Szymborska jest jakby poza wiekiem, poza czasem i miejscem – rozmowa z Michałem Rusinkiem
Jej poczucie humoru i dziwactwa to zachowanie obronne, bo ona jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Świat by ją pożarł, gdyby nie jej kokon poczucia humoru, anegdot Michał Rusinek, literaturoznawca, tłumacz, pisarz, nauczyciel akademicki, sekretarz Wisławy Szymborskiej Rozmawia Jacek Nizinkiewicz Pamięta pan moment namaszczenia? – Oczywiście, że pamiętam. To było pół roku przed Noblem. Poznał pan Wisławę Szymborską przed „tragedią sztokholmską”, jak zwykła nazywać przyznanie jej literackiej Nagrody Nobla? – Jeszcze w czasach studenckich założyliśmy ze znajomymi coś, co się nazywało Towarzystwem Admiratorów Teresy Walas. Zaprosiliśmy też Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, Ewę Lipską, Jerzego Turowicza, Henryka Markiewicza, Ewę Bukojemską, Władysława Stróżewskiego. Zorganizowaliśmy spotkanie założycielskie, na którym pojawiła się m.in. Wisława Szymborska… Dream team. – Tak, to był istny dream team. Z zaproszeniem do Wisławy Szymborskiej musiałem zadzwonić osobiście. Nie miała wtedy jeszcze sekretarza, więc kontakt z nią nie był tak skomplikowany jak dzisiaj (śmiech). Ręce mi się trzęsły, głos łamał, cały byłem zestresowany, ale pani Wisława przyjęła zaproszenie. Wcześniej napisaliśmy list do pani Wisławy, że przyjmujemy ją do stowarzyszenia, ponieważ spełniła nasze wymogi, pisząc w przeszłości limeryk ku czci obiektu: Teresa Walas z miasta Kraków Postrachem była dla pismaków. Gdy tylko w jej wpadali sidła, Zaraz im opadały skrzydła I poły cerowanych fraków. Pamiętam, że odpisała mi wtedy na maszynie, na firmowym papierze przedwojennej fabryki mydeł, i napisała mi jeden limeryk ekstra o mieście Słupca. Bardzo śmieszny, do dzisiaj znam go na pamięć. Dostał pan skrzydeł? – Och tak! Pamiętam, że gdy przyszła na to spotkanie, a ja wtedy byłem świeżo po ślubie, to pomyślałem, że z nią też mógłbym się ożenić. I trochę tak wyszło. Rocznice do obchodzenia co dzień Pamięta pan wasze pierwsze rozmowy? – Pamiętam, co mówiła na tym spotkaniu. Opowiadała o Kornelu Filipowiczu, z którym była związana przez wiele lat – to było takie nieformalne małżeństwo. Ona poetka, on prozaik. Opowiadała, że jak bywali w jakichś mieszkaniach, to spędzali tam tyle samo czasu i później opowiadali sobie, co pamiętają. On miał pamięć nieomal fotograficzną i pamiętał precyzyjnie kolory, kształty, ustawienie przedmiotów, czyli coś, co jest potrzebne prozaikowi, a ona pamiętała tylko jakieś szczegóły, nieoczywistości – coś, z czego potem pączkują wiersze. Poczuł pan od razu tę chemię między wami? – Nie, raczej rodzaj życzliwości. Ale nie sądzę, żeby mnie wówczas zapamiętała. Długo się do siebie przekonywaliście? – Długo uczyłem się swojej roli. Sekretarzowania literatom nie uczą na żadnych studiach, tego trzeba się nauczyć samemu. Miałem i wciąż mam za zadanie przede wszystkim zapewnić pani Wisławie względny spokój do pracy. Tak naprawdę opanowywanie zamieszania wokół niej trwało kilka lat. Są między wami relacje pracownik-pracodawca czy jest bardziej rodzinnie? – Relacji pracownik-pracodawca nigdy między nami nie było. Rodzinnie też nie jest, to nie ten typ osoby. Szymborskiej nie można usytuować rodzinnie, porównując z mamą lub babcią. Nic z tych rzeczy. Ona sprawia wrażenie osoby dużo młodszej od siebie, ode mnie i od pana. Szymborska jest jakby poza wiekiem, poza czasem. Ma charakterystyczny, bardzo dziewczęcy błysk w oku. Czasami nie wróży to nic dobrego… Pamiętam, gdy przyszedłem kiedyś do niej i już w progu zaczęła się dopytywać o moje dzieci, mówiąc, że dawno ich nie widziała. „Do kogo właściwie one są podobne?”, spytała w końcu. Odpowiedziałem: „Do swojej mamy”, na co usłyszałem: „Wie pan co? Dobre i to”. Piękne jest w niej to, że cały czas potrafi się dziwić światu, nie zatraciła tej dziecięcej w gruncie rzeczy cechy. Dziecięcej – i pewnie poetyckiej. Nie ma w niej za grosz cynizmu. Gdy tłumaczyłem „Piotrusia Pana”, miałem poczucie, że ona jest kimś takim, tylko w wersji żeńskiej. Myślę, że mogę powiedzieć, że nasze relacje są przyjacielskie. Jedynym znakiem administracyjności, który sobie zostawiliśmy, jest zwracanie się do siebie „pan” i „pani”. Z moimi dziećmi jest na ty. Pamięta o ich urodzinach? – Nie, bo ona urodziny i imieniny swoje i bliskich obchodzi – jak mawia – z daleka. Myślę, że tak mają ludzie, którzy nie potrzebują cykliczności w przeżywaniu czasu, którzy żyją trochę – jak już mówiłem – poza nim.









