Między Egiptem a Strefą Gazy rozciągają się setki tuneli. Jednymi przemyca się czajniki, drugimi broń, ludzi i zwierzęta – Ty jesteś Robert? Nazywam się Jusuf. Jestem od Osmana. Przepraszam, że tak wyszło, ale to nie moja wina – tłumaczy się 29-letni mężczyzna o zapadłych policzkach, z którym pierwotnie miałem się umówić w palestyńskiej części granicznego miasta Rafah. Przez moją historię podróży zapisaną na kolejnych kartkach paszportu nie dostałem zgody na wjazd do Strefy Gazy. Parę długoterminowych wiz syryjskich zablokowało możliwość przekroczenia granicy i moja przygoda z „największym więzieniem świata” zakończyła się kilkugodzinnym przesłuchaniem przez nastoletnią żołnierkę. Mimo początkowych problemów zdecydowałem się umówić na spotkanie z palestyńskim szmuglerem po stronie egipskiej. Wiedziałem, że dzięki kontaktom i doświadczeniu granica nie stanowi dla niego problemu, podobnie zresztą jak kolejne punkty policyjnej kontroli na półwyspie Synaj. Jusuf jest przedstawicielem Braci Muzułmanów w Palestynie i legitymacja podpisana przez władze partyjne daje mu swobodę poruszania się po całym Egipcie. Liczy się kasa Po dwóch dniach zmagania się z problemami logistycznymi docieram do Taby. Na miejscu czeka już na mnie mężczyzna z długimi, nażelowanymi włosami i równo przystrzyżonym wąsem, no i ze złotymi łańcuchami na szyi – wygląda jak włoski mafioso. – Ta granica to koszmar – zaczyna od razu. – Do wszystkiego się przyczepią. Rządowe Centrum Prasowe ma swoje prawa i nie zawsze można je przeskoczyć. Na przyszłość mów, że jesteś naukowcem i badasz jakieś języki. Ale do rzeczy. Nie mam dużo czasu, bo za trzy dni muszę być w Rafah – obwieszcza. W eleganckiej restauracji hotelu Mövenpick zapala pierwszego papierosa i zabiera się do opowiadania o przemycie z Egiptu do Strefy Gazy. – To nie jest zabawa dla małych chłopców, ale często właśnie oni pracują przy tunelach – rozpoczyna swoją historię Palestyńczyk. Od czterech lat zajmuje się szmuglowaniem przez egipsko-palestyńską granicę ludzi i towarów niezbędnych do życia. Zdecydował się spotkać w kurorcie turystycznym, by nie narażać mnie na problemy z policją. Po zmianie władzy trzeba mieć specjalne układy z Hamasem lub z Braćmi Muzułmanami, by dostać się do egipskiej części Rafah. Czasami jednak wystarczy kilkaset dolarów łapówki. Chwila ciszy, Jusuf wypuszcza kłęby dymu. Po dwóch minutach milczenia i smakowania polskich marlboro, które miałem mu przywieźć, kontynuuje: – Każdy tunel ma właściciela. Jedni są od Fatahu, drudzy od Hamasu, ale partia nie ma tutaj znaczenia. Ważne, żeby ktoś dał pieniądze na wykopanie. Niemałe pieniądze. – Ile? – Nie wiem dokładnie. Ale koszty budowy zaczynają się od 100 tys. dol. Gdy kasa się pojawi, wybiera się miejsce. Czasami są to mieszkania, czasami namioty przypominające beduińskie, żeby się zamaskować – opowiada o jednym z najniebezpieczniejszych zawodów świata, jakby był piekarzem w środku Europy, a nie przemytnikiem. Egipskie ciemności – Kopanie zawsze zaczyna się w Egipcie. Zawsze. W Strefie Gazy możesz się wykopać gdziekolwiek, gorzej, gdybyś po egipskiej stronie dokopał się do posterunku lub jakiegoś urzędu. Wtedy musisz przerwać pracę albo dodatkowo zapłacić za „przeoczenie” – śmieje się z korupcyjnych układów. – A u was nikt tego nie kontroluje? Nikt nie sprawdza? – pytam. – Oczywiście, że sprawdzają. Każda inwestycja musi być zatwierdzona przez „biznesmenów” – mówi z nonszalanckim uśmiechem o osobach powiązanych z Hamasem. Podczas kilkunastominutowej rozmowy dowiaduję się, że każdy tunel ma do 3 m średnicy, a przy budowie pracuje nawet 100 osób. – Na początku do pracy idą najsilniejsi i najlepiej zbudowani. Trzeba ręcznie wykopać tony piachu i wydobyć je na powierzchnię z coraz głębszej studni. Każda ma 20-30 m. Pamiętaj, że każdy kolejny tunel musi być pod tym wcześniejszym. Są ich tam setki, ale nie mamy żadnej mapy. Niczego, co mogłoby cię naprowadzić. Gdy już zrobisz studnię, do pracy idą dzieci. Ale starsze, 10-, 13-latki. Są na tyle zwinne, że mogą się przedostawać sprawnie przez wąskie tunele i wkładać ziemię do worków – mówiąc o wykorzystywaniu młodych Palestyńczyków i Egipcjan, Jusuf już się tak nie uśmiecha. Przekonuje, że tylko w ten sposób rodzina może zarobić na życie w strefie, do której nie dociera zewnętrzna pomoc, gdzie wszystkie pieniądze są w rękach władzy. Najczęściej wdowa bez pieniędzy na utrzymanie idzie do „przełożonego” odpowiedzialnego w strukturach
Tagi:
Robert Kulig









