Tag "Polska"

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Korozja państwa PiS

Dotąd PiS wszystko uchodziło bezkarnie. Afera goniła aferę, skandal wybuchał za skandalem, wpadka następowała za wpadką. Na słupki poparcia wciąż nie miało to wpływu, czemu nie mogli się nadziwić socjolodzy i politolodzy. Ale przecież jest granica. Jak to śpiewały dzieci: „Balon rośnie, że aż strach, przebrał miarę, no i… trach!”. Społeczeństwo nie reagowało na łamanie konstytucji przez prezydenta i rząd. Nawet na to, że w sprawach konstytucji prezydent jest ewidentnym krzywoprzysięzcą. Wszak nie dość, że ślubował: „Uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom konstytucji”, to jeszcze dobrowolnie dodał: „Tak mi dopomóż Bóg”. Nie reagowało też, gdy prokuratura, łamiąc postanowienia Kodeksu postępowania karnego, odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie wieżowców spółki Srebrna. Pozostawało spokojne, gdy PiS niszczyło Trybunał Konstytucyjny, wzmacniało władzę prokuratora generalnego, upolityczniało Krajową Radę Sądownictwa, obrażało sędziów, ograniczając niezależność sądów i niezawisłość sędziowską. Przełykało porażki polityki zagranicznej, niewiele z nich rozumiejąc. Cieszyło się z antyinteligenckich wypowiedzi prezydenta, ministrów i posłów PiS, przewyższających w chamstwie i głupocie nawet antyinteligenckie wypowiedzi Gomułki. Znosiło cierpliwie obrzydliwą propagandę sączącą się z ekranów telewizorów, produkowaną przez TVP i TVP Info. Zapewne co najmniej częściowo jej wierzyło. Trochę może denerwowały ludzi niebotyczne zarobki blondynek w Narodowym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Wirus jest dobry na wszystko

Niechże już przyjdzie ten koronawirus i tu śmiertelnie pozamiata, żniwo niech zbierze, niech nie zostawi wątpliwości, że gorszy jest nie tylko od grypy (co niestety prawdą nie jest), ale w ogóle od wszystkiego, co nas dopada ostatecznie, a czym zająć się władza nie chce, nie umie, nie lubi. Z wirusami żyjemy od lat za pan brat i pani siostra. Niektórzy oczywiście nie żyją, bo umarli. Bo niekiedy taki wirus dołoży swoje do pieca (ale nie do tego pieca, gdzie na zdrowaśki się wkładało onegdaj), do innych chorób i starości na przykład – i koniec, przychodzi kryska na Matyska, jako i na nas przyjdzie. Ale taka grypa, przed którą nie lubimy się zabezpieczać (co będzie potomek husarii i wyklętych bał się kaszelku i kichania) i szczepić, choćby zabijała realnie, co rok i rok w rok, już nam się przejadła, znudziła, już się zadomowiła. Ani tumani, ani przestrasza, chociaż zabija. Coś nowego musi być. Wirus w koronie, nowy, z daleka, nieznany, obcy, nagły i niespodziewany. No i jest! Prawie jest… Kiedy piszę te zawirusowane jadem słowa, podobno jedna łodzianka została namierzona i położona. Ale w Chinach i Azji tysiące, we Włoszech szkoły zamykają, ludziska w domach siedzą i nie wychodzą. I co tam fakty, że mniej groźny niż grypa i te ostatnie, co się przez świat przebiegły, że 80% zawirusowanych przechodzi to tak lekko,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Boss uciekł z Warmii

Po upadku sprywatyzowanych za czasów PO zakładów odzieżowych 130 szwaczek jest bez pracy Upadły sprzedane siedem lat temu niemieckiemu przedsiębiorcy zakłady odzieżowe Warmia w Kętrzynie. 130 doświadczonych szwaczek straciło pracę. Prywatyzację kętrzyńskiej firmy próbował powstrzymać prof. Tadeusz Iwiński, poseł SLD. Jako jedyny parlamentarzysta zareagował pod koniec 2012 r. na błagania załogi firmy, która miała przejść w ręce Waleriana Pichnowskiego – niemieckiego biznesmena o polskich korzeniach. Lewicowy poseł złożył w Sejmie interpelację do premiera Donalda Tuska „w sprawie procesów prywatyzacji noszących znamiona patologii”. Przykładem miała być sprzedaż dwóch zakładów Warmii: w Kętrzynie i Mrągowie. Poseł powoływał się przy tym na krytyczne informacje o inwestorze, któremu zarzucano doprowadzenie do upadku podobnych zakładów w Polsce. „Jak można sprzedać firmę za niecałe 7 mln zł, jeśli tyle warte są same grunty, na których stoją zakłady?”, pytał z mównicy. Wtedy Warmia zatrudniała w sumie ok. 700 osób. Światowe marki w Kętrzynie Polemizował z nim wiceminister skarbu państwa w rządzie PO Tomasz Lenkiewicz, który wprowadzał Pichnowskiego do Warmii. 7 stycznia 2013 r. Lenkiewicz przekonywał obecnych w Kętrzynie dziennikarzy, że biznesmen nie ma zaległości wobec polskiego fiskusa, a z jego oświadczenia wynika, że nie ma także długów wobec innych państw.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Tamte śniegi

Śnieg pada, aż żal siedzieć tyłem do okna, wszak tylko w locie można go upolować wzrokiem, na ziemi natychmiast topnieje. Już prawie marzec, a ja pierwszy prawdziwy śnieg warszawski tej zimy przyuważyłem. Może i popadał wcześniej, ale ukradkiem, za moimi plecami. Zanim się spostrzegłem, popadał w zapomnienie, a jeśli zostawiał ślady po sobie, to tak żałosne, pokątnie rozsiane po trawnikach, że żal było patrzeć. Wolałem udawać, że nie widzę, jak te nędzne namiastki męczą się na plusie, odwracałem wzrok od tego rozkisłego kompromisu między zimą kalendarzową a efektem cieplarnianym. Teraz pada pierwszy śnieg prawdziwy (ale kiedy poprawiam literówkę w teraz, już jest później, słońce wyszło i posprzątało po tym incydencie), nie wyrób śniegopodobny, nie śnieg z deszczem, ale ciężkie, grube płatki, białe śnieżynki. Natychmiast czezną w rozmiękłej glebie, nawet błoto po nich nie jest błotem pośniegowym, lecz zwykłą breją. Zeszłoroczny śnieg mnie nie obchodzi, bo w zeszłym roku też go nie było, w poprzednim chyba także nie bardzo, sięgam pamięcią, aż trzeszczy, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio dreptałem po stołecznym śniegu. O, niegdysiejsze śniegi, któreście zalegały pryzmami na poboczach, o, korytarze chodników obwałowane śniegopłotami wyższymi niż człowiek, o – wołacze wołają na roz-puszczy – rozpuszczalski śniegu, śpieszmy się tobie przyglądać, tak szybko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Nie boję się żadnego tematu

Dziś wszyscy mówimy językiem mediów. Nasz sposób myślenia kształtują radio, telewizja, a szczególnie internet Weronika Murek – autorka opowiadań i dramatopisarka, dwukrotnie nominowana do Paszportu „Polityki” Za debiutancki zbiór opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” zdobyłaś Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza, a za debiutancki dramat „Feinweinblein” Gdyńską Nagrodę Dramatyczną. Do tego za oba teksty miałaś nominacje do Paszportów „Polityki”. Dwa mocne wejścia. Który gatunek jest ci bliższy? – Zdecydowałam się na dramat, ponieważ po publikacji opowiadań byłam przekonana, że nie jestem w stanie napisać już nic oryginalnego. Bałam się, że będę tworzyła podobne opowiadania, pisane podobnym językiem, w podobnym tonie, że nie wysilę się na nic oryginalnego. Wtedy znajoma zasugerowała mi, że powinnam spróbować napisać coś do teatru, bo przecież moje opowiadania są takie dialogowe. Nie planowałam teatru, ale tak wyszło. Jesteś zaliczana do pokolenia młodych twórców, ale w przeciwieństwie do wielu autorów nie wpisujesz się w nurt tworzenia realistycznych portretów współczesności, świata słoików, pracowników korporacji i agencji reklamowych. Budujesz własne światy i narracje. Bawisz się językiem, pozwalasz sobie na absurd. – Nie wiem, czy zostałabym przy przymiotniku młody. Może bardziej chodzi o nowych twórców. Po słynnym debiucie Masłowskiej była tendencja do jak najmłodszych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Dar Episkopatu dla myśliwych

Nieszczególnie o to zabiegali, ale i do nich trafiła dobra nowina. W postaci ks. Sylwestra Dziedzica. Od trzech miesięcy kapelana polskich myśliwych. Polski Związek Łowiecki zrzeszający 134 tys. polujących to zbyt łakomy kąsek, by biskupi z Episkopatu nie chcieli go skonsumować. Duchowni sami przecież polują i znają smak dziczyzny. Ordynariat polowy myśliwych to dla nich wielka szansa. Abp. Głódź pokazał, ile dobra można wycisnąć z ordynariatu. Ileż etatów, samochodów, kwater, pokropków itd. Ileż biesiad, kolacyjek, bagażników pachnących wyrobami. Będzie można odetchnąć na świeżym powietrzu. I przepłukać gardło. Zdrowie wasze w gardło nasze.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Na kłopoty komuniści

U progu kampanii prezydenckiej PiS ożywia język antykomunizmu. Sztabowcom z Nowogrodzkiej kończą się już pomysły Lutowa konwencja Andrzeja Dudy, na której oficjalnie ogłoszono start kampanii urzędującego prezydenta, nie obfitowała w emocje. Było dość urzędowo i monotonnie. Z jednym tylko wyjątkiem – gdy pojawił się, bez wyraźnego związku z całą resztą wystąpienia, temat tzw. dezubekizacji, czyli faktycznie masowego odebrania świadczeń emerytalnych funkcjonariuszom aparatu bezpieczeństwa, bez względu na charakter ich służby w PRL i III RP. Prezydent z bojową miną – tak zresztą niepasującą do wizerunku nieco fajtłapowatego i infantylnego polityka – odgrywał przed salą oburzenie na to, że „oni mieli takie świadczenia, podczas gdy zwykły człowiek, który całe życie ciężko przepracował i bardzo często walczył o wolną Polskę, miał bardzo skromne”. „Zwyczajnie im się to nie należało!”, sparafrazował, choć nie wiadomo, czy świadomie, klasyczny już cytat z premier Beaty Szydło. Na chwilę zrobiło się gorąco, a zgromadzeni nagrodzili prezydenta owacją. Był to jedyny wyrazisty akcent polityczny w 40-minutowym przemówieniu, dziwnie skąpym w obietnice i ambitne plany. Prędko jednak wyszło na jaw, że atak na „tych, którym się nie należało” – czyli ożywienie widma komunizmu – nie jest przypadkiem, lecz elementem większej publicystycznej i politycznej kontrofensywy. 9 lutego z okładki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kończmy z reprywatyzacją

Nikomu już nic się nie należy! Ani Kościołowi, ani gminom żydowskim. Czas najwyższy przyjąć porządną ustawę reprywatyzacyjną To się nie udało. Reprywatyzacja po polsku okazała się gigantyczną porażką. Nie była żadnym gestem sprawiedliwości dziejowej, zresztą trudno sobie wyobrazić, jak 75 lat po wojnie taka sprawiedliwość miałaby wyglądać. Za to skrzywdziła tysiące ludzi, których wyrzucano z mieszkań i poniżano, ich dzieciom zabierano szkoły, boiska. Wyzwoliła przy tym najgorsze instynkty – zamiast dawnych właścicieli zobaczyliśmy w ich rolach rozmaitych cwaniaków, a zdarzało się, że i ludzi z półświatka. Jolanta Brzeska, działaczka ruchu lokatorskiego, została zamordowana i do dziś państwo nie może znaleźć sprawców. Bo reprywatyzacja, mimo że nie uchwalono w Sejmie stosownej ustawy, miała miejsce i wciąż trwa. Drogą sądową „odzyskiwane” są kolejne nieruchomości. Pałace, kamienice, place, parki… Mechanizmy, które pozwalały zwracać byłym właścicielom – czy raczej ich spadkobiercom – nieruchomości, nie zostały zdemontowane. Prawo i Sprawiedliwość, mimo że krzyczy o „złodziejskiej reprywatyzacji”, w tym wszystkim uczestniczy. Rządzi już pięć lat i podtrzymuje patologiczny proceder. Mówił o tym niedawno w PRZEGLĄDZIE (nr 3/2020) prof. Jacek Raciborski: „Wiele razy w naszych wcześniejszych rozmowach wracaliśmy do kwestii reprywatyzacji, mówiąc, że nie można tych parków,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Uczciwość według pani ambasador

Słuchajcie, co mówi Georgette Mosbacher, ambasador USA w Polsce, a lepiej zrozumiecie, skąd się bierze dygot naszych polityków przed Amerykanami. Pełni ministrowie i wicki wzywani na dywanik do ambasady traktowani są tam z buta. Gdy chodzi o interesy firm amerykańskich, aroganccy i butni dyplomaci poczucie humoru mają na poziomie zero. Wydają polecenia i wypad. Przykłady? Leki, Uber, podatek cyfrowy. Zasada generalna jest prosta jak myśl kowboja. Wszystko, co amerykańskie, ma mieć zielone światło. I ma. Pani Mosbacher mówi o tym wprost: „Moja praca polega na pokazywaniu Polakom, co uważamy za uczciwe”. A co jest uczciwe? Wedle jej szefa Trumpa uczciwe jest to, co jest dobre dla USA. A my? Mamy za to płacić.  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Parada kreatur

Pachnie wiosną, niepokoi ten zapach w lutym, to jakby w lipcu poprószył śnieg. Luksusowy hotel, jakby nigdzie, gdzieś między Gnieznem a Bydgoszczą. Był tu jeszcze kilka lat temu dramatycznie zrujnowany pałacyk wśród dzikich pól. Stary pałac, pałac nowy i oficyna urządzone luksusowo, ze smakiem – przeszklona jadalnia, basen z widokiem na jezioro. Ładna twarz wśród gąb okolicznych wsi, nawet nie zaniedbanych, po prostu szarych i szpetnych. Czasami tylko jakiś nowy dom aż krzyczy, że jest nowy i estetycznie zaprojektowany. Odruchowo myślę, że w tych brzydkich domach mieszkają brzydcy ludzie, którzy będą głosować na brzydkiego Dudę. Nieładnie tak myśleć. Moje dzieci spacerują po pałacowych ogrodach z trzema alpakami: czarną, białą i rudą. Górskie zwierzęta, niewiele mniejsze od lamy, to jakby skrzyżowanie lamy, wielbłąda i owcy. Mają poczciwe i serdeczne mordki, wyglądają jak duże zabawki przytulanki. Z ich bujnej sierści robi się swetry. To pierwotni mieszkańcy górzystych terenów Ameryki Południowej. Alpaki stają się modne w Polsce, jest już podobno 150 hodowli. Tu opiekuje się nimi młody człowiek z pobliskiej wsi. Mówię, że moda na alpaki w Polsce to znak, że kraj się bogaci. Zdenerwował się i zaczął narzekać, że ceny wszystkiego rosną lawinowo,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.