Szli i zabijali

Szli i zabijali

1 czerwca 1943 r. Niemcy napadli na wieś Sochy na Zamojszczyźnie. Pacyfikację przeżyli nieliczni Początek Mamo, pomyśl, nie miałaś najgorzej. Tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali, po kolei. I to byle jak zabijali: raz trafił, raz nie, nieraz poprawiać trzeba było. Strzelali, czyli dobrze, bo jak mówią, śmierć od kuli jest tą lepszą śmiercią. Niejeden człowiek by marzył od strzału umrzeć… Pomyśl, mamo, twój tata tylko chwilę się męczył, a twoja mama w ogóle, moment — i jej nie było. Nawet nie widzieli, jak spłonął wasz nowy dom. Nawet się nie dowiedzieli, że cała wieś została spalona i zginęli prawie wszyscy. Mieli szczęście. (…) Pamiętam tamten dzień, bo twoje koszmarne sny dostawały się do mojego krwiobiegu przez pępowinę, gdy jeszcze tkwiłam w twoim brzuchu. Ty przecież stale śniłaś to wszystko, bo w żaden inny sposób nie umiałaś się pozbyć owego potwornego nadmiaru wrażeń — obrazów krwi, łopotu ognia i ludzkiego krzyku — których się napiłaś oczami i uszami, gdy miałaś dziewięć lat i wzięłaś udział w apokalipsie. Wzięłaś udział w apokalipsie świadoma i przytomna, bo w tym wieku jest się już wystarczająco dojrzałym do tragedii. Tyle że nie znałaś języka zbrodni, więc nie mogłaś tego wcześniej opowiedzieć nikomu, dopiero mnie, która siedziałam w twym brzuchu i mogłam słuchać opowieści bez słów. A potem, gdy już byłam na świecie, uczyłaś się tych słów razem ze mną… Historia twojego dzieciństwa stała się rdzeniem mojego. Dlatego pamiętam tamten dzień, jakbym go sama przeżyła. Po maju wietrznym i chłodnym, po nocy głębokiej i krótkiej, nastał świt 1 czerwca. W coraz lżejszej ciemności oddzieliło się najpierw niebo od ziemi. Potem się pokazały jaśniejsze plamy, to dokwitały drzewa w ciasnych sadach. Potem szczeknął pies, jeden, drugi, choć powinny spać jeszcze. Słońce szło już w górę, aby zajrzeć w tę wąską dolinę pomiędzy wzgórzami. W dolinie wioska, 88 domów, większość pod strzechą. Dwa czy trzy murowane. I ten jeden jedyny, kryty dranicą, drewniany, lecz podmurowany, nasz. Numer 57., po północnej stronie drogi. Bo droga wiodła z zachodu na wschód, a domy pobudowane były na tej osi. Sochy. To był wtorek, pierwszy dzień czerwca 1943 r., około piątej rano, w Sochach, 3 kilometry od Zwierzyńca, 19 od Biłgoraja, 27 od Zamościa, 80 od Lublina, 230 od Warszawy, 698 od Berlina, w prostej linii. Od słońca osiem minut świetlnych… Słońce jeszcze się dobrze nie wsparło na promieniach, gdy na zboczach od północy i od południa, i na krańcach drogi ze wschodu i z zachodu, pojawiły się postacie jak ze złego snu. (…) Poranki dnia pierwszego (…) Tamtego poranka, kiedy cię mama obudziła z tego złego snu, ucieszyłaś się na jej widok i poczułaś wielką ulgę, że cię odnalazła. Jednak radość trwała tylko parę sekund. Jawa, w której przez moment wszystko było jak dawniej, zamieniała się na powrót w koszmar, z którego obudzić się już nie dawało. „Wstawaj, Renia, ubierz dzieci – słyszysz słowa mamy do ciebie skierowane – musimy wychodzić – słyszysz – Niemcy są we wsi – słyszysz – palą domy, zabierają ludzi”. Słyszysz i widzisz, jak mama biega, co chwilę coś chwyta, obija się o ściany izby jak owad w słoiku. I widzisz jej twarz w bladym świetle poranka, przerażoną. Zrywasz się z pościeli, zdejmujesz schnące na sznurku przy piecu rzeczy i rzucasz je pod łóżko. Pod łóżko? Co ty robisz, Reniu? Przecież trzeba się ubierać! Potem… nie pamiętasz. Potem twoja mama chyba sama ubrała dzieci, Jasia i Kropkę (o nich się mówiło „dzieci”, ty byłaś już duża…). Potem znalazła się na zewnątrz i już z podwórka powiedziała do ciebie: „Przejdź przez okno i chodź tu do mnie, będziesz workami zatykała okienka do piwnicy”. Piwnica była murowana. Zatykałaś te okienka workami po kartoflach. W piwnicy były już pierzyny, poduszki, kożuch taty, jego rower, buty zimowe i koce. Tata wszystko tam pownosił, żeby się uratowało. Potem znów nie pamiętasz. – Ale pamiętasz, jak twoja mama zdejmuje ze ściany obraz świętej (tej, co broni przed ogniem) i błogosławi was tym obrazem? – Znak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 23/2015

Kategorie: Książki
Tagi: Anna Janko