Szyici – wojownicy Boga

Szyici – wojownicy Boga

Jeśli ajatollahowie z Nadżafu wezwą Irakijczyków do powstania, Amerykanie nie unikną klęski W Iraku wybuchają bomby, nad Eufratem niemal codziennie giną amerykańscy żołnierze. To jednak dopiero początek kłopotów Stanów Zjednoczonych w Iraku. Obecnie wojnę partyzancką prowadzą przede wszystkim sunnici stanowiący podporę reżimu Saddama Husajna. Wspomagają ich muzułmańscy ochotnicy z innych krajów. Jeśli jednak do rebelii przyłączą się szyici, stanowiący około 60% ludności 24-milionowego Iraku, ziemia Mezopotamii zapłonie pod stopami okupantów. „To najgorszy scenariusz, jaki można sobie wyobrazić”, przyznaje Kenneth Katzman, analityk polityczny pracujący dla Kongresu USA. Za rządów dyktatora szyici byli bezpardonowo prześladowani, ich powstania topiono we krwi. Kiedy w wyniku zbrojnej inwazji Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników świecki reżim partii Baas został obalony, szyici uzyskali swobodę nie tylko oddawania się praktykom religijnym, ale także uprawiania polityki. Zdaniem większości komentatorów, o obliczu nowego Iraku zadecydują właśnie wyznawcy tej odmiany islamu. Decyzje o przyszłości kraju zapadną nie w Bagdadzie, lecz w świętym mieście Nadżaf, gdzie pod wspaniałym złotym meczetem spoczywa zamordowany w 661 r. założyciel szyickiej gałęzi islamu, zięć proroka Mahometa Ali (nazwa szyici pochodzi od słów sziat Ali czyli stronnictwo Alego). Na razie większość szyitów zachowuje spokój, aczkolwiek ajatollahowie z Nadżafu sprzeciwiają się długiej okupacji. Niektórzy przywódcy religijni zaczynają jednak głosić nienawiść wobec „niewiernych”. Polityków z Waszyngtonu i Londynu trwoży zwłaszcza młody Muktada al-Sadr, najbardziej radykalny z szyickich liderów. W przemówieniach i wywiadach prasowych wzywa otwarcie: „Amerykanie szerzą prostytucję i zatruwają nasz kraj dekadenckimi ideami Zachodu. Muszą się stąd wynieść, w przeciwnym razie fala przemocy rozleje się szeroko. Precz z nimi, lepiej dziś niż jutro!”. Al-Sadr wzywa żołnierzy Stanów Zjednoczonych do przyjęcia islamu i żąda, aby stolicę nowego Iraku utworzyć w Nadżafie. Jego zwolennicy w Sadr City (dawniej Saddam City), ogromnym, liczącym 2 mln mieszkańców przedmieściu Bagdadu, demolują sklepy sprzedające „bezbożne” kasety i zmuszają kobiety do zasłaniania twarzy. „To drugi Saddam, tylko w religijnym przebraniu. Doprowadzi do jednego z najbardziej gwałtownych konfliktów wewnętrznych w Iraku”, mówi zrezygnowany Haszem Anan, właściciel zakładu fotograficznego w Sadr City. Muktada zorganizował zbrojną milicję, którą nazwał Armią Mahdiego. Zapowiada utworzenie rządu alternatywnego wobec zależnej od Amerykanów tymczasowej Rady Rządzącej. Jego zwolennicy doprowadzili już do pierwszych starć zbrojnych z wojskami okupacyjnymi. Al-Sadr czyni także wszystko, aby pozbyć się umiarkowanych przywódców szyitów. Istnieją poważne obawy, że zamierza przekształcić Irak we wrogą wobec Zachodu teokrację na wzór irański. Sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld, zapowiadał, że Waszyngton do tego nie dopuści. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób Stany Zjednoczone zdołają na dłuższą metę kształtować przyszłość Iraku – prędzej czy później wojska okupacyjne zostaną przecież wycofane. Także Amerykanie zdawali sobie sprawę, że szyici odegrają w Iraku szczególną rolę. Głównym atutem USA w Mezopotamii miał się stać umiarkowany ajatollah Abd al-Madżid al-Chui, pochodzący ze słynnego rodu uczonych i religijnych przywódców z Nadżafu. W 1991 r. uciekł przed siepaczami Saddama i żył w Wielkiej Brytanii. Wrócił po amerykańskim zwycięstwie, zaopatrzony przez CIA w 13 mln dol. Miał wzywać swych współwyznawców do współpracy z siłami koalicji. Zdobył klucze do złotego meczetu, w którym przechowywane są datki wiernych. Wcześniej pieniądze te rozdzielało irackie ministerstwo ds. religii, jednak gdy reżim upadł, pozostały właściwie bezpańskie. Al-Chui odmówił dostępu do skarbca radykalnemu Muktadzie. 10 kwietnia już nie żył. Rozwścieczeni napastnicy zmasakrowali uczonego ajatollacha nożami w meczecie. Jeszcze żywego wlekli 500 m po ulicy, aż wreszcie dobili strzałem w głowę. Jak pisze libański dziennik „Daily Star”, Al-Sadr widział ze swego pobliskiego domu drogę krzyżową ajatollaha, nie podjął jednak interwencji w jego obronie. Wielu uważa, że właśnie Muktada był inspiratorem tego zamachu. Amerykanie nie odważyli się na przeprowadzenie śledztwa. Winowajcy pozostali bezkarni. Wkrótce potem stronnicy Al-Sadra otoczyli dom w Nadżafie, w którym mieszka 73-letni wielki ajatollah Ali al-Sistani. Wzywali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 45/2003

Kategorie: Świat