Tag "mowa"
Mówić własnym głosem
Istnieje szansa, że ponad 136 mln osób na świecie z mową atypową zyska możliwość swobodnej komunikacji z otoczeniem
Konrad Zieliński – twórca Uhura Bionics, spółki zajmującej się praktycznymi metodami rekonstrukcji uszkodzonego głosu
Po przejściu choroby nowotworowej i zabiegu laryngektomii (usunięcia krtani) postanowił pan poszukać nowoczesnych sposobów odzyskania mowy. Pańska firma tworzy rozwiązania dla osób z mową atypową. Czym ona jest?
– Zaburzenia mowy i głosu dotykają na świecie miliony osób. Takich mówców nazywamy atypowymi. Stworzyliśmy i rozwijamy moduł AI służący do konwersji mowy – poprawiając jej zrozumienie i nadając intonację, przybliżamy osoby z mową atypową do sytuacji, w której mogą komunikować się z otoczeniem w sposób zrozumiały i swobodny. Opracowane rozwiązania proponujemy tym, którzy mają problemy z porozumiewaniem się własnym głosem z powodu czy to choroby, czy innych urazów fizycznych lub neurologicznych.
Rozwiązanie proponowane przez Uhura Bionics jest skomplikowanym urządzeniem elektronicznym wykorzystującym pewne możliwości sztucznej inteligencji. Kto stoi za jego projektem?
– Zespół Uhura Bionics jest spory i interdyscyplinarny – za projektem tego urządzenia stoi Marek Grzelec, projektant i mechatronik, który studiował m.in. na Wojskowej Akademii Technicznej. Od pięciu lat wspólnie zajmujemy się tym problemem, Uhura Bionics działa zaś od dwóch lat. W naszym interdyscyplinarnym zespole są elektronik, inżynier maszynowy i logopedka. Jako prezes odpowiadam za działalność badawczo-rozwojową, natomiast stroną technologiczną zajmuje się Marek Grzelec. Obecnie prowadzimy szeroko zakrojone badania, nawiązujemy też relacje z partnerami i wciąż budujemy zespół.
Co już teraz możecie zaoferować osobom pozbawionym możliwości swobodnego operowania swoim głosem?
– Nasze prace nakierowane są na trzy główne rozwiązania dotyczące problemów z mową. Elektroniczną krtań skonstruowano już 100 lat temu, ale od tej pory w zasadzie nie zanotowano w tej dziedzinie istotnego postępu. Przedmiotem naszych starań są dwa urządzenia: jedno prostsze i tańsze w produkcji, druga krtań – bardziej skomplikowana i dużo droższa – pozwalałaby wytworzyć głos o naturalnym brzmieniu osoby w pełni sprawnej. Oprócz tego pracujemy nad kompaktowym, eleganckim wzmacniaczem głosu oraz systemami konwersji mowy zamieniającymi głos atypowy na brzmiący bardziej zrozumiale. Odbiorcami tych urządzeń byłyby osoby dotknięte chorobami onkologicznymi lub pozbawione krtani z innych powodów.
W pana przypadku sytuacja wyglądała odmiennie, bo jeszcze przed operacją usunięcia krtani nagrał pan swój naturalny głos – stanowi on obecnie bazę do tworzenia dobrze brzmiącej mowy osobniczej. Czy przewidywał pan, że wykorzysta nagranie własnego głosu i że będzie ono przydatne w przyszłości?
– Miałem już wówczas pewne pomysły dotyczące przyszłości, zwłaszcza że w początkowej fazie choroby liczyłem na możliwość odzyskania pełnej sprawności. I tak właśnie się stało w okresie pomiędzy 2012 a 2018 r. Potem jednak nastąpił nawrót nowotworu. To wtedy nagrałem w studiu zestaw dźwięków na swoje ówczesne potrzeby. Teraz okazuje się, że nie zrobiłem wszystkiego, co byłoby mi przydatne w przyszłości. Zresztą w tym czasie nie było w Polsce dostępu do takiej usługi, tj. do zabezpieczenia głosu przez urządzenie pochodzącej z Edynburga firmy CereProc, do którego już wtedy dostęp mieli np. w Wielkiej Brytanii chorzy na chorobę Parkinsona.
Ile czasu zajęło skonstruowanie urządzenia do rekonstrukcji głosu? Czy możecie się już pochwalić seryjną produkcją, czy na razie macie jedynie prototyp?
– Pracujemy intensywnie. Posiadany kapitał umożliwił nam od 2023 do połowy 2024 r. rozpoczęcie produkcji niskoseryjnej. Powstało 60 sztuk urządzenia przeznaczonego do testowania – chcieliśmy się dowiedzieć, co należy udoskonalić w kolejnej wersji konwertera mowy. Jesteśmy obecnie w bezpośrednim kontakcie z 60 testerami: w USA – w Bostonie, gdzie tymczasowo mieszkam i jestem na wymianie doktorskiej, oraz w Polsce. Poprzez współpracujących z nami lekarzy, głównie logopedów, poszukujemy kolejnych chętnych do testowania naszego konwertera.
Jak wygląda zainteresowanie świata biznesu pańską inicjatywą?
– Na prowadzenie badań mamy porozumienia partnerskie, natomiast jeśli chodzi o produkcję urządzeń, korzystaliśmy z własnych środków spółki i dofinansowań rządowych. Stworzyliśmy konsorcjum podmiotów uniwersyteckich z krajów Unii Europejskiej: Austrii
b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl
Fenomen Teatru STU
Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie sztuczna inteligencja sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem i prawdziwym aktorem
Krzysztof Jasiński – twórca legendarnego Teatru STU
Teatr przeżywał rozmaite lęki o swoją przyszłość. Wiek temu zagrażało mu kino, potem telewizja, a teraz sztuczna inteligencja?
– Pojawiają się takie opinie. Temat nabrzmiewa, a z każdym dniem obecność sztucznej inteligencji staje się coraz bardziej odczuwalna. Jedni lękają się, że ich zastąpi, drudzy liczą, że wzbogaci możliwości teatru. To ci, którzy wiążą z AI nadzieję na nasycenie teatru nowoczesnością. Są już w Europie spektakle ze sztuczną inteligencją w roli głównej. Zaangażowani w nowinki chcą zaprząc AI do roboty, choć zwykle w tych planach lekceważą najważniejszy podmiot.
Mianowicie?
– Słowo ucieleśnione. AI jest operatorem w zasobie słów, ale nie zastąpi żywego aktora. Fenomen teatru polega na tym, że mamy do czynienia ze specyficznym kontaktem międzyludzkim, często dość intymnym. Tu AI będzie bezsilna. Teatr jest po przeciwnej stronie – świat wyobraźni rozkwita raczej w krainie ducha. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę, jak zdycha dekonstrukcja, postmodernistyczny paradygmat. Jakąś rolę odegrał, nie przeczę, namieszał w humanistyce i sztuce, ale już jest anachroniczny.
Ze słowem w teatrze bywa różnie.
– Obserwujemy klęskę słowa, i to na wszystkich poziomach. Wyrzucono autora, próbując zastąpić go dramaturgiem albo nawet zespołem dramaturgów. Szkoły aktorskie już nie potrafią uczyć mówienia – młodzi aktorzy nie wiedzą, co to jest słowo ucieleśnione, metafizyka słowa. Mówią niewyraźnie, nie znają wagi samogłosek i ich szczególnej roli w przenoszeniu emocji. Niepotrzebny im taki warsztat, wystarczy mikrofon – i już słychać.
Może i słychać, ale co?
– Otóż to! Mikrofon deformuje relację aktor-widz. Siedzę w teatrze, który ma większą scenę, i nie wiem, kto mówi, bo słyszę w głośnikach. Słyszę radio, a nie żywego człowieka. Ale jest coś ważniejszego, co jest tajemnicą słowa – słowo ucieleśnione przez aktora. Jeśli jest przetworzone, oderwane od ciała – magia słowa ginie. Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie AI sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem, aktorem – magiem słowa. Elita, która przywróci kontakt z żywym słowem, wyłączy mikrofony, prąd i wróci do tradycyjnej, misteryjnej funkcji teatru – w większym stopniu, niż to dzisiaj bywa.
Czy słowo zawsze było dla pana jądrem teatru?
– Niewiele o tym mówiłem, bo nikt mnie o to nie pytał. Miałem szczęście, że kiedy jako „spadochroniarz” niespodziewanie wylądowałem w Krakowie, dyrekcję Starego Teatru sprawował jeszcze Władysław Krzemiński. Od tego czasu znałem wszystkich jego dyrektorów, a z niektórymi się przyjaźniłem. Stary Teatr zawsze był nowoczesnym teatrem dramatycznym. Zanim zapisano mnie do szkoły teatralnej, odwiedzałem Teatr 13 Rzędów w Opolu. Potem, już w Krakowie, poznałem bliżej Waldemara Krygiera, współpracownika Jerzego Grotowskiego – rzadko dzisiaj się go wspomina, a był malarzem, kostiumografem, wykonywał plakaty dla Grotowskiego, pamiętne linoryty do „Apocalypsis cum figuris”. Wtedy z Jerzym Gurawskim pomagał Grotowskiemu kształtować przestrzeń spektakli, architekturę, plastykę. To był czas, kiedy Grotowski przywiązywał jeszcze wagę do słowa, jego współpracownicy prowadzili lekcje wymowy. Kolegowałem się z nim przez kilka lat i pamiętam eksperymenty z rezonatorami ciała. Wtedy jeszcze Grotowski powoływał się na tradycję Reduty Juliusza Osterwy, potem po prostu opuścił teatr.
A mnie wymowy w szkole teatralnej uczyła Halina Gallowa, żona Iwona Galla, aktorka Reduty. Potem naszą nauczycielką była Danuta Michałowska, ukształtowana w Teatrze Rapsodycznym Mieczysława Kotlarczyka, wielkiej szkole słowa scenicznego. Kotlarczyk nawiązywał do niemieckiej metody sprachgestaltung, opracowanej w latach 20. ubiegłego wieku przez Rudolfa i Marię Steinerów. Ich nowe podejście do języka zainspirowało wielu twórców i pedagogów teatru. Sam Kotlarczyk wydał książkę „Sztuka żywego słowa. Dykcja, ekspresja, magia” (Rzym, 1975). W Polsce cenzura nie chciała puścić trzeciego rozdziału, „Magia”, i całość ukazała się dopiero w Watykanie nakładem Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego z przedmową Karola Wojtyły.
Wracając do „moich uniwersytetów” – w PWST wiersza uczył mnie Jerzy Merunowicz, dawał mi nawet „prywatne” lekcje. A sprawa była prosta: zamiłowanie do mowy wpoił mi w liceum znakomity nauczyciel łaciny – do dzisiaj z pamięci mogę recytować fragmenty Owidiusza.
Podobno potem sam pan dawał lekcje wymowy?
– Dokształcałem aktorów – zwracałem uwagę na wymowę, a tak naprawdę na to, jak to jest z tą magią słowa, jakie są podstawowe tajemnice sztuki aktora. Młode pokolenie postmodernistyczne, które teraz króluje na scenach, nie ma zielonego pojęcia, czym jest metafizyka słowa w teatrze.
Brakuje dawnych mistrzów?
– Bardzo nam brakuje Jerzego Treli – mieliśmy wspólne plany. Na jubileusz 60-lecia STU przygotowuję spektakl oparty na „Fauście” Goethego. Dostrzegłem inspirujące paralele. Goethe pracował 60 lat nad „Faustem”, STU właśnie obchodzić będzie 60-lecie.
Jerzy Trela kilkanaście lat grał mistrzowski monodram „Wielkie kazanie księdza Bernarda” Leszka Kołakowskiego. Jak trzeba było jakiegoś demona czy ducha albo samego diabła zagrać, to Jerzy Trela był najlepszy. W „Hamlecie” Duch Ojca, w „Weselu” Chochoł – i dalej w „Wyzwoleniu” i „Akropolis”, bo graliśmy cały tryptyk pod wspólnym tytułem „Wędrowanie”. „Hamlet” jest już grany przez 25 sezonów i bezcielesny głos Jerzego Treli elektryzuje przedstawienia.
Ale już wcześniej grzmiał z wawelskiej wieży: „Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony” w trakcie widowisk podwawelskich, kiedy podczas wianków krakowskich gromadziło się 200 tys. ludzi. Teraz w scenariuszu „Fausta” zatrudnimy sztuczną inteligencję, żeby mówiła głosem Treli. To będzie mefistofeliczny, cyfrowy głos Jerzego Treli – inaczej mówiąc, diabelska robota.
Czyli sztuczna inteligencja jednak na coś się panu przyda.
– Owszem, będzie służyła, nabierze lucyferycznych znaczeń, będzie na swoim miejscu.
Często powtarza pan nazwisko Wyspiańskiego
Wycieczka do eurokołchozu
Wielka radość ze zwycięstwa Igi Świątek w Paryżu na turnieju Rolanda Garrosa. Największy talent i sukces sportowy w historii Polski. Iga ma jedną wadę, źle mówi. Niechlujnie, niesprawnie. Czepiam się, bo wystarczy nad tym trochę popracować, w starożytności uczono sztuki wymowy. Teraz to upadło. Ale problem dotyczy też polityków. Tusk ma do tego naturalny dar, nie musi się uczyć, on może innych uczyć. Kłopot jest z Rafałem Trzaskowskim, mówiłby świetnie, gdyby nie tak szybko i gdyby robił co jakiś czas przerwy, by podkreślić myśl. U niego zmiana byłaby prosta. Nikt mu jednak tego nie powie. A w grze jest prezydentura. Mistrzem pauz jest Duda – byłby dobrym mówcą, gdyby w głowie nie miał narodowej jajecznicy. I te małpie miny z innej planety.
Po kilku latach wracamy do tenisa. Ja i mój tenisowy partner gramy od niemal pół wieku, on malarz znakomity. Zawsze ważne były rozmowy w przerwie i po grze, też pod prysznicem. Ileż myśmy się nagadali, najpierw złorzecząc na Polskę Ludową, a potem na naszą nacjonalistyczną prawicę. Odstawienie tenisa zostało wymuszone przez wymianę u mnie dwóch bioder. I są jak nowe. Ruszamy się jednak z trudem. Jakbyśmy dźwigali na grzbiecie worki kartofli. Okropne uczucie. W tenisie ważna jest praca nóg, jak źle pracują, źle uderza się piłkę. Problem to wiek i brak ruchu.
Wiek? Znowu ustąpiła mi w autobusie miejsca młoda dziewczyna, a ja nie zaprotestowałem i usiadłem. To znak, że pogodziłem się ze swoim losem. A może tylko chcę być blisko i przytulnie z książką, którą zabieram do autobusu.
Zginął żołnierz na polsko-białoruskiej granicy. I afera z aresztowanymi żołnierzami. Niebywałe wzmożenie narodowe. Jak słucham, co gadają nasi nacjonaliści, czasami sam sobie współczuję, że skazałem siebie na komentowanie polityki. Kiedy indziej myślę, że to przywilej, bo to słowoterapia. Ale gdy w przeddzień wyborów zapadła cisza wyborcza, od razu zawiało wielką nudą.
Brednie prezesa na temat klimatu zapierają dech w piersi. Tysiące najwybitniejszych klimatologów i fizyków atmosfery mówi jednym głosem: jesteśmy winni zmian klimatycznych i szybko zmierzamy do katastrofy. Prezes zaś powtarza na wiecach, że to „szaleństwo klimatyczne, klimat jak świat światem się zmieniał”. Jako dowód przytacza słowa noblisty sprzed pół wieku, bynajmniej nie fachowca od klimatu, który miał powiedzieć, że „wszystkie samochody świata naraz uruchomione mają mniejszy wpływ na klimat niż w wielkiej hali sportowej zapalenie jednej zapałki”. Prezesowi niezwykle spodobała się ta zapałka. I nieustannie zapala ją na swoich wiecach. Rozumiem, że takie poglądy może mieć słuchaczka Radia Maryja, ale prezes? Słucham i uszom nie wierzę. Jeśli wierzy w swoje słowa, to jest durniem, jeśli mówi to cynicznie – nic go nie obchodzą losy świata, ważne tylko, żeby wygrać wybory. Tło prezesa na tych wiecach to kilku osobników. Największy kłamca Rzeczypospolitej Jacek Kurski ze swoim drwiącym uśmiechem, mówiącym, że życie to tylko spektakl i kpina, w czym jest podobny do Urbana. I Ryś Czarnecki, byle tylko się pokazać. Jako trzeci w tym kabarecie Bielan, cynik o obliczu, jakby ktoś je nadmuchał.
Przyboczni prezesa to kukły z Muppet Show. I taka oto gromada jedzie do Brukseli, czyli, jak mawiają, do „eurokołchozu”, ulubione powiedzenie Grzegorza Brauna. Mamy jak w banku, że polski głos w Brukseli będzie słyszalny.
Porażka PiS w eurowyborach. KO górą, a właściwie górką, ale ten jeden punkt przewagi nad PiS jest na wagę złota, bo ma wymiar symbolu. To nie pyrrusowe zwycięstwo, tylko, powiedzmy, malutkie, a jednak stanowi zapowiedź wygrania wyborów prezydenckich. Sukces Konfederacji, która lokuje się na trzecim miejscu. Czyli przedwojenny ONR ma we współczesnej Polsce wielu wyznawców. PiS i Konfederacja to bracia bliźniacy, na razie się nie lubią, ale to groźne pokrewieństwo, bo z przyszłością. Niestety, to dramat całej Europy, populiści, faszyści wszędzie puchną. Smutne, że młodzi tak powszechnie głosują na Konfederację. Rozumiem mechanizm. Patrzę na swoje dzieci, lubią Brauna i Korwin-Mikkego, ale na takiej zasadzie, jak fascynują nas małpy w klatce. Tak ponuro w tej polityce, a tu nagle takie cudaczne wygłupy. Hitler też by ich śmieszył, na początku.
Co znaczy proste „hau”?
Wbrew powszechnemu mniemaniu język, jakim posługują się psy, to nie tylko szczekanie czy pomrukiwanie Co znaczy proste „hau”? Często nawet mądre głowy odpowiadały na to pytanie w sposób zdroworozsądkowy. W podręczniku Henryka Jakuba Lewandowskiego z 1873 r., zatytułowanym „Psychozoologia czyli nauka o zmyślności i rozwoju władz umysłowych u zwierząt”, czytamy, że „do szczególnych osobliwości psa należy też szczekający, wyjący i skomlący głos jego, który zastępuje mowę – gdy chce okazać życzenia, radość, złość, zachcenia lub inne tym podobne
Szukam w języku tego, co dobre
Przyspieszył świat, więc i język trochę się spieszy prof. Jerzy Bralczyk – profesor UW związany z Instytutem Dziennikarstwa; językoznawca specjalizujący się w języku polityki, mediów i reklamy; zastępca przewodniczącego Rady Języka Polskiego; zdobywca SuperWiktora 2014, który – jak stwierdził wręczający mu niedawno statuetkę Jacek Cygan – zachował dziecięcy rodzaj zadziwienia językiem. Profesor kolekcjonuje edycje „Pana Tadeusza”. Wydał dziesiątki książek naukowych i popularyzatorskich. Nie tylko o języku – także, jak niedawno, o… jedzeniu (leksykon
Na Podlasiu każda wieś mówi innym językiem
Kiedy piszesz szczerze, pokazujesz się przed czytelnikiem także z niezbyt miłej i ułożonej stronyIgnacy Karpowicz – prozaik i tłumacz, pochodzi z Białegostoku. Debiutował w 2006 r. powieścią „Niehalo”. Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. W 2010 r. otrzymał Paszport „Polityki”. W 2014 r. ukazała się „Sońka”, w której autor zabiera nas na swoje ukochane Podlasie. Premiera opartej na tej książce sztuki odbyła się 27 marca w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Igor Grycowski, bohater „Sońki”, trafia na podlaską wieś prosto z samochodu, który,
Trzeci grzech
Ocalony język Polesia Jak namówić na rozmowę Fiodora Daniłowicza Klimczuka? Niechętny albo nieśmiały. Jest profesorem od mowy, lecz nie chce mówić. Powinniśmy rozmawiać w Symonowiczach, ale już dawno je opuścił. (…) Sioło profesora leży na Polesiu Zachodnim, w połowie drogi z Brześcia do Pińska, kilka kilometrów na północ od wygodnej szosy M10, w krainie geograficznej Zahorodzie. (…) Profesor urodził się w Symonowiczach przed II wojną, czyli „za Polski”, kiedy hymnem tej ziemi był „Mazurek Dąbrowskiego”, a flaga była biało-czerwona. Jego