Czytając wywiad z Peterem Brookiem, przeprowadzony przez Ewę Likowską (Przegląd nr 15 z 17.04), przypomniałam sobie wstrząsające wrażenie, jakie na polskich teatromanach wywarł Król Lir w reżyserii Petera Brooka. Działo się to z początkiem lat 60., gdy nie tylko w Polsce triumfowała interpretacja Jana Kotta, który jak wiadomo odczytał najgłębszą tragedię Szekspira przez pryzmat Końcówki Becketta jako rodzaj groteski absurdalnej. Jan Kott w swoim słynnym eseju w ogóle nie wspomina Kordelii. Brook na scenie nie mógł tej postaci pominąć, ale stwierdził (w wywiadzie dla francuskiego dziennika Le Figaro) co następuje:
Kordelię można przedstawić równie silną i brutalną jak jej siostry (…). Wszystkie trzy są córkami Lira: dobroć Kordelii jest na modłę rodzinną twarda i pełna pychy (…). Powieszenie Kordelii jest zupełnie nieuzasadnione, nie wynika żadną miarą z przyczyn znanych klasycznej tragedii….
Swoją drogą ciekawe, jak obecnie Peter Brook ocenia swą ówczesną opinię o Królu Lirze, skoro jak powiedział w rozmowie z Ewą Likowską nie ma sensu teatr negatywny, który pokazuje, że świat jest bez sensu, a ludzie źli. A przecież taka właśnie wizja wynikała zarówno z eseju Jana Kotta, jak ze świetnego skądinąd spektaklu Brooka.
Moja osobista przygoda z Szekspirem zaczęła się wcześnie: gdy miałam ukończyć 15 lat, Babcia po kądzieli zapytała, jaki prezent chciałabym dostać z tej okazji. Zażyczyłam sobie Dzieł Szekspira, sama już nie wiem dlaczego. Chyba przez swoisty snobizm, bo wątpię, abym jako nastolatka mogła naprawdę docenić Szekspira…
Tamte Dzieła padły ofiarą wichrów wojny, ja zaś do Szekspira wróciłam tak naprawdę po przeczytaniu esejów Kotta, a zwłaszcza po obejrzeniu Króla Lira w inscenizacji Brooka. Zapoznałam się z literaturą szekspirologiczną i w rezultacie napisałam obszerny szkic pt. Powrót Kordelii z mottem: Masz jeszcze córkę, która świat wyzwoli od klątwy, jaką tamte dwie ściągnęły. Był to chyba najistotniejszy tekst, jaki kiedykolwiek napisałam, a próby jego opublikowania trafiły na mur, jakim była cenzura środowiskowa. Znamienne, że w odpowiedzi na pytanie o cenzurę postawione przez Przegląd nikt o tym zjawisku nie wspomniał. Chodzi o to, że nasze środowisko opiniotwórcze ma tendencję do przyjmowania pewnych poglądów jako swoistych dogmatów nie do naruszenia. Tak było za PRL, tak jest i dzisiaj. Jan Kott, do czasu żarliwy marksista, po 1956 r. nawrócił się na absurdyzm, w tym duchu odczytywał Szekspira, a środowisko uznało jego interpretację za jedynie słuszną. Powrót Kordelii, odrzucony przez redakcje paru poważnych tygodników ukazał się ostatecznie na łamach Więzi dzięki śp. Jerzemu Krzysztoniowi. O tym wrażliwym człowieku i utalentowanym pisarzu dziś w praktyce nikt nie pamięta. A przecież jego Obłęd to jedna z wybitniejszych powieści polskich z drugiej połowy XX w., znacznie godniejsza uwagi niż niejedno z kreowanych teraz na siłę wydarzeń literackich. Naprawdę!
Po cenzurze środowiskowej przyszła kolej na oficjalną. Rzecz w tym, że Jan Kott z czasem wybrał wolność i samo jego nazwisko objęto zapisem. Z tej racji cenzor zakwestionował przedruk Powrotu Kordelii w książce. Tylko dzięki talentom dyplomatycznym Klemensa Górskiego, który redagował wybór moich tekstów Powrót Kordelii jednak pozostał w tomiku pt. W labiryncie (LSW, 1974). Niemniej ta zasadnicza polemika z Janem Kottem na temat Króla Lira została przez środowisko całkowicie zignorowana. Przemilczanie niepoprawnych w danej chwili poglądów to nader skuteczna forma cenzurowania…
Skądinąd nie od dziś zastanawiam się, dlaczego w Polsce dotychczas nie powstał żaden film oparty na którejś ze sztuk Szekspira. Przecież realizowano u nas i za PRL, i w III RP przedsięwzięcia wymagające dużego nakładu finansowego i wysiłku organizacyjnego. W ZSRR zdobyto się na dwie wybitne ekranizacje Hamleta i właśnie Króla Lira. Dlaczego nam nie udało się nic podobnego?
Do Szekspira zbliżył się najbardziej Stanisław Różewicz w filmie Kobieta w kapeluszu. Bohaterka, młoda, zdolna aktorka, marzy o zagraniu Kordelii, ale ta rola przypadnie w udziale żonie dyrektora teatru, niemłodej i niepięknej. Czyżby to była pośrednia, metaforyczna odpowiedź na pytanie, czemu nie potrafimy dorosnąć do Szekspira?
Zmierzył się z nim za granicą tylko jeden absolwent łódzkiej Filmówki z jej najlepszych czasów: Roman Polański. Ale jego ekranizacja Makbeta nie należy do najwybitniejszych osiągnięć tego znakomitego reżysera. Polański ukazał zbrodniczych małżonków jako parę młodych ludzi, którym za bardzo spieszy się do zrobienia kariery. To nie Tron we krwi Kurosawy z jego przesłaniem: Droga występku wiedzie do zagłady. Ale może dziś, w dobie wyścigu szczurów, Makbet Polańskiego, dawno u nas nieprzypominany nabrał aktualności? Warto by się przekonać.
Tagi:
Anna Tatarkiewicz
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy