Tag "dzika przyroda"

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Błoto wciąga

Opowieści z bagien i rozlewisk.

Dookoła z mroków nocy wyłaniały się zarysy drzew. Wyboista droga biegnąca wzdłuż Narwi rytmicznie podrzucała samochód. Najpierw usłyszałem, że miską olejową trę o coś twardego pod autem. Po chwili czułem już na kierownicy, że właśnie o coś zahaczyłem. Poczułem zimny pot na plecach, ale siedzący obok mnie Robert, uśmiechając się, stwierdził, że to nic, że to tylko jeden garb, że przejedziemy. I rzeczywiście przejechaliśmy. Na wschodzie pojawiła się jasna łuna. Nim pomarańczowa kulka słońca uniosła się nad horyzontem, minęło jeszcze sporo czasu.

Staliśmy w tych mrokach gdzieś nad Narwią nieopodal Suraża. Było to w połowie marca. Kilka dni wcześniej Robert zadzwonił do mnie z zaproszeniem na wiosenne przeloty gęsi. Obserwował ich pozycję dzięki urządzeniom namierzającym i dość dokładnie mógł obliczyć, kiedy ta podniebna eskadra dotrze na Podlasie. Nigdy wcześniej nie byłem o tej porze roku w tym zakątku Polski. Nigdy nie widziałem też czarnych pól, na których siedzą tysiące gęsi. Okazja była więc przednia, a i przewodnik zacny, bo choć Robert zdjęć nie robił, to miał specjalną lunetę do obserwacji ptaków. Wypatrywał tych z oznaczeniami i później na specjalnej stronie w internecie zaznaczał ich obecność w danym miejscu. Robi tak sporo osób na trasie przelotu stad gęsi i to naukowcom dużo mówi o zwyczajach tych zwierząt, a także tempie ich przemieszczania.

Z każdą minutą wzrok coraz bardziej przyzwyczajał się do ciemności. Ona natomiast ustępowała miejsca porannym zorzom. Nie bez powodu pojawiliśmy się tam tak wcześnie. Pod osłoną nocy, bez niepokojenia gęsi, mogliśmy dotrzeć do kryjówki, którą Robert wypatrzył kilka dni wcześniej. Na szczycie niewielkiego pagórka stały wielkie bele słomy. Poniżej na polu przesiadywało ogromne stado gęsi. (…) Gdy siedziały w tym miejscu, nie było ich widać z asfaltowej drogi. (…) W gęsim stadzie panował ogromny ruch. Było głośno. Co rusz któryś z ptaków podrywał się do lotu. Inny właśnie lądował. A kolejne rozglądały się bacznie dookoła. My leżeliśmy dość daleko na ziemi przy belach i podziwialiśmy ich poranne zwyczaje. Niestety, tego dnia niebo było bezchmurne. Słońce szybko zalało całą dolinę Narwi i Robert zarządził odwrót. Wyprowadził nas z tego pola bez płoszenia gęsi, a kiedy dotarliśmy do auta, wyjaśnił, że droga, którą przyjechaliśmy, zaraz rozmarznie i stanie się błotnistą pułapką. Trzeba było uciekać.

Fragmenty książki Mikołaja Gospodarka Jak poznać Podlasie?, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Biebrza wymaga poświęcenia

To rzeka rzek. Najpiękniejsze w niej to, że nigdy z nią nic nie wiadomo.

Biebrza to trudna rzeka. Trudna dla okolicznych mieszkańców, bo jak nie rozlewa się szeroko, to od wieków tworzy niedostępne mokradła i bagna. Dla kajakarzy od Sztabina robi się całkiem znośna, ale cóż widać z perspektywy wody? Tatarak, trzcinę i zielony brzeg. Dla fotografów rzeka ciekawa robi się dopiero w południowej części Basenu Dolnego. To już tak naprawdę koniec Biebrzy.

Kilka kadrów rodem z książek Wiktora Wołkowa można zrobić w Burzynie czy Sieburczynie. Dalej Biebrza wpada do Narwi i koniec pieśni. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że jest to rzeka nudna czy nieinteresująca. Żadną miarą, a wręcz przeciwnie. Jest dzika i tajemnicza. No i trudna.

Wiele lat zajęło mi dogadanie się z Biebrzą. Naoglądałem się zdjęć, naczytałem się książek, zobaczyłem chyba wszystkie filmy traktujące o tej polskiej Amazonce. Długo czekałem na moment, w którym Biebrza zdjęła przede mną woal niedostępności. Pamiętam dokładnie ten dzień. Była połowa sierpnia 2010 r. Przyjechałem do Brzostowa późnym wieczorem i jak zwykle rozlokowałem się na polu namiotowym u pana Konopki. Przyjechałem głównie ze względu na krowy, które miały przepływać rzekę następnego dnia rano. Nim zapadł zmrok, to jednak ja pływałem w namiocie. Znad bagien przyszła burza. Powiedzieć, że lało, to jak nic nie powiedzieć. W pewnym momencie uciekłem do samochodu, bo na ziemi było wody po kostki. Burza przeszła, ale zapadła już noc. Wybrałem więc mniejsze zło i pod kocem położyłem się na drewnianej ławie. Modliłem się, żeby tylko komary się o tym nie zwiedziały. Czekałem na świt. Niby spałem, ale było to bardziej czuwanie.

Już przed 5.00 zrobiło się widno. Nogi statywu z pluskiem wylądowały w wodzie. Wszedłem do rzeki prawie do pasa. To skutecznie przegoniło resztki snu. Przed sobą miałem kilka łódek, dalej mgłę nad korytem rzeki i wyłaniające się słońce za nimi. Bajka! Gdyby tego było mało, to w środek tej sceny w pewnym momencie wpłynął wędkarz w pontonie. Pierwszy raz poczułem, że Biebrza jest dla mnie łaskawa. Tyle prób, tyle czekania i zawsze nic. Fiasko. Ten poranek przyniósł niespodziewanie dużo dobrych zdjęć. (…)

Stojąc po pas w wodzie, zrozumiałem, że Biebrza wymaga poświęcenia. Składam jej więc za każdym razem „ofiarę”. Najczęściej jest nią po prostu niewyspanie. Nawet jak rozbijam namiot nad samym brzegiem, to i tak wstaję dużo wcześniej niż potrzeba. Staję nad rzeką i słucham, jak toczy wodę. Nie ma piękniejszej melodii o poranku.

Fragmenty książki Mikołaja Gospodarka Jak poznać Podlasie?, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Na grzyby

W Puszczy Knyszyńskiej sezon trwa cały rok.

Kiedy myślę o moich pierwszych spotkaniach z Puszczą Knyszyńską, przychodzą mi na myśl wyprawy po owoce runa leśnego. W latach 80. babcia zabierała mnie na zbiór grzybów i jagód. Jeździło się też po leśne maliny. (…) Babcia nauczyła mnie rozpoznawania grzybów. Czubajki w panierce, bigos i pierogi z grzybami, kurki na maśle, rydze z patelni – tym żywiliśmy się w czasach, kiedy nie królowała jeszcze przetworzona żywność. (…)

Grzybobranie jest dziś najczęstszym powodem wycieczek do lasu. Kiedy pojawiają się grzyby, puszcza roi się od ludzi. Przez resztę roku jest znacznie bardziej kameralnie, chociaż należy zaznaczyć, że nawet w sezonie grzybowym ludzie nie docierają do najodleglejszych zakątków puszczy i nie chodzą tam, gdzie las jest przyrodniczo najcenniejszy – bo nie znajdą tam cenionych gatunków jadalnych. (…)

To, jakie grzyby występują na danym skrawku lasu, zależy od rodzaju siedliska. Inne gatunki pojawią się w borach, inne w lasach liściastych, jeszcze inne na bagnie. Sama Puszcza Knyszyńska obfituje w bardzo różne siedliska. Zdaniem ekspertów 60% jej powierzchni to siedliska borowe, przy czym panuje wśród nich spore zróżnicowanie, istnieje bowiem wiele rodzajów borów – od borealnej świerczyny na torfie po bory brusznicowe i czernicowe. Około 30% lasów to siedliska grądowe. Pozostałe 10% zajmują łęgi i olsy. W wypadku grzybów ważne są
jeszcze inne dane.

Eksperci uważają, że 13% powierzchni Puszczy Knyszyńskiej – zajmowane przez rezerwaty i niedostępne lub trudno dostępne bagna – można uznać za siedliska naturalne. Na obszarze Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej przeważają zaś siedliska zbliżone do naturalnych. Razem z siedliskami naturalnymi stanowią aż 62% powierzchni parku.

W 2019 r. Park Krajobrazowy Puszczy Knyszyńskiej wydał opracowanie poświęcone grzybom przygotowane przez zespół wybitnych mykologów. Okazuje się, że na terenie tego kompleksu leśnego stwierdzono występowanie 1376 taksonów – czyli gatunków, odmian i form grzybów – w tym 26 gatunków chronionych, 267 gatunków z czerwonej listy grzybów, 101 gatunków nowych dla Polski i 148 gatunków w większości znalezionych po raz pierwszy na terenie naszego kraju w XXI w. To imponujący wynik. Lista z pewnością będzie się wydłużać, ale na razie problemem Puszczy Knyszyńskiej jest brak wystarczającej liczby badaczy. Ten wielki las zasługuje na szczególną uwagę świata nauki – nie tylko jeśli chodzi o świat grzybów.

Same grzyby klasyfikuje się na różne sposoby. Mówi się o grzybach mikroskopijnych – niezauważalnych gołym okiem – i o grzybach wielkoowocnikowych. To podział wprowadzony przez ludzi i nieprzyjmowany przez wszystkich badaczy. Dyskusji nie ulega rola, jaką grzyby odgrywają w przyrodzie. Są jej integralną częścią i wskaźnikiem stanu zachowania bioróżnorodności. Część grzybów żyje w symbiozie z drzewami – wspiera ich rozwój i wzrost, zaopatrując rośliny w związki mineralne. W zamian rośliny umożliwiają grzybom pobieranie związków organicznych. Odbywa się to z obopólną korzyścią. Są też grzyby, które osłabiają żywe drzewa, a nawet doprowadzają do ich obumierania.

Wiele gatunków grzybów bierze udział w rozkładzie materii organicznej, specjalizując się w zasiedlaniu poszczególnych części roślin: pni, liści, drobnych gałęzi, igieł czy szyszek. Grzyby pojawiają się również na mniej oczywistych podkładach. Część wyspecjalizowała się w rozkładaniu zwierzęcych odchodów roślinożerców. Wśród nich mamy m.in. gatunek nazwany kołpaczkiem łosiowym. Są też grzyby, które pojawiają się tam, gdzie ktoś palił ognisko albo gdzie pojawił się pożar. Mamy również grabarzy grzybów, czyli grzyby występujące na innych grzybach. Wyspecjalizowały się one w pasożytowaniu na starych owocnikach i grzybni. Wreszcie mamy grzyby zasiedlające organizmy owadów – różne gatunki maczużników, które pasożytują na motylach czy chrząszczach.

Osobą, która o grzybach Puszczy Knyszyńskiej wie najwięcej, jest Mirosław Gryc. Na co dzień mieszka w Ogrodniczkach, ulokowanych tuż u puszczańskich wrót, a zawodowo nie zajmuje się nauką. Grzybów szuka w czasie wolnym od pracy, a jego osiągnięcia budzą uznanie najsławniejszych mykologów Polski i całego świata. W internecie znajdziemy specjalną stronę poświęconą grzybom Puszczy Knyszyńskiej i jej okolic. Prowadzi ją właśnie pan Mirosław. Już pobieżne przejrzenie tej strony pokazuje ogrom pracy, który wkłada w jej funkcjonowanie. (…) Choć jest to w zasadzie „wykaz” grzybów występujących na terenie Puszczy Knyszyńskiej, w odrębnych zakładkach możemy również znaleźć porady dla grzybiarzy. Mirosław Gryc pisze: „Na tej stronie na pewno nie znajdziecie wszystkich gatunków jadalnych, a to ze względu na to, że jest ich dość pokaźna ilość. Nie wszystkie są jednak godne uwagi i dlatego też bardzo chętnie ograniczyłbym się do tych najbardziej popularnych. Ze względu jednak na bardziej ambitnych grzybiarzy, którzy chcieliby poszerzyć zbierany asortyment, nie omieszkam wspomnieć o kilku (może kilkunastu) gatunkach mniej popularnych, a jednak bardzo atrakcyjnych. Poznanie tych gatunków daje możliwość wydłużenia okresu grzybobrań praktycznie na cały rok, oczywiście z pominięciem okresów silnych mrozów. Mój okres zbiorów grzybów jadalnych rozpoczyna się najczęściej już w maju, a niekiedy nawet już i w kwietniu, w zależności od panujących warunków atmosferycznych. Jako pierwszy jadalny gatunek pojawia się w Puszczy Knyszyńskiej łuszczak zmienny (Kuehneromyces mutabilis). Po nim przychodzi pora na żółciaka siarkowego (Laetiporus sulphureus) oraz gęśnicę (majówkę) wiosenną (Calocybe gambosa). Miesiące typowo letnie, lipiec i sierpień, najczęściej na terenie Polski Północno-Wschodniej są skąpe w opady deszczu i dlatego w tym okresie trudno jest znaleźć jakiekolwiek grzyby, a już szczególnie gatunki jadalne. Zdarzają się jednak okresy bardziej wilgotne i wtedy możemy wyruszyć do Puszczy Knyszyńskiej w poszukiwaniu borowika usiatkowanego (Boletus reticulatus), który to właśnie preferuje ciepłe miesiące letnie. Niejednokrotnie zbierałem go już w lipcu, i to nawet w pokaźnych ilościach. Innym rodzajem, którym warto zainteresować się w miesiącach letnich, jest gołąbek (Russula).

Fragmenty książki Pawła Średzińskiego Puszcza knyszyńska. Tom II, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Lekcje samotności

Trzy dni z rzędu na górskich bezdrożach i bezścieżach, potężna porcja samotności w dziczy, trafiłem na okienko doskonałe – nie dość, że pogoda jak brzytwa, to jeszcze najdłuższe dni w roku, można było wyjść z bazy nieprzyzwoicie późno. Po 40 latach intensywnej tatromanii coraz trudniej mi znaleźć rejony, do których wcześniej nie zaglądałem, ofertę znakowanych szlaków po obu stronach granicy wyczerpałem jakieś ćwierć wieku temu, taternickie klasyki powierzchniowe jako i podziemne też mi się już skończyły, bo tym, którym nie dałem rady za młodu, tym bardziej już nie podołam. Pozostały mi rewiry najdziksze, najbardziej niedostępne, oddzielone od szlakowych dolin ścieżynami, które wydeptali pasterze i myśliwi jeszcze w XIX w., potem korzystały z nich duże zwierzęta, aby łatwiej się przedrzeć przez gąszcz ku podniebnym pastwiskom.

W ostatnich dekadach srogie wiatrołomy pozawalały każdą nieuczęszczaną drożynę, parkowcy w rezerwatach piłują tylko te zawalidrogi, które im utrudniają dostęp do strażniczówek. Żeby się dostać do miejsc, o których urodzie dotąd tylko słyszałem od najbardziej zaawansowanych fanatyków Tatr, z Andrzejem Marciszem na czele (ten człowiek był na tysiącu wszystkich nazwanych wierzchołków Tatr Wysokich, niektórym dziewiczym turniczkom sam musiał nadać nazwy, bo nikomu wcześniej nie chciało się wdrapywać na kruche igły w bocznych graniach), muszę się naprzedzierać przez wysokogórski busz.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Co w trzcinie piszczy

Kiedy mieszkałem nad doliną Żylicy, bolały mnie zięby. Teraz w Cygańskim Lesie pierwiosnek budzi, zanim pierwsze auta zacharczą, no, ten to już się nie wysila muzycznie, powtarza w nieskończoność serię ćwirnięć na dwóch nutach, takie dźwiękowe zestawy szpilek, i jest to równie miłe uchu jak szczekanie pudla zostawionego samopas w mieszkaniu przez sąsiadów – uporczywe, jednostajne, monotonne. 

Pojechałem na niż, żeby sobie urządzić zieloną szkołę z ptasich śpiewów, bo na drugim końcu Polski, nad wodami słodkimi inni dźwiękowi dominatorzy – wśród nich prym wiedzie mistrz techno-awangardy: trzciniak. Główny temat trochę między rechotem, piskiem i zgrzytami, jakby robot R2-D2 zagubiony na moczarach wzywał pomocy, ale między tymi frazami krótkie improwizacje, dzięki którym arie trzciniaka nie sprawiają wrażenia upierdliwie powtarzalnych, jak to jest w przypadku wszechobecnych zięb. Spływam rzeką, teraz tego brzydala łatwiej wypatrzyć, podpływając za głosem, bo wybiera do swoich wokalnych popisów czubki trzcin, na których dynda i stroszy piórka na głowie. Słyszę nagle nieco inną improwizację, moje podejrzenia wzbudza to, że ptak śpiewał w locie – nagrywam, sprawdzam, mam: rokitniczka przefrunęła mi nad kajakiem. A za chwilę słyszę wilgę, nigdy bym jej nie dojrzał, ale wiem, że gdzieś nieopodal w barwach Borussii Dortmund siedzi ten koleżka i zwiastuje deszcz. 

Aplikacje telefoniczne do rozpoznawania roślin i zwierząt to spełnione marzenie mojej młodości – jeszcze dwie dekady temu chodziłem z przewodnikiem zielarskim w łapie i z mozołem oznaczałem gatunki, w dodatku tylko te najpopularniejsze, teraz wystarczy pstryknąć zdjęcie smartfonem lub, w przypadku ptaków śpiewających, zrobić kilkusekundowe nagranie i od razu wyskakuje gatunek. Wszyscy z marszu stajemy się botanikami, ornitologami, świat nagle gęstnieje od nazw i charakterystyk. Co więcej – apka botaniczna wykrywa choroby roślin i informuje, jak im zaradzić; czy dożyję takiego skanera ludzi?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Foki z Wyspy Prądów

W poszukiwaniu dzikich miejsc.

Słabe wieczorne światło pobłyskiwało w fali dziobowej. Wiatr dął mocno, a łódź wychylała się o 20 st. od poziomu. Żagle były zwinięte, morze szare, wzburzone. Wszyscy troje na łódce przywiązaliśmy się do lin i belek, aby utrzymać się na przechylonym pokładzie. Stałem za sterem i próbowałem utrzymać kurs na wyspę. (…) Nad lądem wisiały dwie cienkie warstwy chmur, ciemne nad jasnymi: znak, że powietrze jest niespokojne. Był wczesny wieczór, początek lata, przy najdalej wysuniętym na zachód krańcu półwyspu Lleyn. Wyszliśmy z przystani z opóźnieniem, wiedzieliśmy, że wiatr jest silny, a zmrok zapadnie najdalej za trzy godziny.

Łódź poruszała się z prędkością prawie ośmiu węzłów i huśtała na falach, kiedy rozległ się trzask i gwałtowny łopot, jakby łabędź zrywał się do lotu. Obróciła się gwałtownie do zawietrznej i zwolniła, jak gdyby woda nagle zgęstniała, a nami rzuciło do przodu. (…) John, szyper, rzucał krótkie i celne komendy. Przejął ster, ustawił łódź przodem do wiatru, a potem kazał mi trzymać kurs. Fale zalewały pokład. Jan, żona Johna, przesunęła się wzdłuż uniesionej burty łodzi, złapała raksę i umocowała ją do relingu. Żagiel opadł, a my z trudem go ściągnęliśmy i zwinęliśmy – teraz leżał zabezpieczony na pokładzie. Ostatnia godzina minęła w ciszy, która nastała po kryzysie.

Z mniejszą powierzchnią żagli poruszaliśmy się wolniej. Cztery węzły, z rzadka trochę więcej. Na południowym zachodzie przed nami na tle zachodzącego słońca rysowała się wyspa: wielka ściana klifu i urwisko, wyrastające na wysokość 500 stóp z morza, potem opadające łagodnie ku długiemu, płytkiemu ramieniu lądu, na którym wznosiła się wysoka latarnia. Jej opalizujące lustra migały co parę sekund. W końcu wpłynęliśmy na wody osłonięte od wiatru przez klif, a samotny żagiel zwisł z masztu bez życia. Potem, jakby w ramach powitalnego cudu, chociaż oczywiście żadnego cudu w tym nie było, nisko położone już słońce przedarło się przez chmury i oblało fale srebrem, dokładnie w chwili, kiedy wpływaliśmy po tej rozjaśnionej wodzie na silniku do małej przystani. 

Gdy znaleźliśmy się już blisko brzegu, powietrze wypełnił wysoki jęk, który narastał w miarę zbliżania się do lądu. Pomyślałem, że musi to być dźwięk wywołany przez wiatr – szybko przelatujące powietrze, śpiewające w napiętych linach łodzi – i obejrzałem się na towarzyszy, niepewny, czy tylko ja to słyszę. Kiedy dźwięk zrobił się jeszcze głośniejszy, uświadomiłem sobie, że nie jest to pojedynczy ton, lecz cała gama współbrzmiących nut, każda o nieco innej wysokości. I wtedy zrozumiałem. Foki! To foki robiły ten hałas, setki fok, które polegiwały na każdej skale i na każdym obwieszonym wodorostami szkierze w zatoce oraz na jej wygiętym w łuk brzegu. Wydawały dźwięk bezwiednie, jak pszczoły albo woda. Były w różnych kolorach: szare, czarne, białe, płowe, lisiorude i skórzastobrązowe. Kiedy minęliśmy z bliska trzy mniejsze samice, zauważyłem, że ich futro jest elegancko pocętkowane. 

Fragmenty książki Roberta Macfarlane’a Dzikie miejsca, przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Spotkanie strachu ze strachem

Jeśli pozbędę się wiary w człowieka, to niewiele mi zostanie


Lidia Duda – scenarzystka i reżyserka filmów dokumentalnych


Bohaterowie pani filmu „Las” mówią, że Podlasie było kiedyś idealnym miejscem do życia. Cisza, spokój. Raj po prostu.
– Puszcza daje dużo piękna. Jest tam tyle dźwięków przyrody, a równocześnie można zanurzyć się w ciszy. To niesamowite przeżycie. Sama na początku byłam tym miejscem urzeczona – można się w nim zakochać, nie ulega wątpliwości. W pierwszym momencie wszystko jest rajskie. Poranne mgły, zwierzęta, ta przestrzeń. Taka niedotknięta pierwotność. Przez pierwszy tydzień wchodziłyśmy w puszczę z operatorką Zuzanną Zacharą-Hassairi pełne zachwytu. Bez świadomości jakiegokolwiek zagrożenia.

Dlaczego to takie niebezpieczne?
– Puszczy trzeba się nauczyć. Trzeba mieć wiedzę, żeby po niej się poruszać. To najstarszy pierwotny las Europy. Prawie 57 tys. ha. Tam naprawdę można się zgubić. Jeżeli ktoś myśli o puszczy w kategoriach lasu przemysłowego – parku krajobrazowego, w którym kiedyś zrobiono nasadzenia – to proszę zapomnieć. Puszcza jest okrutna, tam słabszy umiera. A my jesteśmy wobec tego kompletnie bezbronni.

Boi się pani puszczy?
– Budzi we mnie respekt. Żubry wydawały mi się z początku stworzeniami w sam raz dla fotografów przyrody. To zwierzę stoi, stoi, patrzy na nas. Właściwie jak pomnik. Co powoduje, że nabiera się ochoty, by podejść bliżej i zrobić lepszą fotkę. A potem zobaczyłam stado, które pędziło przez puszczę. Najpierw usłyszałyśmy trzask łamanych drzew. W sekundę żubry stratowały wszystko, co stało na drodze. To potężne, ciężkie i szybkie zwierzęta. Odradzam robienie sobie selfie z żubrem; on może się ruszyć.

Puszcza nie jest lasem jak wszystkie inne. Większość ludzi, gdy myśli o lesie, widzi plantację sosenek. A puszcza jest dzika, nieokiełznana. Szczególnie po zmroku.
– Po tym, czego doświadczyłyśmy – a doświadczyłyśmy naprawdę mało w porównaniu z mieszkańcami tamtych terenów – nie wejdę już do puszczy nocą. Nie ma takiej możliwości. Pamiętam, jak pierwszy raz z operatorką zostałyśmy nocą w takiej ciemnej puszczy. Tam nie ma żadnej poświaty od pobliskich zabudowań. Jest po prostu czarno. W tej ciemności odzywały się odgłosy, których nie potrafiłam zidentyfikować. Nie wiedziałam, czy to pękła gałąź, czy może jakieś zwierzę idzie za nami. Nie wiedziałam też, w którą stronę mamy iść. 

A w tym lesie są ludzie.
– Ci, którzy są znajdowani w puszczy, wszyscy mają w oczach zwierzęcy strach. To ten moment, w którym człowiek walczy o przetrwanie. Ludzie w drodze nie są na to przygotowani. Puszcza jest zdradziecka, zastawia wiele pułapek na nieświadomego człowieka. Po pierwsze, niekiedy można mieć wrażenie, że ścieżka, którą widzi się przed sobą, poprowadzi nas do jakichś domostw. A to są ścieżki wydeptane przez leśne zwierzęta, które prowadzą w głąb lasu. Nie do domów. Po drugie – powalone drzewa, mokradła. Trudno iść prosto przed siebie. Trzeba cały czas kluczyć. Ludzie, którzy chodzą po puszczy, czasem po 12 godzinach orientują się, że są w tym samym miejscu. A cały czas idą. Non stop się gubią. Nie wiedzą, gdzie są i jak się stamtąd wydostać. Pojawiają się dodatkowe problemy. Woda, jeśli tam jest, często nie nadaje się do picia. Nie ma zasięgu, jest wilgotno i strasznie zimno. Ci ludzie są zazwyczaj na skraju wykończenia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Na ryby

W Bugu i jego starorzeczach występuje nawet ponad 50 gatunków ryb Trzy drzewa rosnące na przeciwległym brzegu zdawały się inne niż pozostałe. Wyglądały trupio. Trupioblade drzewne zjawy. Kostropate i ogołocone z liści. Co prawda, z racji zaawansowanej jesieni, wszystkie inne też były bezlistne, ale te wyglądały wyjątkowo martwo – nawet jak na listopad. Na trupich drzewach przesiadywały kormorany. W nocy na nich spały, a w dzień odpoczywały po łowach. Było ich ok. 30 i koczowały na tym odcinku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Życie na piachu

Nad Bugiem nie jest lekko. Ptaki muszą się zmagać ze skrajnościami, jak fala powodziowa czy lejący się z nieba żar. Jak na polskiego pająka był całkiem spory i dosyć egzotycznie ubarwiony. Owszem, w odcieniach brązu, ale długie masywne odnóża miał wyraziście paskowane, a nieco wypłowiała tonacja dodawała mu pustynnego charakteru. Dlatego, gdy wdrapał się na namiot, od razu rzucił nam się w oczy. Egzotyczne wrażenie potęgował bezmiar piachu, jaki otaczał nasz kajakowy biwak. Dopiero po spływie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Skowronek dalekiej północy

Gdzie można spotkać górniczka? Ilekroć nadchodzi najpiękniejsza pora roku, mój układ nerwowy zaczyna odbierać mrowienie, a oczy wyszukują zimowych gości z dalekiej północy. Od lat usiłowałem spotkać się szczególnie z górniczkiem i… co roku ponosiłem klęskę. W grudniu Marek Twardowski, wyszkowski ptasiarz, wstawił w jednym z portali zdjęcia tych ptaków. Ponieważ obszary, na których łazimy za ptakami, w znacznej mierze się pokrywają, odezwałem się do niego. Na kolejny wypad pojechaliśmy razem. Barwny jak górniczek Górniczki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.