Tag "kino"

Powrót na stronę główną
Aktualne

Klasyka kina radzieckiego w wyjątkowym wydaniu!

Filmostrada prezentuje kolekcję najwybitniejszych filmów radzieckich na DVD, wielokrotnie nagradzanych na międzynarodowych festiwalach. Filmów, które odważnie przełamywały dogmaty stalinowskich zasad tworzenia sztuki. Obrazy te zyskały rzesze widzów na całym świecie. Seria obejmuje 22 ponadczasowe

Kultura

Kino bez coming outu

Normy nie zostały ustalone po to, żeby je łamać – nie tędy droga Olga Chajdas – reżyserka i scenarzystka filmu „Nina”, który otrzymał nagrodę Złotego Pazura w konkursie Inne Spojrzenie 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni „Nina” ma długą historię, pierwszy szkic scenariusza powstał wiele lat temu. – Dokładnie dziesięć. Ale zdaje się, że nie jesteśmy w tej kwestii odosobnieni. W Polsce z zasady długo robi się filmy. Jednak w przypadku „Niny” powinniśmy podzielić ten czas na dwa etapy. Scenariusz powstał rzeczywiście dekadę temu w ramach Studia Prób w Szkole Wajdy. Przez kilka lat była cisza – nie otrzymaliśmy dotacji, a samo składanie wniosków i czekanie na ich rozstrzygnięcie trwało. Skupiłam się na pracy przy serialach oraz w teatrze. Sześć lat temu coś się ruszyło. W międzyczasie jako współscenarzystka dołączyła Marta Konarzewska, od początku współpracował także ze mną producent Darek Pietrykowski, który jako jedyny miał odwagę w „Ninę” się zaangażować. Mimo upływu dekady udało ci się zachować aktualność tematu. To historia, która ma miejsce właśnie tu i teraz. – To prawda. Historia Niny jest na tyle uniwersalna, że będzie działała w każdym czasie. Nie chciałam robić filmu, w którym konkretny podtekst polityczny zastąpi emocje. Po drodze oczywiście

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne

12. Sputnik nad Polską

12. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” odbędzie się w dniach 8-18 listopada 2018 r. w warszawskich kinach Luna, Elektronik i Iluzjon. Myślą przewodnią 12. Sputnika, objętego patronatem PRZEGLĄDU, będzie szeroko pojęta sztuka. Teatr, taniec,

Kultura

Stan duchowny

Wystarczy jeden krytyczny film o księżach pijakach i podnosi się huk pod niebiosa Można nakręcić sto filmów o Polakach katolikach pijakach, złodziejach, nierobach i nikt palcem nie kiwnie. Ale wystarczy jeden krytyczny film o katolikach księżach pijakach i podnosi się huk pod niebiosa. A przecież każdy film traktujący o Polsce współczesnej jest jednocześnie filmem o polskim Kościele. Teoretycznie. Bo w potocznym ujęciu „Kościół to oni” – duchowni, czyli wąska grupa zawodowa, wyspecjalizowana w obsłudze religijnej całej reszty. A ta jest Kościołem o tyle o ile. Bo też co takiego mamy w „Klerze” Wojciecha Smarzowskiego, o czym sto razy nie słyszeliśmy u cioci na imieninach? Ano tylko rozwinięcie słynnego zawołania: worek, korek i rozporek. Worek – mówiąc skrótowo – oznaczał duchownego, dla którego prawdziwą pasją i powołaniem było dorobkiewiczostwo. Mamy w filmie takiego (Arkadiusz Jakubik), który porozumiewa się z parafianami za pomocą taryfikatora opłat za sakramenty. A parafianie przyjmują tę jego pazerność jako dopust boży – bo do kogo pójdą na skargę? Korek sygnalizował księży, którzy życiowe i kapłańskie rozczarowania topili w wódeczce. Rozporek – takich, którzy z wrodzonej kochliwości, ale częściej z poczucia osamotnienia wdawali się w romanse (nie zawsze z paniami). U Smarzowskiego Robert Więckiewicz daje właśnie taki typ księdza – neurastenika,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Kino chce zmienić Polskę

Reżyserzy skupiali się na lokalności – powrócili Kaszubi i Lachowie, odżyły zapomniane legendy i mity Korespondencja z 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Polscy twórcy byli w tym roku wyjątkowo zgodni. Zarówno uznani mistrzowie, jak i młodzi reżyserzy jakby się umówili i w swoich filmach zastanawiali się nad skomplikowaną tożsamością Polaka. Z ekranów gdyńskich kin padły pytania, co to właściwie znaczy nim być, a w filmowych rzeczywistościach skupiano się na lokalności – powrócili Kaszubi i Lachowie, odżyły zapomniane legendy i mity, którymi nas straszono, rozbrzmiały piosenki Mazowsza, zajmowano się tematami z obrzeża kraju, a nie z centrum. Tak jakby w ten sposób filmowcy wyrazili bunt przeciw postępującemu, zwłaszcza w sferze publicznej, ujednolicaniu nas i zapewniali, że wszyscy jesteśmy równi, niezależnie od tego, jak się definiujemy. I wszystkich należy oceniać tak samo, bez względu na to, czy nosimy mundur, arystokratyczne suknie, obozowy pasiak czy sutannę. W czasach kiedy politycy przerzucają się terminami w rodzaju „prawdziwi Polacy”, twórcy reagują i pokazują, że to, co w dyskusji politycznej uproszczone, w rzeczywistości jest niejednoznaczne. „Polska raz jest, a raz jej nie ma”, mówi bohater „Kamerdynera” Filipa Bajona, który przedstawia pół wieku z historii Kaszubów, raz rządzonych przez Niemców, raz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Kiedy mąż kocha wojnę

Zdrowa jednostka musi umieć być sama ze sobą Ewa Bukowska – reżyserka filmu „53 wojny” Na początku było w pani życiu aktorstwo. Dopiero później pojawiło się scenopisarstwo i reżyseria. Skąd taka zmiana? – To się stało dość naturalnie. Jeśli człowiek się rozwija, jest gotowy na zmiany, to przychodzi moment transformacji. Nigdy nie mogłam poczuć w pełni, czym jest aktorstwo, nie rozwijałam się w tym zawodzie. Być może gdybym grała w teatrze, moje losy potoczyłyby się inaczej. Tymczasem w wieku dwudziestu kilku lat już pisałam scenariusze, o reżyserii zdecydowałam dość późno. Do debiutu za kamerą prowadziła dość długa droga. – To nie była długa droga, tylko normalny czas, w jakim możesz w Polsce zrobić pierwszy film. Byłam całkowicie uzależniona od decyzji innych ludzi. Najpierw powstała adaptacja książki Grażyny Jagielskiej „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”, która musiała zostać zaakceptowana przez wydawnictwo. Dostałam zielone światło, ale państwu Jagielskim zależało, żeby opowieść nie była w pełni o nich. Wówczas z powodów osobistych nie miałam czasu na większe zmiany w tekście. Zatem taką wersję przyjął Polski Instytut Sztuki Filmowej. Do tekstu usiadłam na nowo niemal tuż przed zdjęciami. Wtedy przyjęliśmy założenie, że historia będzie ciekawsza,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Warlikowski dał mi bardzo odważne role

Nikt mi nie proponuje „czegoś”! Otrzymuję konkretne, interesujące propozycje i ode mnie zależy, czy je zaakceptuję Isabelle Huppert – aktorka francuska Czy przypomina sobie pani aktorskie początki? Dlaczego wybrała pani ten zawód? – Z czasów wczesnej młodości pamiętam poczucie ulotności. Chwilami wydawało mi się, że nie istnieję. Może dlatego wybrałam aktorstwo, żeby zaistnieć. Kamera daje realną egzystencję. Co decyduje, że rzuca się pani w nową artystyczną przygodę? – Podstawowym warunkiem jest osoba reżysera. Jestem gotowa na wszystko, jeśli mogę pracować z kimś, kogo podziwiam, z kimś wielkim. Jeżeli jednak okazuje się, że reżyser nie jest wielki? – Nigdy dotąd to mi się nie zdarzyło. Mówię poważnie – zawsze pracowałam z osobami, które odkrywały przede mną nowe światy. Miałam naprawdę dużo szczęścia. W trakcie zdjęć byłam zawsze przekonana, że obcuję z kimś wybitnym, nawet jeśli film mógł się okazać niewypałem. Tak czy owak nie można wszystkich zadowolić i wszystkim się podobać. Dlatego ważne jest, żeby dokonywać trafnych wyborów. To bardzo trudne, również w życiu. Doświadczenie sprawia jednak, że zaczynamy rozumieć, co jest dla nas dobre, a co nie. Oczywiście kiedy pracuję z tak znanym reżyserem jak Michael Haneke, zadaję sobie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Siła bezsilnych

Znajomy przesłał mi mój wiersz z pytaniem, czy może go przedrukować. Prawie nie pamiętałem tego utworu, więc czytałem go jak tekst kogoś obcego. Pożyteczne, ma się wtedy dystans, którego zwykle brakuje w ocenie własnej pracy. Wiersz wydał mi się ciekawy, więc ośmielę się go zacytować. Mówi o tamtym szczególnym czasie wielkiego przełomu. A problemy ze snem zafundował mi stan wojenny. Bezsenność 1990 W lutym tego roku Obudziłem się o piątej rano By pomyśleć Że oto w prawie wolnym kraju Cierpię na bezsenność Że mój brak snu Jest niemal zupełnie wolny Ból głowy mdłości i zmartwione powieki Mają swój suwerenny rząd I nawet policja Chociaż jeszcze nie w pełni zreformowana Przechodzi na moją stronę Powoli i nieporadnie Przeprawia się przez kleistą rzekę Która o piątej rano Rozpulchnia poranny śmietnik Szczebiot wróbli i kaszel wron A ja płynę na łóżku Klucząc wśród telewizyjnych anten I pomników plujących krwią Znamienna jest ta policja, która „przechodzi na naszą stronę”. I przeszła. To jedna z tych niezwykłych rzeczy, do których doszło w kilkunastu ostatnich latach. A teraz PiS staje na głowie, by wróciło dawne myślenie, że jesteśmy po dwóch stronach barykady. Nie wolno być jednak agresywnym wobec policjantów, choćby tych pilnujących twierdzy Sejmu. Są tylko narzędziem, a kiedy doświadczą nienawiści i pogardy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Wioska

Filmy wybieramy przypadkowo. I każdy z nas może coś zaproponować. Wiadomo tylko, że seans musi się odbyć w poniedziałek wieczorem albo nocą. Jeśli ktoś myśli, że w poniedziałki po godz. 20 w kinie Nowe Horyzonty są puchy, to nie docenia fantazji kinomanów. W poniedziałki w nocy atmosfera jest festiwalowa, nikt nie rozsiewa popcornu i wszyscy się lubią. Sale są względnie wypełnione. Jest sporo samotników, którzy nie chcą iść wcześnie spać. Przychodzą też pary, czasem spotykają się dopiero tu, w ustalonym rzędzie. Są grupki znajomych, którzy potem pójdą na kieliszek wina i ploty do ostatniej otwartej knajpy w okolicy. Do tej kategorii należy nasz mały klub filmowy – nieformalny kolektyw dyskutantów – wymiennych, czasem przypadkowych. To wielbiciele filmów albo rozbitkowie, którzy mieli zły dzień, tydzień, miesiąc. Bo się wyprowadzili, z kimś rozstali, pokłócili i chcą być z ludźmi, a perspektywa wspólnego wieczoru pomaga przełknąć gorzki poniedziałek. Niektóre seanse są naprawdę późne – zaczynają się przed samą 22 i kończą tuż przed północą. Latem jest łatwiej, bo knajpiane ogródki jeszcze nas przyjmują. Czasem nawet po oficjalnym zamknięciu udaje się zamówić piwo i paluszki. Już nikomu się nie chce wymieniać popielniczek ani ścierać ze stołów plam po coli i hummusie, więc zdarza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Kiedy reporter zostaje pisarzem

To w Angoli rodzi się Ryszard Kapuściński, jakiego znamy – reportażysta tłumaczący świat Damian Nenow – reżyser filmowy, twórca animacji, autor filmu „Jeszcze dzień życia” zrealizowanego na podstawie reportażu Ryszarda Kapuścińskiego Animacja to dosyć trudna i niewdzięczna konwencja. Powstaje długo w porównaniu z innymi gatunkami kinowymi. Ogląda się ją jak dokumenty czy fabuły, ale rzadko docenia detale. Dlaczego zdecydowałeś się na ten rodzaj sztuki filmowej? – Wbrew obiegowej opinii to bardzo wdzięczny gatunek! Przede wszystkim to czysta kreacja, co daje poczucie wolności. Jak żaden inny gatunek animacja niesie niemal nieograniczone możliwości ekspresji. Może być realistyczna, abstrakcyjna, może być stylizowana albo udawać inne media. Słowem, może być wszystkim. Animację możesz tworzyć tradycyjnymi technikami, takimi jak sypanie soli, malowanie, wydrapywanie negatywu, albo za pomocą komputera i programów graficznych, ale w każdym momencie tworzysz coś zupełnie nowego i własnego. Bardzo często praca nad długometrażową animacją pochłania więcej czasu niż film aktorski. „Jeszcze dzień życia” powstawał osiem lat. Co było największym wyzwaniem? – Sztuka wymaga czasu. Większość międzynarodowych koprodukcji – a „Jeszcze dzień życia” jest właśnie koprodukcją –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.