. Z jednej strony, osoby z przygotowaniem przyrodniczym i elementarną wiedzą o genetyce oraz onkogenezie czują się rozczarowane usztywnionym przekazem, że wszystko jest bezpieczne, z drugiej – osoby niemające żadnego przygotowania wpadają w sidła antyszczepionkowych proroków i sekt, którzy dla zaistnienia w mediach nie zawahają się przed najbardziej absurdalnymi teoriami, bez poparcia w badaniach. Prędzej czy później w polityce informacyjnej nie uniknie się otwarcia szczelnie zamkniętej szafy, w której schowano pozytywne i negatywne analizy dotyczące długofalowego bezpieczeństwa szczepionek wektorowych oraz potencjalnych interakcji wektorowego DNA z ludzkim genomem. A co za tym idzie, umożliwienia każdej szczepionej osobie podjęcia w pełni świadomej decyzji co do szczepienia, przy poszanowaniu jej autonomii. W medycynie nie ma już miejsca na XIX-wieczny lekarski paternalizm (pamiętam, że jeszcze w latach 60. chirurg udzielał przed operacją skróconej informacji typu „będzie dobrze”, zamiast – jak to jest dzisiaj wymagane – wyczerpująco przedstawić pacjentowi korzyści zabiegu i potencjalne ryzyko). Na razie „eksperci” oparli się o wyżej wspomnianą szafę plecami jak John Cleese w „Hotelu Zacisze”, udając, że dobiegające z niej stuki są efektem flamenco tańczonego w innym miejscu. Korzystają z tego antyszczepionkowcy, przekonujący, że w szafie znajduje się szkielet, może nawet niejeden. Szafę należy otworzyć, tak jak to zrobiły media niemieckie, i pokazać, że nie ma w niej żadnego trupa, aczkolwiek nie jest ona do końca wysprzątana. Znakomitym przykładem takiej postawy jest artykuł z „Berliner Zeitung”, opublikowany 19 lutego 2021 r. (www.berliner-zeitung.de/gesundheit-oekologie/astrazeneca-co-wie-gross-ist-das-langzeitrisiko-bei-den-vektorimpfstoffen-li.140647), zatytułowany „AstraZeneca & Co: Jak duże jest odległe ryzyko szczepionek wektorowych?”. Artykuł nie ukrywa możliwości integracji DNA wektorowego z genomem osoby przyjmującej szczepionkę, ale podaje również prawdopodobieństwo takiego zdarzenia i jego potencjalne następstwa. Cytuje wielu specjalistów zajmujących się tym zagadnieniem, w tym prof. Christiana Münza z Uniwersytetu w Zurychu. Język niemiecki artykułu nie jest przeszkodą w dobie przeglądarek internetowych z automatycznym tłumaczem. Oczywiście artykuł nie wyczerpuje wszystkich problemów związanych z nowymi szczepionkami. Przed pandemią COVID-19










