Szósty raz w Nowym Jorku

Szósty raz w Nowym Jorku

Polska w Radzie Bezpieczeństwa ONZ To nie żaden nadzwyczajny sukces, ale też nie kompletne nic. Reakcje mediów i polityków na wybór Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ były po prostu niesmaczne. Głupotą jest sprowadzanie wszystkiego do wojny PiS-PO, Kaczyński-Tusk. Chaos, czyli wojna propagandowa Czytałem te komentarze, było śmiesznie. Premier wołała, żeby ją przepraszać i że to wspaniały wynik 190:0. Tak naprawdę 190:2 (i ciekawe, kto się wstrzymał), ale skupmy się przez chwilę na stanie ducha pani Szydło – te okrzyki świadczą przecież z jednej strony o jej ignorancji, jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe, a z drugiej o przemożnej chęci zmazania upokorzenia 27:1. „Aktywny” był również minister Waszczykowski. Od razu się pochwalił, że na konsultacje – na poziomie wiceministrów – zaprosiła Polskę Rosja (no to już wiemy, na czyich pochwałach mu zależy), i dodał, że dzięki temu wiele spraw może iść do przodu, być może wyjaśniona też zostanie sprawa Smoleńska. O! Jak on to sobie wyobraża? Poza tym nie wiem, czy minister Waszczykowski zdaje sobie z tego sprawę, ale popełnił wielkie faux-pas. Dla pisowców, panie ministrze, sprawa jest przecież jasna, w samolocie wybuchła bomba termobaryczna, o tym powiedział Jarosław Kaczyński. Czyżby miał pan inne zdanie? Co pan jeszcze chce wyjaśniać, skoro już zostało ogłoszone? Również Platforma ruszyła na wojnę propagandową, zapewniając, że wszystko dawno było załatwione, jeszcze przez poprzednią ekipę, a Waszczykowski tylko spija śmietankę, korzysta z owoców ciężkiej pracy Sikorskiego i Schetyny. A tak w ogóle miejsce w Radzie Bezpieczeństwa to byle co, więc nie ma czym się chwalić. I bądź tu mądry, obywatelu… Polska Ludowa tak się nie chwaliła Może warto zatem przypomnieć parę faktów. Radę Bezpieczeństwa tworzy pięciu stałych członków (USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania i Francja) i dziesięciu niestałych. Niestali są wybierani na dwa lata jako reprezentanci swoich grup regionalnych. Klucz – dwukrotnie modyfikowany – jest taki, że nasz region, Europa Wschodnia, ma jednego reprezentanta, Europa Zachodnia dwóch, Afryka i Azja pięciu, Ameryka – także dwóch. Z tej prostej wyliczanki wynika, że co kilkanaście lat Polska powinna być w Radzie Bezpieczeństwa. I rzeczywiście: najpierw była w latach 1946–1947, potem w roku 1961, również w latach 70. (1970-1971) i 80. (1982–1983, w czasie stanu wojennego), a ostatni raz w 90. (1996-1997). Czyli trafiła do Rady Bezpieczeństwa po raz szósty. Dodajmy jeszcze jedno – w ciągu tych lat nasz region się zmienił; po roku 1989, po rozpadzie ZSRR, Jugosławii i Czechosłowacji, znacząco się powiększył. To nie znaczy, że w czasach Polski Ludowej nie mieliśmy twardych batalii o miejsce w Radzie. Do historii przeszło głosowanie w roku 1960. Kraje NATO niespodziewanie zgłosiły wtedy kandydaturę Turcji, zaliczając ją za sprawą europejskiego fragmentu do Europy Środkowo-Wschodniej. Ta rywalizacja nijak nie mogła się zakończyć. Odbyło się ponad sto (!) głosowań, wszystkie bezowocne. Żeby zostać wybranym do Rady Bezpieczeństwa, trzeba otrzymać dwie trzecie głosów. Ani my, ani Turcja nie mogliśmy tej bariery przekroczyć. Ostatecznie wzięliśmy sprawy w swoje ręce i dogadaliśmy się z Turcją, że kadencja zostanie podzielona – oni wezmą rok i my rok. Albania, Bośnia… Ostatnie nasze członkostwo, w latach 1996-1997, również nie przyszło nam łatwo. Rywalizowaliśmy wówczas z Albanią. Okazała się trudnym przeciwnikiem, gdyż popierały ją państwa islamskie. Tworzą one w ONZ wpływowy blok, bardzo trudno przegłosować coś przeciw nim. Ostatecznie Polska wygrała, choć nie pamiętam, by premier i prezydent organizowali z tego powodu specjalne konferencje prasowe. Dziwna sytuacja zdarzyła się w roku 2009, w walce o kadencję 2010-2011. Byliśmy faworytem do zajęcia miejsca w Radzie Bezpieczeństwa, ale się wycofaliśmy, zostawiając pole Bośni i Hercegowinie. Ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski tłumaczył ten walkower tym, że MSZ musi zebrać siły (fakt, że wątłe) na rok 2011, na czas półrocznego przywództwa w Unii. Drugim argumentem było wzmocnienie państwowości Bośni i Hercegowiny. Po cichu dopowiadano, że Bośnia cieszy się mocnym poparciem państw islamskich, więc walka z nią byłaby długa, ciężka, wymagałaby różnych koncesji, a i tak jej wynik mógłby być różny. Tego wycofania się z rywalizacji nie oceniano dobrze. Obecność w Radzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 24/2017

Kategorie: Publicystyka