Tag "Joe Biden"

Powrót na stronę główną
Świat

Ważne, że nie strzelają

Jak ludzie przyzwyczajają się do wojny To zdjęcie wraca regularnie w rozmaitych internetowych dyskusjach. Raz uchodzi za fałszywkę, innym razem jest fałszywie opisywane. Lecz jest prawdziwe i nieinscenizowane. Wykonano je w lipcu 1941 r. w Warszawie, na nadwiślańskiej plaży – owszem, na zlecenie redakcji stołecznej gadzinówki. Przedstawia trzy piękne Polki zażywające kąpieli słonecznej. W tle widać innych wyluzowanych plażowiczów. Najtrudniejsze chwile okupacji jeszcze nie nastąpiły (wtedy plażowanie będzie zakazane), ale i tak każdego dnia Niemcy zabijają setki Polaków, w tym warszawiaków. To jakby z zasady wyklucza uchwyconą na fotografii beztroskę. Jednak lato i słońce robią swoje… Czym jest normalność w wojennej codzienności? Za sprawą konfliktu w Ukrainie to pytanie nurtuje wielu z nas. Bo z jednej strony czytamy o bombardowaniach i śmierciach, z drugiej docierają do nas informacje o Kijowie, w którym 40% lokali gastronomicznych wznowiło działalność. Ponownie otwarto jedną trzecią przedstawicielstw dyplomatycznych, publiczne toalety, a metro od połowy maja znów będzie płatne (po 24 lutego podziemna kolej zniosła opłaty i ograniczyła kursowanie, część stacji zamieniono w schrony). Niektórym trudno te komunikaty spiąć w logiczną całość, co wcale mnie nie dziwi. Przed laty przeczytałem artykuł poświęcony ostatnim dniom przed wybuchem powstania warszawskiego. Była w nim mowa o restauracyjnych ogródkach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Krystyna Pawłowicz w nowej roli

Po tym jak premier Morawiecki wytknął prezydentowi Macronowi, że rozmawia telefonicznie z Putinem, a Macron w rewanżu zarzucił mu, że przyjaźni się z proputinowską, skrajnie prawicową Marine Le Pen, stosunki polsko-francuskie bardzo się ochłodziły. Nawet utrzymane w tonie pojednawczym i przyjaznym gratulacje wysłane przez Dudę i Morawieckiego do Paryża po zwycięstwie Macrona w wyborach prezydenckich mogą nie wystarczyć do naprawienia relacji. A po brexicie, po odejściu z polityki Angeli Merkel i załamaniu się niemieckiej polityki wschodniej wszystko wskazuje, że to Francja będzie głównym rozgrywającym w Unii Europejskiej. Pisowskie władze jednak od tej „wyimaginowanej wspólnoty” jakoś zależą i chcą od niej coś uzyskać. Nie pierwszy raz Polacy potrzebują czegoś od Francji. W czasach napoleońskich potrzebowali szczególnie dużo. W przekonaniu Napoleona do sprawy polskiej wielkie zasługi miała ponoć pani Maria Walewska de domo Łączyńska. Poznała Napoleona w styczniu 1807 r. na balu w Zamku Królewskim w Warszawie lub – co także być może – w pałacu Michała Poniatowskiego w Jabłonnie. Dość, że było to na balu, w pałacu i, co najważniejsze, w styczniu! Napoleon sprowadził sobie później piękną Polkę do swojej kwatery. Ta poświęcająca się dla ojczyzny niewiasta w łożu cesarza, bezpośrednio po orgazmie, a może nawet jeszcze w jego trakcie, szeptała podobno władcy do ucha: „Cesarzu,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Idzie głód

W wyniku wojny w Ukrainie śmierć może przyjść również na Bliski Wschód i do Afryki Relacja pomiędzy dostępem do żywności a konfliktami zbrojnymi i niestabilnością polityczną znana jest nie od dziś, także w kontekście wspomnianych regionów świata. Ukraińskimi czarnoziemami jako niewyczerpanym źródłem jedzenia i kluczem do samowystarczalności fascynował się już przecież Hitler. Doskonale opisał to w książce o wiele mówiącym dziś tytule „Czarna ziemia” amerykański historyk Timothy Snyder, przedstawiając twórcę Trzeciej Rzeszy właśnie jako człowieka owładniętego obsesją dostępu do jedzenia, żywnościowej suwerenności, zapatrzonego w mające tę zdolność Stany Zjednoczone. Na Bliskim Wschodzie z kolei głód obalił już niejednego przywódcę, a żywność odgrywała główną rolę w każdej prawie rewolcie. Na tunezyjskim targu zaczęła się przecież arabska wiosna, monopol na rozdawanie chleba przywożonego przez zagraniczne organizacje pomocowe był źródłem władzy watażków w Sudanie, Etiopii i Somalii. Wreszcie głód wywołany suszą pchnął kilkanaście lat temu miliony Syryjczyków do migracji ze wsi do miast, co przy okazji zmieniło równowagę sił religijnych. Tę interpretację źródeł wojny w Syrii Zachód skutecznie wypiera, bo łatwiej obwinić o ludobójstwo brutalnego Al-Asada i pomagających mu Rosjan niż siebie samych, współodpowiedzialnych za katastrofę klimatyczną i pustynnienie terenów rolniczych. Wspólnym mianownikiem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zwycięstwo, ale nie do końca

Amerykański Senat zatwierdził kandydaturę czarnoskórej Ketanji Brown Jackson do Sądu Najwyższego Korespondencja z USA Ketanji Brown Jackson, sędzia federalna w Sądzie Odwoławczym Dystryktu Kolumbii, 7 kwietnia została zatwierdzona na nową członkinię Sądu Najwyższego stosunkiem głosów 53 do 47. Do jej zaprzysiężenia najprawdopodobniej dojdzie w czerwcu, a zastąpi ona odchodzącego na emeryturę 83-letniego sędziego Stephena Breyera. Wynik głosowania jest dla demokratów powodem do radości, ale umiarkowanej, bo obecność Jackson niczego nie zmieni w obecnym podziale sympatii politycznych w dziewięcioosobowym składzie Sądu Najwyższego. Odchodzący Breyer też był liberałem, dlatego konserwatyści zachowają sześcioosobową przewagę i nadal będą tworzyć najbardziej konserwatywny SN od co najmniej 90 lat. Wszystko dlatego, że między 2016 a 2020 r. w SN pojawiły się aż trzy wakaty, które urzędujący wówczas Trump, mając po swojej stronie Kongres, natychmiast obsadził konserwatystami. Ukłon w stronę społeczności Dlaczego właśnie Ketanji Brown Jackson? Nie ma co owijać w bawełnę, jej wybór to przede wszystkim uhonorowanie czarnoskórej społeczności USA, coś, co Biden obiecywał jeszcze w kampanii prezydenckiej. Choć więcej niż co dziesiąty obywatel USA jest Afroamerykaninem (12,4%, spis powszechny 2020), na 115 sędziów, którzy zasiadali w SN przez 233 lata jego istnienia, tylko dwójka była czarnoskóra,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Wielka dziejowa zmiana

Polacy widzą teraz, co oznacza Wschód. To zostało im przypomniane w sposób potworny, apokaliptyczny, złowieszczy Prof. dr hab. Zbigniew Mikołejko – filozof i historyk religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN Co wojna w Ukrainie zmieniła w naszym myśleniu? W postrzeganiu świata, w tym, co ważne, a co nieważne? – Ta wojna uderza w nas z całą jaskrawością. Przede wszystkim dlatego, że dzieje się tuż za miedzą, że jesteśmy w nią niemal bezpośrednio zaangażowani. Że za nią czai się zgroza, która mogłaby na nas spaść lada moment. Wielu z nas ma to w głowie. Że wojna może się stać naszym udziałem? – Nie tylko o to chodzi. Ta wojna należy do takich wydarzeń, które przemieniają wszystko. Katastrofy tego rodzaju, wielkie, mają to do siebie, że przemieniają najgłębiej i drastycznie świat wartości, świat wyobrażeń. Czynią nas zupełnie innymi. Często radykalnie innymi. Są różne wymiary tej przemiany. Mamy świadomość, że dokonuje się wielka dziejowa zmiana. Krwawa, straszna, której ostateczny sens nie ujawni się przed nami. Bo jesteśmy, w wymiarze dziejowym, na jej początku, na progu. Doraźnie może więc być rozmaicie. Wielka fascynacja Zachodu A w wymiarze dziejowym? – W wymiarze dziejowym ta wojna oznacza, że zaczyna się katastrofa imperializmu rosyjskiego, moskiewskiego, budowanego z udziałem Zachodu od kilkuset

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Ukrainki wkładają mundur i walczą

17% ukraińskich sił zbrojnych to kobiety „Nasze oddziały się wycofywały, więc dowódca zlecił odesłanie wszystkich kobiet na tyły. Mama odmówiła, zawsze była na pierwszej linii. Nosiła kamizelkę kuloodporną i hełm, ale tamci strzelali z czołgów. Matkę ranił odłamek. Nie zmarła od razu, wykrwawiła się. Rana brzucha była zbyt poważna”, relacjonuje jedna z córek Olgi Semidianowej, ukraińskiej medyczki, która 4 marca poległa w obwodzie donieckim. Semidianowa pracowała dla armii na cywilnym stanowisku, ale w 2014 r. postanowiła zostać sanitariuszką. Do chwili rozpoczęcia rosyjskiej inwazji odbyła kilka tur w Donbasie, gdzie wojsko ukraińskie walczyło z separatystami. Jak wspominają koledzy i dowódcy, cechowała się niesamowitą odwagą. Nieraz wyciągała rannych spod ognia. Ale i w cywilu Olga wykazywała się nie lada heroizmem. Matka sześciorga dziewcząt i chłopców prowadziła wraz z mężem rodzinną placówkę, w której schronienie znalazła kolejna szóstka dzieci. „Jeśli nas tam nie będzie, oni przyjdą do naszych domów”, tłumaczyła dzieciom swoje wyjazdy na front. Dzień przed śmiercią odesłała do Margańca plecak z rzeczami osobistymi. Kilka godzin przed tragicznym bojem zapewniała dzieci o swojej miłości. „Jadę w miejsce, gdzie trwają intensywne walki”, pisała w SMS-ie. Zmarła, mając 48 lat, pół roku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Koniec „państwa minimum”

W czasach pandemii i wojny nikt nie pyta: czy nas stać? Neoliberalne pomysły na państwo i gospodarkę odchodzą w przeszłość Ogłaszanie końca jakiejś epoki zawsze wiąże się z ryzykiem. Nikt nie chce podzielić losu Francisa Fukuyamy, którego nietrafione przepowiednie o ostatecznym triumfie demokracji liberalnej po 1989 r. stały się wręcz synonimem chybionej prognozy i elitarnej pychy. A wielokrotnie publicyści i komentatorzy ogłaszający wielki koniec jakiejś idei, ruchu politycznego czy trendu musieli posypać głowę popiołem w obliczu odrodzenia i sukcesów zjawisk i postaci złożonych przez nich do grobu. Dlatego i z ogłaszaniem końca neoliberalizmu – doktryny gospodarczej i politycznej, która ustawiała politykę w świecie Zachodu przez ostatnie 40 lat – należy być ostrożnym. Ale filary ideologii zwanej neoliberalną – tanie państwo, ograniczanie wydatków publicznych, niechęć do zadłużania się i wydatków socjalnych – kruszeją. Nawet liberalny brytyjski „The Economist” i amerykański „Financial Times” od początku pandemii raz na kilka tygodni przypominają, że czasy małego państwa i dominacji rynku nad urzędniczą ingerencją na naszych oczach się skończyły. Trzy wielkie zerwania minionej dekady każą na poważnie postawić tezę o wyczerpaniu się obowiązującego jeszcze do 2015 r. paradygmatu. Zwycięstwo PiS, Donalda Trumpa i brexit pokazały, że wiara w nieomylność ekspertów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Tu jest jak w raju

Dzieci z ukraińskich domów dziecka zachwycają się Polską, ale tęsknią za krajem Piętnastoletni Pasza i reszta dzieciaków mają szczęście. Gdy uciekali z Ukrainy, nikt ich nie ostrzeliwał. Konwój sierot i dzieci, których rodzice nie odebrali z domów dziecka, bezpiecznie przekroczył polską granicę. Z obwodu winnickiego przyjechała grupa 28 dzieci z niepełnosprawnościami, a także ich opiekunki ze swoimi dziećmi. Wcześniej młodzi Ukraińcy mieszkali w szkołach z internatem, ośrodkach dla niesłyszących i szkołach dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną z obwodu winnickiego. Pasza pamięta ten dzień, gdy dyrektor zebrał wszystkie dzieciaki w jadalni. Tłumaczył, że w „szkole” nie jest bezpiecznie i wszystkie dzieci muszą wyjechać do Polski. Pasza z żalem rozstawał się z dyrektorem, do którego wszyscy mówili „wujku”. Popatrzył na ogromny budynek z przybudówką i wsiadł z kumplami do autokaru. Zmierzali ku nieznanemu. Zatrzymali się jeszcze przed trzema innymi placówkami. Do autokaru wsiadały nowe dzieci. Wiedzieli tylko tyle, że czeka ich nowa przygoda. Po wyjeździe Paszy szkoła i internat w miejscowości Sitkowce zmieniły charakter. Z sal zniknęły biurka, a pojawiły się śpiwory i karimaty. W szkole uchodźcy nocują, dostają jedzenie i idą dalej. – Teraz w naszym rejonie są jeszcze bombardowania i strzelaniny. Gdy wyjeżdżałyśmy, Kijów też był bombardowany – opowiada jedna z opiekunek, Elena Demianiszyna.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Romanowski Felietony

Połtawa

Siedzą na rozłożonym tapczanie. Masza, niewiele młodsza ode mnie, jej synowa, młodziutka Tania, i wnuk, 16-letni Sasza. Obok dziecko Tani – ma dopiero 15 miesięcy, śpi. Twarze nieruchome. Miesiąc temu uciekli spod bomb. Polskie dworce były już wtedy zapełnione uchodźcami. Córka przez telefon oznajmiła, że chcą z mężem wziąć kilkoro z tych ludzi. Zawstydziła mnie. „Agnieszko – perswadowałem – macie czwórkę dzieci i na dodatek psa, jak dacie radę?”. „Jadę na dworzec”, odpowiedziała, nie wdając się w dyskusje. Nazajutrz zapytałem, skąd są goście. „Już ich nie ma, pojechali. Jadę po następnych”. Słyszę potem, że ci kolejni są z Zaporoża. „A teraz?”. „Dniepropietrowsk”. „Dnipro”, podsuwam oficjalną nazwę ukraińską. „Oni mówią »Dniepropietrowsk«. Z rosyjska”. „I co z nimi?”. „Chcą dostać się do Czech. Tomek będzie musiał jechać”. Jest już wieczór, ciemno. Na szczęście zięć – wspaniały kierowca. Dotarł do Ołomuńca, wrócił po drugiej w nocy. A tu już następni. „Skąd?”. „Spod Połtawy”. Połtawa! Trzysta lat temu, w 1709 r., Piotr Wielki pobił tu Karola XII. Ci ludzie nie musieliby przyjeżdżać do Krakowa, gdyby nie tamta bitwa, która Rosję uczyniła mocarstwem. A może właśnie by tu sobie przyjechali, skoro jeszcze w XVII w. Połtawszczyzna należała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Migrant w mundurze

Kraje europejskie mają coraz większy problem ze znalezieniem chętnych do służby w armii Jeszcze niedawno zbyt mała liczebność sił zbrojnych wydawała się problemem abstrakcyjnym, jeśli nie absurdalnym. Kolejne kraje jak Europa długa i szeroka albo się demilitaryzowały (i to pomimo nacisków ze strony USA, by zwiększyć wydatki na obronność do 2% PKB), albo przechodziły w tryb armii inteligentnych, niewielkich, ale bogatych sprzętowo i zaawansowanych technologicznie. Najpierw w niepamięć odeszła epoka powszechnej służby wojskowej, potem – masowych sił zbrojnych, opartych przede wszystkim na wielkości. To ostatnie nigdy zresztą nie było domeną Europy. Doktrynę „armii silnej, bo licznej” wyznawano przede wszystkim w Rosji. W środkowej i zachodniej części kontynentu podważano wydatki na zbrojenia, niektórzy politycy uznawali je za całkowicie bezsensowne – w tym gronie znalazł się m.in. jeden z liderów polskiej lewicy, Włodzimierz Czarzasty. Wojsko, czyli kariera W ciągu zaledwie kilku tygodni wszystkie te przekonania zostały brutalnie unieważnione. Rosja najechała Ukrainę, równając z ziemią miasta i mordując cywilów na masową skalę. Wojna wróciła do Europy, i to w rozmiarach, których nikt się nie spodziewał. Paradygmaty zmieniły się błyskawicznie. Nawet Niemcy, tradycyjnie niechętni militaryzacji nader powściągliwi w kwestii zagranicznych interwencji wojskowych, zaczęli wysyłać broń Ukraińcom,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.