Uber oficjalnie przyznał, że w 2020 r. w taksówkach firmy doszło do niemal 1000 przestępstw na tle seksualnym W 2009 r. kanadyjski programista Garrett Camp oraz amerykański inwestor Travis Kalanick założyli w Kalifornii firmę o nazwie Ubercab. Camp był niezadowolony z usług kalifornijskich korporacji taksówkowych. Skarżył się, że są drogie i nie dbają o klientów. Wpadł na pomysł stworzenia aplikacji, dzięki której można byłoby zamówić podwózkę, bezpośrednio kontaktując się z kierowcą, który niekoniecznie musiał być zawodowym taksówkarzem. To Camp, a nie Travis Kalanick, który później stanie się kontrowersyjną twarzą Ubera, wyłożył pierwsze 250 tys. dol. na rozkręcenie biznesu. Cycki Travisa Ubercab wystartował w połowie 2010 r. z zaledwie kilkunastoma samochodami. Motto firmy brzmiało: „Prywatny kierowca dla każdego”. Po kilku miesiącach Agencja Transportu Miejskiego San Francisco ostrzegła zarząd spółki, że prowadzenie działalności taksówkarskiej bez posiadania licencji i odpowiednich zezwoleń jest naruszeniem obowiązujących przepisów, a za to grożą surowe kary. Travis Kalanick polecił zmienić nazwę firmy z Ubercab na Uber i kontynuować działalność, nie przejmując się ostrzeżeniami urzędników. Wtedy po raz pierwszy pojawił się argument, że Uber to nie firma taksówkowa, lecz jedynie platforma IT, dzięki której osoba poszukująca podwózki może spotkać osobę oferującą taką usługę. W latach 2011-2013 Kalanick i Camp bardzo skutecznie przekonywali inwestorów, że ich firma to świetny interes, i zgromadzili prawie 300 mln dol. Jednocześnie dbali, by ci, którzy powierzyli im swoje środki, zbytnio nie wnikali w bieżącą działalność. Gdy w roku 2013 Travis Kalanick, który był dyrektorem generalnym Ubera, przekonał (lub podkupił) inwestorów chcących wesprzeć konkurencyjną firmę Lyft, pojawiły się oskarżenia o bezwzględne traktowanie pracowników, kierowców i klientów. Lista zarzutów szybko rosła. Uber miał szpiegować konkurencję, a prywatni detektywi śledzić urzędników organów regulacyjnych. Media opisywały toksyczne relacje damsko-męskie i panującą w firmie atmosferę maczyzmu oraz mizoginii. Kierownictwo Ubera znane było z tego, że urządzało imprezy w lokalach ze striptizem. Nazwano je „Cyckami Travisa”. Pojawiły się też oskarżenia o molestowanie seksualne, co w Stanach Zjednoczonych jest zabójcze i dla finansów firm, i dla menedżerów. W 2017 r. powstał wewnętrzny raport opisujący przypadki molestowania seksualnego w Uberze, który trafił na biurka kierownictwa firmy. Podobno miał setki stron i zawierał krytyczną ocenę stylu pracy Travisa Kalanicka. Był to początek końca wszechmocnego bossa. Kalanick najpierw wziął urlop. Następnie na żądanie akcjonariuszy zrezygnował ze stanowiska dyrektora generalnego, zachowując miejsce w radzie dyrektorów Ubera. Gdy jednak z tylnego siedzenia spróbował wpływać na bieżącą pracę spółki, członkowie jej ówczesnych władz zagrozili dymisjami. Punktem kulminacyjnym konfliktu było złożenie w sierpniu 2017 r. przez fundusz inwestycyjny Benchmark Capital, czyli jednego z głównych udziałowców Ubera, pozwu sądowego przeciw Kalanickowi, w którym zarzucono mu m.in. oszustwa i naruszenie umowy. Rzecz była bez precedensu, gdyż w Kalifornii inwestor nie może bezpośrednio pozwać założyciela firmy. Sąd uznał racje adwokatów Kalanicka i skierował sprawę do arbitrażu. Lecz było to pyrrusowe zwycięstwo. Dla wszystkich w Dolinie Krzemowej stało się jasne, że w tym środowisku współzałożyciel Ubera nie ma czego szukać. W grudniu 2019 r. Travis Kalanick ostatecznie wycofał się ze spółki. Za 2,5 mld dol. sprzedał 90% posiadanych akcji i założył fundusz inwestycyjny o nazwie 10100, który miał działać na rynkach chińskim i indyjskim, a swoją aktywność biznesową przeniósł poza Stany Zjednoczone. Następcą Kalanicka został pochodzący z Iranu biznesmen Dara Khosrowshahi. Pod jego kierownictwem zaczęto budować wizerunek firmy przyjaznej klientom i szanującej pracowników. Zyskał on też zaufanie inwestorów i do dziś kieruje Uberem. Nie znaczy to, że wokół spółki przestały się piętrzyć kontrowersje. Wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zaczęły wypadać trupy z szaf. Przemoc gwarantuje sukces Działalność Ubera od początku budziła sprzeciw taksówkarzy. Do najpoważniejszego starcia doszło w 2015 r. we Francji, gdy na ulice Paryża, Nantes i Marsylii wyszły tysiące taksówkarzy protestujących przeciwko działalności firmy. W Marsylii policja zmuszona była pałować zbyt krewkich uczestników demonstracji. W efekcie pojawiły się głosy, że Uber dostanie zakaz działalności w tym kraju. Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa prowadzonego przez brytyjskiego „Guardiana” oraz Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych, spółka, którą kierował wówczas
Tagi:
Berlin, bezpieczeństwo, biznes, Brazylia, Frankfurt, Garrett Camp, gospodarka, gwałt, Hamburg, Kalifornia, kapitaliści, kapitalizm, kobiety, korporacje, lobbyści, Marsylia, Meksyk, molestowanie seksualne, Monachium, Nantes, Neelie Kroes, neoliberalizm, Niemcy, pracownicy, prawa pracownicze, przedsiębiorcy, przemoc seksualna, przestępstwa, przestępstwa seksualne, Slater Slater Schulman, społeczeństwo, Travis Kalanick, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Uber, Ubercab, Związek Licencjonowanych Kierowców Taxi