Tag "dekomunizacja"
Jak prawica fałszuje historię PRL
Kłamstwa, Obrzydzanie, zohydzanie, oczernianie i szkalowanie
45 lat w dziejach Polski to niemało. Dokładnie tyle lat trwały rządy najdłużej panujących u nas królów – Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta III Wazy, a niewiele dłużej (48 lat) zasiadał na tronie rekordzista w tej konkurencji, Władysław Jagiełło. Tak długi okres rządów zawsze stanowi osobną epokę i wywiera niezatarte piętno na dalszych dziejach państwa i narodu. Trudno jednak nie zauważyć, że 45-lecie, które przypadło na czas po II wojnie światowej, coraz częściej uważane jest za niechciany epizod w polskiej historii, wręcz za „czarną dziurę”, którą kwituje się wyłącznie pejoratywnymi określeniami („komunizm”, „dyktatura komunistyczna” lub po prostu „sowiecka okupacja”), a państwo istniejące nad Wisłą w tym okresie coraz rzadziej nazywane jest Polską, a najczęściej pogardliwie „peerelem”.
A przecież akronim PRL, stanowiący dziś kwintesencję wszelkich uprzedzeń wobec powojennego 45-lecia, jest dowodem zwycięstwa polskiej tradycji nad marksistowsko-leninowską ideologią, oficjalnie wyznawaną przez władze tego państwa! „Ludową” stała się powojenna Rzeczpospolita Polska dopiero w 1952 r., czyli po ośmiu latach istnienia (z urzędującym w Belwederze prezydentem RP Bolesławem Bierutem jako symbolem państwa, którego kult wyraźnie budowano na wzór prezydenta Ignacego Mościckiego). Stalinowska moda na dokładanie ideologicznych przymiotników do nazw państw podporządkowanych Moskwie nie ominęła Polski, ale trzeba przyznać, że obeszła się z nami wyjątkowo łagodnie: nie staliśmy się żadną „republiką socjalistyczną” jak Czechosłowacja czy „republiką demokratyczną” jak wschodnie Niemcy, lecz pozostaliśmy Rzeczpospolitą, tyle że Ludową, co akurat miało silne zakorzenienie w przedwojennym języku politycznym socjalistów i ruchu ludowego.
Nie tylko nazwa powojennego państwa nie zrywała ciągłości narodowej. Pozostały nam przecież z II RP godło pozbawione jedynie korony (której zresztą nie było także na czapkach legionistów Piłsudskiego), niezmieniona flaga oraz hymn państwowy, oficjalnie ustanowiony w 1927 r. I nawet jeśli prawdziwa jest anegdota, że stało się tak z łaski samego Stalina, to jednak sporo to mówi o sile naszej tradycji narodowej, z którą nie miał ochoty walczyć nawet radziecki dyktator.
Co więcej, po 1944 r. Stalin (ani tym bardziej żaden z jego następców) nigdy nie zakwestionował istnienia Polski jako podmiotu prawa międzynarodowego, choć przecież pomiędzy 17 września 1939 r. a 22 czerwca 1941 r. oficjalnym stanowiskiem ZSRR – podobnie jak Trzeciej Rzeszy – było przekonanie, że „pokraczny bękart traktatu wersalskiego” już nigdy się nie odrodzi. Przebieg wojny zmusił radzieckiego przywódcę do uznania prawa Polaków do posiadania własnego państwa, choć oczywiście miało to być państwo uzależnione od Moskwy i rządzone przez „Polaków Stalina”. Tych ostatnich niełatwo jednak było znaleźć po brutalnych czystkach lat 30. (zwłaszcza po likwidacji Komunistycznej Partii Polski i jej kadry przywódczej) oraz początku lat 40. (zapisanych zbrodnią katyńską i masowymi deportacjami w głąb ZSRR), dlatego Polska Ludowa od samego początku przyjmowała z otwartymi rękami każdego, kto chciał dla niej pracować: katolików i ateistów, socjalistów i narodowców, ludowców i piłsudczyków, akowców i emigrantów z Londynu. I choć wielu z nich już kilka lat po wojnie padło ofiarą kolejnej, ostatniej na szczęście, fali stalinowskiego terroru, to po 1956 r. nikt nie mógł mieć wątpliwości, że żyje w kraju, który stanowi jedyną możliwą w tych czasach – w dodatku całkiem znośną – formę polskiej państwowości.
Zresztą na gruncie prawa międzynarodowego takie wątpliwości zostały rozwiane już kilka tygodni po zakończeniu wojny w Europie. Oto bowiem Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, utworzony w czerwcu 1945 r. w wyniku negocjacji moskiewskich między „Polakami z Lublina” a „Polakami z Londynu”, został uznany przez Francję gen. de Gaulle’a już 29 czerwca, a przez Stany Zjednoczone prezydenta Trumana i Wielką Brytanię premiera Churchilla 5 lipca 1945 r. W ten sposób emigracyjne władze RP w Londynie straciły uznanie zwycięskich mocarstw i mogły stanowić jedynie nieformalny symbol niepogodzenia się z powojenną rzeczywistością przez coraz mniejszą część polskiej emigracji. Członkiem tworzonej wtedy Organizacji Narodów Zjednoczonych stała się Rzeczpospolita Polska (a później PRL) reprezentowana przez władze w Warszawie. Aż czterokrotnie tamta Polska pełniła funkcję jednego z 10 niestałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ: w latach 1946-1947, 1960, 1970-1971 i 1982-1983. III Rzeczpospolitą ten zaszczyt spotkał dotąd tylko dwukrotnie: w latach 1996-1997 i 2018-2019.
W podsumowaniu swojej syntezy dziejów Polski w I połowie XX w. wybitny poznański historyk prof. Jerzy Krasuski stwierdzał: „Tak jak przedwojenna Rzeczpospolita Polska nie cieszyła się poparciem większości Polaków, nie mówiąc już o mniejszościach narodowych, stanowiących jedną trzecią ludności państwa, tak samo Polska rządzona przez komunistów nie znalazła nigdy poparcia większości narodu. Właściwie dlaczego? Była państwem jednolitym narodowościowo i religijnie, rozładowała przeludnienie wsi, zapewniła awans społeczny mas ludowych, upowszechniła i podniosła oświatę, troszczyła się o wysoki poziom kultury, zbudowała ogromny przemysł, zlikwidowała
Dekomunizacja Kruczkowskiego
Nakaz IPN usunięcia go z nazw szkół czy ulic natrafił na opór społeczny
Czy ktoś 10 lat temu mógł przewidzieć, że IPN w ramach bezrozumnej dekomunizacji podejmie działania zmierzające do wykreślenia z narodowej pamięci Leona Kruczkowskiego, autora o międzynarodowym rozgłosie? A jednak…
Po przyjęciu 1 kwietnia 2016 r. Ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego poprzez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej jedną z jej ofiar – tzn. osób przeznaczonych do wymazania z pamięci narodowej – stał się Leon Kruczkowski (1900-1962). Pisarz i publicysta, z zawodu nauczyciel. Po 1945 r. także działacz polityczny związany z PPR i PZPR, wiceminister kultury i sztuki (1945-1948), członek Komitetu Centralnego PZPR i Rady Państwa PRL. To właśnie wybór polityczny dokonany przez Kruczkowskiego w 1945 r. stał się powodem jego tzw. dekomunizacji z pominięciem zasług dla kultury i literatury polskiej.
Polityczny wybór
Tak, Leon Kruczkowski był jedną z najważniejszych postaci życia kulturalnego Polski powojennej, a w okresie zimnej wojny aktywnie angażował się w akcje poparcia dla polityki PRL i ZSRR. W dramatycznym roku 1945 każdy Polak musiał dokonać wyboru politycznego. Kruczkowski też go dokonał. Właśnie takiego. Stanął po stronie Polski pojałtańskiej, czyli – co dzisiaj chętnie się podkreśla – władzy zainstalowanej przez Moskwę. Nie był w tym odosobniony wśród ówczesnych ludzi pióra i szeroko pojętej kultury.
Domyślam się, jakie były powody takiego wyboru Kruczkowskiego. Komunistą sensu stricto nie był nigdy. Był jednak człowiekiem lewicy, polskiej, romantycznej, wywodzącej się z Mickiewicza i powstania styczniowego. W jej etosie wyrósł i do niego nawiązywał w twórczości literackiej. W eseju „Dlaczego jestem socjalistą?” z 1938 r. zacytował na wstępie właśnie Mickiewicza: „Socjalizm jest wyrazem poczucia tak starego, jak poczucie życia, wyrazem odczuwania tego, co w naszym życiu jest niezupełne, obcięte, nienormalne, a wskutek tego nieszczęśliwe. Poczucie socjalistyczne jest polotem ducha ku lepszemu bytowi, nie indywidualnemu, lecz wspólnemu i solidarnemu”.
Następnie przytoczył belgijskiego socjalistę Henriego de Mana (1885-1953), który uważał socjalizm wyłącznie za problem moralno-psychologiczny: „Ludzi należy sądzić nie wedle ich poglądów, lecz wedle tego, jakimi czynią ich te poglądy. Socjalizm jest wiarą, która czyni ludzi lepszymi, gdyż wznosi ich ponad nich samych i wskazuje im cele ponadosobiste”. Takie były źródła lewicowości Kruczkowskiego – bynajmniej nie leninowskie i stalinowskie.
Być może w 1945 r. uległ złudzeniu, że Polska, do której dodano przymiotnik Ludowa, stanie się Polską Szklanych Domów, czyli zrealizuje romantyczny mit o egalitarnym i sprawiedliwym społeczeństwie. Gdyby żył dłużej, miałby więcej czasu na konfrontację tego złudzenia z rzeczywistością i nie można wykluczyć, że dokonałby jego krytycznej rewizji. Uczyniło tak przecież wielu ludzi świata kultury
Dlaczego Polska przegrała Wołyń
Trzeba nazwać zbrodnie i zbrodniarzy po imieniu, potępić ich; ekshumować i upamiętnić ofiary. Tylko tyle.
80. rocznica ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego w 2023 r. pokazała, że Ukraina nie zamierza zamknąć tego tragicznego rozdziału historii poprzez zgodę na ekshumację i upamiętnienie ofiar. Nie domagamy się bowiem od Ukrainy, by przyjęła polską ocenę OUN/UPA i jej zbrodni, które konsekwentnie neguje. Chcemy jedynie ekshumacji i pogrzebania ofiar, tak jak to jest przyjęte w kulturze europejskiej. To minimalny warunek symbolicznego zamknięcia tej tragicznej karty w stosunkach polsko-ukraińskich. W kręgach decydenckich na Ukrainie najwyraźniej panuje jednak przekonanie, że ujawnienie w drodze ekshumacji skali zbrodni OUN/UPA na Polakach podważyłoby ukraińską politykę historyczną, która kreuje nacjonalistyczny mit w miejsce prawdy. Premier Morawiecki, składający 7 lipca 2023 r. wiązankę kwiatów w pustym wołyńskim polu – miejscu po wymordowanej przez UPA polskiej wsi Ostrówki – stał się symbolem polskiej bezradności i bezsilności wobec nacjonalistycznej polityki historycznej Ukrainy.
Teraz – w 81. rocznicę krwawej niedzieli – nie było zapewne nawet wiązanki kwiatów w pustym polu. Zapanowała przed tą rocznicą głucha cisza świadcząca o tym, że władze polskie nie zamierzają podnosić „drażliwych kwestii”. Tę narrację słyszymy nieprzerwanie od ponad trzech dziesięcioleci. Pewien prawicowy publicysta określił przed rokiem historyczny dialog polsko-ukraiński jako „dialog dziada z obrazem”, przywołując powiedzenie „mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu”. Trudno nie przyznać mu racji. Skąd jednak wzięła się „dziadowskość” polskiej polityki wobec Ukrainy, i to nie tylko w kwestiach historycznych?
U zarania III RP elity postsolidarnościowe – mam na myśli ówczesną Unię Demokratyczną, chociaż późniejsza prawica i lewica postkomunistyczna też przyjęły ten sposób myślenia – uznały, że największe zagrożenie dla Polski perspektywicznie będzie stanowić Rosja, ponieważ nigdy nie pogodziła się z niepodległością Polski (od redakcji: autor szerzej o tym pisze w swojej książce „Polska-Ukraina. Polityki historyczne”).
Było to pozornie zgodne ze szkołą myślenia politycznego Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego. Powołując się na tę szkołę, uznano, że należy szukać współpracy z państwami postsowieckimi położonymi między Polską a Rosją (w pierwszej kolejności z Ukrainą) i wspierać je. Realizacja tego założenia wyszła jednak daleko poza to, co postulowali Giedroyc i Mieroszewski, którzy nie traktowali swojej koncepcji jako bezwzględnie antyrosyjskiej. Wcielenie w czyn ich postulatów przez kolejne ekipy III RP sprowadziło się do bezwarunkowego spełniania przez stronę polską oczekiwań strony ukraińskiej. Tak ułożyły się stosunki polsko-ukraińskie na przestrzeni minionego 30-lecia, zwłaszcza po przewrotach politycznych na Ukrainie w 2004 i 2014 r. W Kijowie doskonale wiedzą, że dostaną od Polski wszystko, czego sobie zażyczą, więc nie muszą iść na żadne kompromisy. Także w polityce historycznej.
Pomijane walki żołnierzy, którzy szli ze Wschodu
Ci, którzy nie zdążyli do Andersa, i poborowi z Polski Lubelskiej walczyli w potworniejszych warunkach niż ich koledzy z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie
Stalin dopuścił jednak polskich żołnierzy do szturmu Berlina. Dzięki nim na Tiergarten, berlińskiej politechnice, na Siegessaule i Bramie Brandenburskiej załopotały biało-czerwone flagi. Nim to nastąpiło, w walkach od Lenino do Berlina Wojsko Polskie straciło 66 886 żołnierzy. Często podkreśla się, że po powrocie z Berlina i Drezna jesienią 1945 r. wiele oddziałów Wojska Polskiego rzucono do walki z podziemiem niepodległościowym. Ten aspekt miał jednak i drugą stronę.
Z pewnością żołnierze podziemia niepodległościowego nie utrzymaliby się tak długo, gdyby nie broń niejednokrotnie szmuglowana „leśnym” z koszar wojskowych przez żołnierzy tragicznych, jak ich celnie nazwano w jednej z publikacji. Na przykład w marcu 1945 r. kompania podchorążych w szkole oficerskiej wojsk pancernych w Chełmie podjęła próbę wyprowadzenia do lasu czołgów! Akcję udaremniono przez zaaresztowanie konspiratorów, zanim dotarli do parku maszynowego. Niejeden z żołnierzy podziemia niepodległościowego miał też za sobą epizod służby w armiach Berlinga, Świerczewskiego i Żymierskiego. Do lasu szły całe pododdziały, nawet z utworzonego specjalnie do walki z podziemiem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Sowiecki dyktator nienawidził kompromisów, a w wypadku Polaków do kompromisu został jednak zmuszony – była nim właśnie 1. Dywizja Piechoty, a następnie 1. Korpus i dwie armie. Stalin nie mógł pozwolić sobie na to, by Armia Czerwona samodzielnie „wyzwoliła” Polskę. Wszelkimi sposobami starał się zabezpieczyć, by stworzone za jego pozwoleniem polskie formacje nie wymknęły się spod kontroli, ale i tak nie mógł spać spokojnie. I jeszcze jedno. Można zadać sobie pytanie, o ile bardziej czerwonoarmiści i enkawudziści hulaliby na zajętych ziemiach polskich – rabując, gwałcąc i mordując – gdyby żołnierze polscy nie stawali w obronie swoich rodaków i ich dobytku…
Ktoś zauważy – przecież to, co zostało powyżej napisane, to oczywistości. Podnosili je w swoich publikacjach tak świetni badacze jak Czesław Grzelak, Henryk Stańczyk, Stefan Zwoliński, Edward Kospath-Pawłowski, Kaja Kaźmierska, Jarosław Pałka, Mikołaj Łuczniewski, Kamil Anduła i inni. Jeśli to „oczywistości”, to czemu bitew żołnierzy idących do kraju ze Wschodu wciąż nie stawia się na równi – tak jak uczynił to gen. Stanisław Sosabowski – z tymi stoczonymi przez ich braci na Zachodzie? Pod Monte Cassino, Falaise, na Wale Pomorskim czy w Kołobrzegu, nawet pod nieszczęsnym Lenino – żołnierz nie prowadził kalkulacji politycznych, tylko szedł i walczył. Tyle i aż tyle.
Fragmenty książki Piotra Korczyńskiego Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim, Cyranka, Warszawa 2023
Ustawowy upiór nadal straszy
Ustawa o „dekomunizacji przestrzeni publicznej” dała IPN skuteczne narzędzie usuwania niechcianych śladów historii Przyjęta w 2016 r., w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, ustawa o tzw. dekomunizacji przestrzeni publicznej to wciąż obowiązujący akt prawny. Na indeksie Instytutu Pamięci Narodowej nadal znajdują się m.in. dąbrowszczacy, Gwardia Ludowa, 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, 1. Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater, Leon Kruczkowski, Oskar Lange, Wilhelm Szewczyk, Jerzy Ziętek i 22 Lipca. Ustawa nakłada
IPN – czas na likwidację
Istnienie IPN uderza w podstawy demokratycznego państwa, kwestionuje pluralizm poglądów Informacja o przeznaczeniu w budżecie państwa na 2024 r. niemal 600 mln zł – o 47 mln więcej niż w roku ubiegłym – na Instytut Pamięci Narodowej oburza. Trudno o inną reakcję. Jak to możliwe, że ci, którzy deklarowali rozwiązanie IPN – liderzy Lewicy, czołówka Koalicji Obywatelskiej – zagłosowali wbrew wcześniejszym obietnicom? Nie będę odpowiadać na to pytanie. Niech sami staną w swojej obronie i wytłumaczą się. Przypomnę
Olsztyński pomnik na wokandzie
IPN i władza PiS dążą do jego zburzenia, czemu sprzeciwiają się miejscowy samorząd i grono społeczników Nie ustaje zamieszanie wokół pomnika dłuta Xawerego Dunikowskiego w Olsztynie. Naciski na zburzenie monumentu, odsłoniętego w 1954 r. jako pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, nasiliły się z chwilą transformacji ustrojowej. Wtedy zmieniono jego nazwę na pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej, a miejscowi ze względu na formę nazywali go pejoratywnie szubienicami. Po ogłoszeniu opinii IPN, że to symbol zniewolenia i komunizmu, wydawało się, że nic już
Od ściany do ściany – „dekomunizacja” Świerczewskiego
Mało jest państw, w których historia służy jako pałka do walki politycznej i zohydzania przeciwnika W biografii księdza kapucyna Remigiusza Kranca (1910-1977) – kapelana 19. Pułku Ułanów Wołyńskich i Korpusu Ochrony Pogranicza w Ostrogu – pojawia się mało znany epizod związany z postacią gen. Karola Świerczewskiego, zabitego przez banderowców w Bieszczadach w marcu 1947 r. Śmierć – podobnie jak całe życie Świerczewskiego – była przez ponad pół wieku w Polsce mitologizowana. Napisano o nim dziesiątki
W kufajkach i gumiakach
Nie wszyscy wytrzymywali trudy budowy. Wielu ludzi się wykruszyło, pozostali najtwardsi 23 czerwca 1949 r. rozpoczęto budowę pierwszego bloku mieszkalnego w Nowej Hucie na osiedlu A-1 Południe. Na tym pierwszym budynku, znajdującym się dzisiaj przy ulicy Stanisława Mierzwy 14 (upamiętnia ona działacza ludowego, bliskiego współpracownika Wincentego Witosa), tuż przy placu Przy Poczcie, wmurowano tablicę przypominającą, że w tym miejscu rozpoczęto wielkie dzieło wznoszenia Nowej Huty, symbolu socjalistycznych
Dezubekizacja. Operacja na otwartym sercu
Danuta Leszczyńska: Chyba ludzie chcą nas zabić, żebyśmy wszyscy zniknęli, bo nie mamy racji bytu, skoro byliśmy w SB Zgodnie z regulacją wprowadzoną w 2017 r. emerytury i renty za służbę na rzecz totalitarnego państwa zostały obniżone w taki sposób, by nie mogły być wyższe niż średnie świadczenia ZUS. Oznacza to, że osoby pracujące dawniej w służbach bezpieczeństwa i organach pokrewnych nie mogą pobierać wyższej emerytury niż przeciętny Kowalski, którego świadczenie wynosi niecałe 1,9 tys. zł na rękę









