Sztuka poza galeriami

Sztuka poza galeriami

Parki rzeźby, wielkie murale i festiwale sztuki – polscy artyści coraz częściej wychodzą na ulice „Obrazy nie nadają się do tego, żeby je umieszczać jeden obok drugiego na gołej ścianie, obraz jest po to, aby ozdabiał wnętrze i był radością tych, którzy mogą z nim obcować”, pisał przed 50 laty Gombrowicz w „Dziennikach”. „Kakofonia. Karczma. Leonardo bije się po pysku z Tycjanem”, notował po zwiedzaniu Luwru, który jego zdaniem był „jednym z najgłupszych miejsc świata”. Współcześni artyści coraz częściej nie zamykają swoich dzieł w galeriach, ale wychodzą z nimi na zewnątrz, poza cztery ściany pomieszczenia. Obcowanie ze sztuką odbywa się mimochodem, w trakcie spaceru, zakupów, wśród codziennego pośpiechu. Jedni obok ustawionych w parku czy na ulicy rzeźb i malowideł przechodzą obojętnie, drudzy zatrzymują się i zaczynają zastanawiać, skąd to się tu wzięło i co oznacza. Po sztukę z torbą na zakupy Tym bardziej że czasem to, co przygotowane przez artystów, trudno oddzielić od nieartystycznej przestrzeni miasta. „Raj” Pawła Althamera w parku Bródnowskim na pierwszy rzut oka wygląda po prostu na fragment parku: kwiaty, klomby, staw. Dopiero po chwili zastanowienia pojawiają się wątpliwości: skąd się wzięła tu bluszczowa brama, która donikąd nie prowadzi? A przede wszystkim dlaczego w środku stawu możemy znaleźć leżącą kobietę – chropowatą, nieco nieforemną, jakby poskładaną z nieprzystających do siebie kawałków. Dlaczego z jej piersi tryskają w górę fontanny wody? Tradycyjne galerie stawiają przed odbiorcami wyraźne ramy. Sztuka zaczyna się po przestąpieniu progu. Sytuacja widza jest jasna: tam, za drzwiami, zostawił codzienność, przyziemność, tu ma do czynienia ze swego rodzaju sacrum. W przestrzeni miejskiej obraz może być wciśnięty między przedszkole a sklep z kosmetykami. Rzeźba nie jest oddzielona barierką, nie stoi na cokole, który jasno wyznaczałby granicę. Sami artyści starają się zresztą ją zacierać. Wykorzystują szarą przestrzeń blokowisk i na ścianach malują wielkoformatowe prace, zaburzające tę szarość i skłaniające do nowego spojrzenia na okolicę. Murale, wielkie malowidła np. na ścianach bloków i kamienic, pojawiają się w polskich miastach coraz częściej. Przybierają najrozmaitsze formy: od kolaży i szablonów do rozbudowanych rysunków, nieraz z towarzyszeniem zaskakujących czy wręcz prowokujących haseł. Te ostatnie lubi zwłaszcza warszawska grupa Twożywo, która jesienią odsłoniła pracę „Człowieczy los” na jednym z bloków przy ul. Radzymińskiej. Dziecięca postać z głową baranka prowadzona za rękę przez większą, z głową wilka, jest mocnym komentarzem rzeczywistości, zwłaszcza że dzięki odpowiedniemu wyróżnieniu napisu los „człowieczy” staje się losem „owiec”. Rysunki pojawiają się nieraz w najbardziej zaskakujących miejscach. W przeciwieństwie do graffiti, uważanego przez wiele osób za wandalizm, murale powstają zwykle w porozumieniu z miejscowymi władzami i zarządcami budynków. Nic dziwnego – nakład pracy niezbędny do wykonania tego typu projektu jest zbyt duży, aby przygotować go chyłkiem, po kryjomu, a potem ryzykować zniszczenie, kiedy nie spodoba się mieszkańcom. Coraz częściej powstające murale są częścią większych działań twórczych – „Człowieczy los” to element projektu „go east – go west” Fundacji Open Art Projects, sfinansowanego m.in. ze środków Warszawy i Düsseldorfu. Z kolei dzięki środkom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego powstał projekt stypendialny Jacka Schmidta „Otwarta Pracownia Wizytująca”. Jego częścią są ogromne vlepki Joli Kudeli, autorki pochodzenia polskiego mieszkającej na stałe w Paryżu. Na ulicach warszawskiej Pragi można odnaleźć 12 jej prac, na których uwieczniła podopiecznych domu pomocy społecznej w kontekstach inspirowanych klasycznymi obrazami: Tycjanem, Rubensem, Botticellim. Najbardziej znana, nawiązująca do obrazu Andrei Mantegny, przedstawia androginiczną postać św. Sebastiana. Jednak to nie Warszawa jest stolicą polskich murali. O ten tytuł spiera się kilka miast – Poznań, Wrocław, Gdańsk, Łódź, a nawet Płock. Ten ostatni zresztą miał najpierw z twórcami wielkoformatowych malowideł spore zatargi – przed trzema laty ówczesny prezydent Płocka, Mirosław Milewski (PiS), zadecydował, że kilka ma zniknąć ze ścian. Murale powstawały tam od lat w ramach akcji „Podwórko”, jednak w 2008 r. twórcy nie uzyskali na czas zgody konserwatora zabytków. W wyniku konfliktu ostatecznie zamalowano jedynie najbardziej kontrowersyjny projekt, „Absurdolony Absolut”, akcję „Podwórko” zaś zakończono. W kolejnych latach zniknęło z płockich ścian kilka innych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 30/2011

Kategorie: Kultura
Tagi: Agata Grabau