Turbokapitalizm i epidemia chamstwa

Turbokapitalizm i epidemia chamstwa

Czytam serię tekstów poświęconych sytuacji w mediach w ostatnich 30 latach. Ich wysyp z pewnością jest związany z zamieszaniem wokół postaci Tomasza Lisa. Czytam i jestem przerażony. Opis warunków pracy polskich dziennikarzy jest wstrząsający. I mówię tutaj nie o stronie technicznej, ale o warunkach psychologicznych i społecznych. Presja, pośpiech, stres. A do tego fatalni szefowie, którzy znęcali się nad pracownikami, upokarzając ich i pomiatając nimi. Przedtem czytałem z kolei kilka tekstów poświęconych sytuacji w polskich teatrach i szkołach teatralnych. A ostatnio wspomnienia osób studiujących onegdaj historię sztuki w szacownym Uniwersytecie Jagiellońskim. Horror. Wszędzie to samo: poniżanie i sadystyczne znęcanie się nad pracownikami czy studentami. Chamstwo wieloobjawowe, w zachowaniu i języku.

Co z nami się stało? Skąd ta epidemia chamstwa? Przecież nie jesteśmy chamami z natury. Coś zatem musiało z nami się dziać w procesie wchodzenia w świat pracy. W moim przekonaniu owa epidemia chamstwa jest związana z charakterem kapitalizmu, jaki budowaliśmy w Polsce. Cechowały go bezwzględność i agresja. Brak sensownych regulacji państwowych w zakresie prawa pracy, a także nieprzestrzeganie tych przepisów, które były, spowodowały, że polska praca stała się chora. Przekonanie szefów, że wszystko im wolno, i pewność pracowników, że jest się zdanym wyłącznie na siebie, że nie można znikąd oczekiwać pomocy czy zrozumienia, zaowocowały pełną rezygnacji zgodą na poniżanie i chamstwo w stosunkach międzyludzkich. Do tego doszła agresywna retoryka sukcesu za wszelką cenę. Hiperkonkurencja. Walka wszystkich ze wszystkimi. To z kolei skutkowało przekonaniem, że wszystkie środki są usprawiedliwione, jeśli tylko prowadzą do sukcesu, zwłaszcza ekonomicznego. Nastąpiło odmoralnienie naszych relacji społecznych. W ten sposób turbokapitalizm wyzwolił w nas to, co najgorsze. Być może odnieśliśmy sukces ekonomiczny jako nacja, ale jego koszty społeczne były ogromne. Rozpad poczucia wspólnotowości. Zanik solidarności. Zdziczenie obyczajów. Bezwzględność. Egoizm. Chamstwo.

Na szczęście nie dotknęło to wszystkich. Czytam znakomity wywiad z prawniczką, prof. Anną Musiałą z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu („Polityka”, 16.07.2022). Dotyczy Kodeksu pracy, konstytucji i praw pracowniczych w niej zapisanych. Społecznej gospodarki rynkowej – zadeklarowanej jako cel w naszej ustawie zasadniczej i nigdy nierealizowanej. Czytam i kiwam głową z aprobatą. Jest dokładnie tak, jak mówi pani profesor. Dotknęła nas choroba obojętności na los innych. W szczególności pogarda dla praw pracowniczych.

Pewna kwestia uderzyła mnie jednak szczególnie. Wyrażane poczucie osamotnienia, które wynika z zupełnie innego podejścia do spraw pracy, szacunku dla pracownika, jego praw i konieczności ich przestrzegania niż to, które stało się dominujące w Polsce po 1989 r. Osoby krytyczne wobec status quo uchodziły za dziwaków, wiecznych malkontentów, którzy nie rozumieją wielkiego dzieła budowy kapitalizmu w Polsce i chcą sypać piasek w tryby maszyny zmian. Tak jak prof. Musiała doświadczyłem tego nieraz. Dziś odczuwam gorzką satysfakcję, gdy czytam wynurzenia niegdysiejszych ultraliberałów, że oto zrozumieli, iż bez przestrzegania praw pracowniczych i socjalnych już w Polsce się nie da. Dlaczego nie słuchali tego, co mówili im ludzie życzliwi – jak ja – wiele lat temu? Przecież pewne sprawy były ewidentne już po 2008 r., po wielkim kryzysie finansowym Zachodu. Dlaczego wtedy nie otrzeźwieli? Dlaczego uczyli się tak przeraźliwie wolno? Zaiste zadziwiająca jest ludzka skłonność do dogmatyzmu i niechęć do zmiany poglądów.

Nie zapomnę, jak na zjeździe liberałów, zorganizowanym wiele lat temu w Warszawie, publicznie mówiłem o nędzy polskiego liberalizmu i spotykałem się z murem niezrozumienia. Jak to? Liberalizm i państwo socjalne? Liberalizm i walka z nierównościami? A przecież był czas, aby dokonać jego sensownej reorientacji w duchu najcenniejszych tradycji liberalizmu angielskiego pierwszych dekad XX w. Wszak to liberałowie angielscy doprowadzili do powstania państwa bezpieczeństwa socjalnego w Wielkiej Brytanii. Dziś czytam o wspomnianej reorientacji wszędzie, np. w kontekście wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy. Choć nie ufam tym enuncjacjom, to jednak doceniam choćby werbalne przyznanie, że polski liberalizm błądził przez wiele lat z powodu swojej arogancji i pychy. I że to lewica miała rację, a nie Leszek Balcerowicz. Zobaczymy, czy za tymi deklaracjami pójdą faktyczne decyzje, gdy nadarzy się okazja. Oby tak było.

Wydanie: 2022, 35/2022

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy