Tag "neoliberalizm"

Powrót na stronę główną
Kraj

Płynie węgiel, płynie

Czy państwowym spółkom uda się przed zimą dostarczyć opał Polakom? W 2015 r., w czasie kampanii wyborczej, Andrzej Duda zapewniał w Jastrzębiu-Zdroju, że Polska ma zapasy węgla na 200 lat. Trzy lata później mówił w Katowicach, że jest on „strategicznym surowcem naszego kraju, trudno, żebyśmy z niego całkowicie zrezygnowali”. Nazywał go „największym skarbem Polski” i solennie obiecywał, że nie pozwoli, aby ktokolwiek zamordował polskie górnictwo. Po siedmiu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości zatrudnienie w sektorze wydobywczym… rekordowo spadło – do 74,7 tys. osób. A wydobycie węgla sięgnęło dna – 54 mln ton. Nie tylko zatem z powodu wojny w Ukrainie składy węgla w całym kraju świeciły latem pustkami. Dziś cena tony ekogroszku dochodzi do 3,9 tys. zł. Na jednym z portali aukcyjnych pojawił się nawet gumowy ekogroszek w promocyjnej cenie 3 tys. zł za tonę. Sprzedawcy przysięgają, że pali się świetnie. I mają rację! Bo są to zmielone stare opony. Że do tego dojdzie, ostrzegaliśmy na łamach PRZEGLĄDU jakiś czas temu. Rząd planuje zniesienie ograniczeń związanych z ochroną środowiska odnoszących się do pieców węglowych. Co oznacza, że tej zimy na wsiach i w małych miasteczkach będzie się paliło czym popadnie – chrustem, liśćmi, oponami, plastikowymi butelkami, zużytym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

„Historia i teraźniejszość” bez przyszłości

„HiT” to w zasadzie nie podręcznik, tylko esej konserwatysty zżymającego się na kierunek, który obrała cywilizacja Zachodu O podręczniku do przedmiotu historia i teraźniejszość wypowiedzieli się już prawie wszyscy. Nawet aktorka Barbara Kurdej-Szatan („Obrzydliwe”), a także Donald Tusk („Moim zdaniem nie ma granic łajdactwa dla nich. Nie ma takiej linii, której nie przekroczą”, mówił to naturalnie ze łzami w oczach). Nie będę zatem streszczał książki prof. Wojciecha Roszkowskiego, tylko podsumuję, co dziś wie o niej opinia publiczna. Po pierwsze: że w zasadzie nie jest podręcznikiem. To 500-stronicowy esej konserwatysty zżymającego się na kierunek, który obrała cywilizacja Zachodu. Naturalnie budzi on moralną i estetyczną odrazę autora, który nie potrafi tego odruchu ukryć, a pewnie i nie za bardzo chce go ukrywać. Książka nie ma typowej dla podręcznika struktury – zadań do wykonania, streszczonego w postaci krótkich haseł materiału do powtórzenia. Jeśli się pojawiają, to rzadko i ewidentnie wyglądają na dopisane później. Po drugie: książka ukazała się nakładem wydawnictwa Biały Kruk, publikującego m.in. modlitewniki, ale także wielotomowe „Dzieje Polski” czołowego prawicowego intelektualisty, historyka, prof. Andrzeja Nowaka, który (naturalnie zbiegiem okoliczności) był też recenzentem wydawniczym książki Roszkowskiego. Drugim recenzentem wydawniczym był historyk z Torunia prof. Wojciech Polak, również znany z ultrakonserwatywnych poglądów. „Traktuje młodzież poważnie”, pisał w portalu braci Karnowskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Po co lewicy wolność słowa?

Wiara, że elity zawsze wiedzą lepiej, to szczególnie niebezpieczny przesąd Niedawne badania pluralizmu i postaw dziennikarzy przeprowadzone przez Pew Research Center przynoszą uderzający wniosek: właśnie wśród dziennikarzy przekonanie, że obowiązkiem mediów jest uczciwie i po równo przedstawiać różne strony sporów i problemów, jest rzadsze niż w całym społeczeństwie. Trzy czwarte badanych w USA mówi, że ich zdaniem media „powinny dążyć do równego przedstawienia wszystkich stron sporu”. Wśród dziennikarzy przekonanie to podziela połowa respondentów, a najrzadziej z takim rozumieniem wizji dziennikarstwa zgadzają się osoby związane z tytułami lewicowymi, najmłodsze i pracujące online. Gdy podzieliłem się wynikami tego badania na Twitterze, odpowiedzią były liczne głosy krytyki. Albo odwrotnie – liczne głosy równie mocno przekonane, że zadaniem dziennikarstwa NIE JEST (podkreślenie moje) przedstawianie spraw jak najszerzej, z różnych pespektyw i z dopuszczeniem każdej strony sporu. Właściwie wszystkie te krytyczne wypowiedzi pochodziły z kont sympatyków i sympatyczek lewicy, nierzadko bardzo młodych – co potwierdzało zarówno intuicję, jak i demograficzną prawidłowość pokazaną przez badania Pew Research Center. Polemika ta była na tyle żywiołowa, że warto ją pociągnąć. Bo wolność słowa i pluralizm stały się – jak widać – głęboko kontrowersyjne, choć jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Syty głodnego nie nakarmi

W Anglii ok. 1,9 mln dzieci korzysta z darmowych obiadów w szkołach. Co piątemu uczniowi grozi głód, jeśli nie naje się w szkole Według najnowszych danych Ministerstwa Edukacji w minionym roku szkolnym liczba dzieci objętych systemem bezpłatnych posiłków szkolnych FSM (Free School Meals) wzrosła o 10%. Cztery lata temu co siódmy uczeń jadał darmowe obiady. Najgorzej jest w północnej Anglii, West Midlands oraz w Londynie i w Yorkshire. CPAG (Child Poverty Action Group) twierdzi, że 800 tys. dzieci w potrzebie nie korzysta z darmowych obiadów. Podobnego zdania są inne organizacje oraz związki zawodowe nauczycieli, alarmujące o rosnącej liczbie dzieci, które „zgubił” system. Wiatr w oczy Od września 2014 r. z inicjatywy wicepremiera Nicka Clegga (Liberalni Demokraci) działa w Anglii system darmowych posiłków dla dzieci w wieku od czterech do siedmiu lat. Ustalona niemal dekadę temu dzienna stawka 2,30 funta na dziecko wzrosła do dziś o… 4 pensy. Starsi uczniowie, by zakwalifikować się do programu darmowych obiadów, muszą spełniać wymóg rocznego dochodu nieprzekraczającego 7,5 tys. funtów na członka rodziny. Anglia spada coraz niżej na liście krajów, które potrafią zadbać o swoje dzieci. Rząd szkocki zapewnia bezpłatne posiłki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Wszyscy są już populistami

PO i Tusk grają swojaków i przeciętniaków, którzy załamują ręce nad „państwem w ruinie” Badania fokusowe pracowni zajmujących się nastrojami politycznymi w Polsce pokazują, że rodacy chcą „partii takiej jak PiS, tylko żeby nie była PiS”. Czyli: żeby dawała pieniądze, nie straszyła zaciskaniem pasa, dbała o bezpieczeństwo i pilnowała, aby Polacy dostali to, „co im się należy”. Słowem, by zachować społeczno-gospodarczy stan z ostatnich lat, ale bez konieczności oglądania w telewizji twarzy Glapińskiego, Morawieckiego czy Sasina. Oni bowiem kojarzą się z niekompetencją, stanowią coraz większy powód do zażenowania – i cel kabaretowych żartów. Wyborcy nie zastanawiają się przy tym nad sprzecznością między złą oceną tych polityków a pochwałą ich rządów, poparciem dla rozwiązań socjalnych i uogólnioną chęcią obrony dorobku czasów PiS. Opozycja zaś tę sprzeczność widzi i zaczęła wyciągać z niej wnioski. Te wyniki stoją za zmianą nastawienia i nowymi kostiumami opozycji. Przynoszą także odpowiedź na pytanie, dlaczego Tusk – jak w reklamówce politycznej z końca wiosny – filmuje się na tle gór pieniędzy i wymachuje do kamery zwitkami banknotów. Teraz to opozycja ma się kojarzyć z dawaniem pieniędzy i dobrobytem gospodarstw domowych – trzeba więc pożegnać skojarzenia ze starą Platformą Donalda Tuska, Jacka Rostowskiego, Andrzeja Rzońcy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Szahaj Felietony

Turbokapitalizm i epidemia chamstwa

Czytam serię tekstów poświęconych sytuacji w mediach w ostatnich 30 latach. Ich wysyp z pewnością jest związany z zamieszaniem wokół postaci Tomasza Lisa. Czytam i jestem przerażony. Opis warunków pracy polskich dziennikarzy jest wstrząsający. I mówię tutaj nie o stronie technicznej, ale o warunkach psychologicznych i społecznych. Presja, pośpiech, stres. A do tego fatalni szefowie, którzy znęcali się nad pracownikami, upokarzając ich i pomiatając nimi. Przedtem czytałem z kolei kilka tekstów poświęconych sytuacji w polskich teatrach i szkołach teatralnych. A ostatnio wspomnienia osób studiujących onegdaj historię sztuki w szacownym Uniwersytecie Jagiellońskim. Horror. Wszędzie to samo: poniżanie i sadystyczne znęcanie się nad pracownikami czy studentami. Chamstwo wieloobjawowe, w zachowaniu i języku. Co z nami się stało? Skąd ta epidemia chamstwa? Przecież nie jesteśmy chamami z natury. Coś zatem musiało z nami się dziać w procesie wchodzenia w świat pracy. W moim przekonaniu owa epidemia chamstwa jest związana z charakterem kapitalizmu, jaki budowaliśmy w Polsce. Cechowały go bezwzględność i agresja. Brak sensownych regulacji państwowych w zakresie prawa pracy, a także nieprzestrzeganie tych przepisów, które były, spowodowały, że polska praca stała się chora. Przekonanie szefów, że wszystko im wolno, i pewność pracowników, że jest się zdanym wyłącznie na siebie, że nie można znikąd

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Za szybami taksówki ze smartfona

Uber oficjalnie przyznał, że w 2020 r. w taksówkach firmy doszło do niemal 1000 przestępstw na tle seksualnym W 2009 r. kanadyjski programista Garrett Camp oraz amerykański inwestor Travis Kalanick założyli w Kalifornii firmę o nazwie Ubercab. Camp był niezadowolony z usług kalifornijskich korporacji taksówkowych. Skarżył się, że są drogie i nie dbają o klientów. Wpadł na pomysł stworzenia aplikacji, dzięki której można byłoby zamówić podwózkę, bezpośrednio kontaktując się z kierowcą, który niekoniecznie musiał być zawodowym taksówkarzem. To Camp, a nie Travis Kalanick, który później stanie się kontrowersyjną twarzą Ubera, wyłożył pierwsze 250 tys. dol. na rozkręcenie biznesu. Cycki Travisa Ubercab wystartował w połowie 2010 r. z zaledwie kilkunastoma samochodami. Motto firmy brzmiało: „Prywatny kierowca dla każdego”. Po kilku miesiącach Agencja Transportu Miejskiego San Francisco ostrzegła zarząd spółki, że prowadzenie działalności taksówkarskiej bez posiadania licencji i odpowiednich zezwoleń jest naruszeniem obowiązujących przepisów, a za to grożą surowe kary. Travis Kalanick polecił zmienić nazwę firmy z Ubercab na Uber i kontynuować działalność, nie przejmując się ostrzeżeniami urzędników. Wtedy po raz pierwszy pojawił się argument, że Uber to nie firma taksówkowa, lecz jedynie platforma IT, dzięki której osoba poszukująca podwózki może spotkać osobę oferującą taką usługę. W latach 2011-2013

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Czy Ukraina wdraża strategię obrażania sprzymierzeńców?

22 czerwca 2022 r. na stronie Antiwar.com ukazał się tekst Douga Bandowa, którego fragmenty prezentujemy poniżej. Bandow jest pisarzem politycznym, doktorem prawa (doktorat uzyskany w Stanford Law School), współpracownikiem Instytutu Katona (Cato Institute), specjalistą w zakresie polityki międzynarodowej, byłym doradcą prezydenta Ronalda Reagana. Jego poglądy wpisują się w nurt realistycznego myślenia o polityce. Analizy publikowane na łamach takich periodyków jak „Foreign Policy”, „National Interest” czy „National Review” oraz gazet, takich jak „The New York Times” i „Washington Post”, zawierają wyliczenie i krytykę błędów w polityce wewnętrznej i zagranicznej popełnianych zarówno przez demokratów, jak i republikanów. W swoim dążeniu do obiektywizmu Bandow realizuje jeden z postulatów metodologicznych realizmu. Jak wielu innych amerykańskich realistów sprzeciwiał się rozszerzeniu NATO i konsekwentnie podkreśla konieczność powstrzymywania się przez USA od interwencjonizmu. Inaczej mówiąc, jest przekonany o ograniczonych obowiązkach Ameryki w sferze polityki międzynarodowej. Bandow jest autorem wielu książek, z których chyba najważniejsza ukazała się w 2006 r. pod tytułem „Foreign Follies. America’s New Global Empire” (Zagraniczne szaleństwa. Nowe globalne imperium Ameryki). Zawiera ona m.in. miażdżącą krytykę wypowiedzianej przez prezydenta Busha juniora wojny w Iraku, dającej dżihadystom pretekst

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kasa dla zuchwałych

Kto się tuczy na polskiej drożyźnie? Wojna i kryzys gospodarczy to świetne okazje, by sporo, a nawet bardzo dużo zarobić. W ostatnich tygodniach pojawiło się wiele przykładów ilustrujących tę tezę. Pół biedy, gdy chodzi o „paragony grozy”: właściciel baru w nadmorskiej miejscowości wycenia kilogram mrożonej rybki na 160 zł, za gałkę lodów sprzedawca winszuje sobie 10 zł, a za kostkę masła trzeba zapłacić 8-9 zł. Mniej sympatycznie robi się, gdy ze sklepowych półek znika cukier, by pojawić się na internetowych portalach aukcyjnych. Cukier krzepi. Ale kogo? „4320 zł za paletę – czyli 960 kg cukru. Kraj pochodzenia – Polska” – to jedna z ofert sprzedaży, które można znaleźć w serwisie internetowym OLX. Przy czym cena bardzo korzystna – 4,50 zł za kilogram. Niejaki Aleksander z Pruszkowa w tym samym portalu sprzedaje cukier po 8,50 zł. W serwisie Allegro to niemal promocyjna cena. Zdarzają się oferty nawet po 12 zł za kilogram. Nie od dziś wiadomo, że „cukier krzepi” – zwłaszcza ludzi przedsiębiorczych, których znów zaczynamy nazywać spekulantami. Premier Morawiecki słodkim głosem zapewnia, że cukru jest dużo, a braki na półkach to efekt paniki i wina zachodnich koncernów, które kontrolują supermarkety.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Jak Kolumbia stała się kobietą

Nominacja Francii Márquez na wiceprezydent kraju to przełom dla całego regionu Jeszcze zanim Gustavo Petro, były partyzant i pierwszy w historii lewicowy prezydent Kolumbii, ostatecznie wygrał drugą turę wyborów, dużo głośniej niż o nim było o niej – Francii Márquez. O ile bowiem triumf lewicy już nosił znamiona wydarzenia epokowego, o tyle nominacja na zastępczynię głowy państwa kobiety, Afrokolumbijki, pierwszej czarnoskórej mieszkanki kraju na tak eksponowanym stanowisku politycznym, była zmianą na poziomie cywilizacyjnym. Dotychczas w Kolumbii, państwie na wskroś konserwatywnym, w którym przez 200 lat u władzy rotowały te same mieszczańskie siły, kobiety istniały w społeczeństwie wyłącznie w celach statystycznych i prokreacyjnych. Próżno było szukać ich w polityce, biznesie, nawet tradycyjnie sfeminizowana latynoamerykańska sztuka akurat tutaj pozostawała bastionem męskiej dominacji. Jeszcze mniej było w przestrzeni publicznej osób czarnoskórych – mimo że w 50-milionowym kraju co dziesiąty obywatel należy do tej grupy etnicznej. Kolumbijczycy drugiej kategorii Mówi się o nich afrodescendientes. Potomkowie Afryki. Ich obecność w dzisiejszym kolumbijskim narodzie jest namacalną spuścizną kolonializmu, a dokładniej – transatlantyckiego handlu niewolnikami. Mieszkańców Afryki Zachodniej przywożono tutaj do pracy na plantacjach kawy i owoców, ale także w kopalniach i przy wyrębie lasów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.