Sztuka wychodzi z szafy

Sztuka wychodzi z szafy

Pojęcia „polski gej” czy „polska lesbijka” są wewnętrznie sprzeczne – w dyskursie prawicowym gej i lesbijka na pewno nie są Polakami, nie mogą być Polakami Wystawa „Ars Homo Erotica” w Muzeum Narodowym Wystawa „Ars Homo Erotica”, którą w Muzeum Narodowym przygotował poznański historyk sztuki Paweł Leszkowicz, wywołała przetaczającą się przez media falę kontrowersji, a nawet gorącego sprzeciwu. Trudno się temu dziwić. Inni: mniejszości, imigranci, homoseksualiści obojga płci, a nawet leworęczni nigdy nie mieli łatwo w ludzkich społecznościach. Niemal od zawsze próbowano ich nawracać, asymilować albo zamykać, wykorzeniać to, co w nich inne, nierzadko eksterminować. Historię ludzkości można pisać z punktu widzenia różnorodności form opresji, którym poddawane są mniejszości w imię najróżniejszych projektów tożsamościowych, projektów (a może fantazmatów) jednorodności, unifikacji, „porządku”. Nowoczesne i liberalne społeczeństwa zrezygnowały z tych konfrontacyjnych strategii działania wobec inności. Mimo kłopotów tych wielokulturowych (a więc takich, w których prawa geja, mańkuta czy Żyda nie są w żaden sposób ograniczane) społeczeństw, to właśnie one uchodzą za najbardziej twórcze, innowacyjne i bogate, to w nich żyje się najlepiej. Za takim społeczeństwem opowiadał się na łamach „Polityki” w 2005 r. Jacek Żakowski, kiedy przy okazji zamieszek wywołanych przez Marsz Tolerancji pisał, że „prawdziwa stawka (Marszu Tolerancji – przyp. aut.) jest nieporównanie większa. Jest nią wizja i miejsce Polski w nowoczesnym świecie. A długofalową istotą formalnie obyczajowego konfliktu może okazać się wybór między stagnacją a modernizacją, to znaczy między przaśnością, biedą i upokorzeniem pozornie jednorodnej Polski kartoflanej, a dumą, kreatywnością i dobrobytem otwarcie różnorodnej Polski nowoczesnej”. Paziolubcy pod flagą biało-czerwoną Truizmem będzie powiedzenie, że monokulturowe społeczeństwo polskie ma z akceptowaniem inności problem – jądrem narodowej świadomości wciąż jest integrystyczny katolicyzm (wyrazem tego jest nie tylko obrona krzyży w szkołach, ale także kod symboliczny, do którego – jako naród – odwołaliśmy się w momencie kryzysu po katastrofie w Smoleńsku), a wszystko, co niekatolickie, to i nader często niepolskie. Oba dyskursy, narodowy i katolicki, zbiegają się w obszarze seksu i reprodukcji – stąd nasze ideologiczne wojny: wokół in vitro, aborcji i homoseksualizmu, a spór, który „z pozoru dotyczy obyczajów, moralności oraz tego, kiedy zaczyna się „życie”, to w istocie gra o władzę symboliczną, o prawo do definiowania zbiorowej świadomości”, jak sądzi w książce „Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” feministka Agnieszka Graff. Inny homoseksualny / Inna homoseksualna stanowią zagrożenie dla tradycyjnie rozumianej narodowej wspólnoty, Kościół jest im oficjalnie niechętny, nieoficjalnie zaś wrogi. Jak stara się udowodnić Graff, pojęcia „polski gej” czy „polska lesbijka” są wewnętrznie sprzeczne – w dyskursie prawicowym gej i lesbijka na pewno nie są Polakami, nie mogą być Polakami, czytaj: nie mogą mieć wpływu na kształtowanie naszej zbiorowej świadomości – wystarczy w tym kontekście przypomnieć polsko-giertychowską wojnę o Gombrowicza. To My-Polacy mamy historię, to My-Polacy przeszliśmy przez zabory i okupacje, to My-Polacy rozłożyliśmy na łopatki komunizm, to Nasz-Polaków jest Kopernik, a także Skłodowska-Curie, Mickiewicz i Chopin. I to Nam-Polakom grozi – z zewnątrz! – moralna stonka liberalizmu, hedonizmu, homoseksualizmu, konsumeryzmu i syjonizmu. Taki obraz świata rządzi w mediach skupionych wokół o. Rydzyka, większość na szczęście uważa go za przerysowany, anachroniczny, może nawet paranoiczny, niewielu jednak zauważa, że przynajmniej w wymiarze dotyczącym homoseksualności jest on w nieco złagodzonej wersji reprodukowany przez media głównego nurtu: „Rzeczpospolitą”, dawny „Dziennik”, „Wprost”, także telewizję publiczną, która, jak zauważyła cytowana już Graff, informacje o polskich marszach tolerancji nieprzypadkowo ilustruje klipami z berlińskich love parades. Z logicznego punktu widzenia nie ma to uzasadnienia, natomiast, twierdzi Graff, w obszarze symbolicznym utwierdza figurę geja-jako-obcego. Takie medialne wykluczanie ze wspólnoty narodowej jest niestety skuteczne – Polacy niby wiedzą, że homoseksualizm jako uwarunkowanie biologiczne występuje w każdym społeczeństwie, mimo to jest on w naszej kulturze obcy, niepasujący, „importowany”, nieobecny na przestrzeni dziejów, nie mamy „z nimi” wspólnej historii. Przekonać się o tym można, śledząc fora internetowe, których użytkownicy każdą informację o marszach, paradach, demonstracjach LGBT kwitują wybuchową mieszanką homo- i ksenofobii. Przynajmniej od kilku lat środowiska gejowsko-lesbijskie zdają sobie sprawę z tego, że czynnikiem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 25/2010

Kategorie: Opinie