Tag "sądownictwo"

Powrót na stronę główną
Opinie

Budżet bez dobrej zmiany

Mniej pieniędzy na ochronę zdrowia i rynek pracy, za to o prawie 4 mld zł więcej na obronność Miało być solidarnie, rozwojowo, korzystnie dla biednych, chorych i wykluczonych. Miał być socjalny zwrot po latach liberalnych rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Niestety, przygotowany przez rząd Beaty Szydło budżet państwa na rok 2018 rozczarowuje. Nowa władza obiecywała pracownikom, że po latach posuchy nadejdą lepsze czasy. W rzeczywistości nie ma zapowiadanej „dobrej zmiany”. W 2018 r., mimo optymistycznych prognoz dotyczących wzrostu PKB, po raz kolejny płace w budżetówce mają być zamrożone. Pracownicy sfery budżetowej nie pamiętają, kiedy ostatnio mieli podwyżki. Płaca minimalna w przyszłym roku wzrośnie, ale zaledwie o 100 zł brutto. Trudno pojąć, dlaczego minimalne wynagrodzenie ma się zwiększyć o mniejszą kwotę niż w bieżącym roku, zwłaszcza że nastąpiła poprawa sytuacji na rynku pracy. Najwyraźniej rząd nie dostrzega problemu biednych pracujących. Niemiłą niespodzianką jest też duży spadek wydatków na Fundusz Pracy. Plan budżetu przewiduje zmniejszenie wydatków aż o 4 mld zł w porównaniu z rokiem bieżącym! Władza tnie środki na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu i lekceważy fakt, że wciąż bez pracy pozostaje ponad 1 mln osób, a w niektórych regionach stopa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Zmiana prezesów sądów nie zmieni

Czy PiS opanuje sądy? I co będzie z tego miało? Barbara Piwnik – sędzia O co chodzi w pisowskich ustawach sądowych? O reformę sądów, czy o to, żeby mieć je swoje? – Politycy mówią: reformy. A co to jest naprawdę? Zapisy w projektach ustaw to nie są żadne reformy, to nie są zmiany, które mogłyby usprawnić tok postępowania przed sądami. Czyli chodzi o kadry. Mówiłam o tym od początku – że tak naprawdę chodzi o to, kto jakie będzie zajmował stanowisko, poczynając od Krajowej Rady Sądownictwa. Ale nie zmieni to sytuacji, jeśli chodzi o codzienność w sądach. A jeśli chodzi o samych sędziów? – Rozmawialiśmy już o tym prawie dwa lata temu, w lutym 2016 r. Mówiłam, że dla sędziów nadchodzi czas próby. Tu nic się nie zmieniło. Ludzie mało interesują się rozgrywkami na linii politycy-sędziowie. Za to zdecydowanie bardziej samym funkcjonowaniem sądów. I to decyduje, po czyjej stronie są sympatie społeczne. – Obywateli interesuje to, co przekłada się na ich sytuację. Na przykład czas oczekiwania na rozpatrzenie sprawy, długość procedowania… Tylko że zmiany proponowane przez PiS w żaden sposób w ten obszar nie wkraczają. Politycy mogą uchwalić projektowane ustawy – a nic się nie zmieni. Przecież parę razy dziennie słyszymy: reformy, reformy. Ludzie sądzą, że o to w tym wszystkim chodzi. – To się rozczarują. Wielu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Skalpel zamiast cepa

Nikt myślący nie ma wątpliwości, że PiS chce sobie podporządkować niezależne sądownictwo i tylko o to w całej rzekomej reformie mu chodzi. Niezależne sądownictwo z natury rzeczy jest nie do zniesienia dla każdej władzy autorytarnej – bo ją ogranicza w jej zapędach, bo jest arbitrem w sporach obywatela z organami państwa, bo ją kontroluje, wyznacza jej nieprzekraczalne granice, a władza autorytarna nie znosi żadnej kontroli, nie uznaje żadnych granic, poza tymi, które sobie sama wyznaczyła. Szykując swój skok na sądownictwo, PiS uzasadnia to rzekomą wolą suwerena, który domaga się reformy. Po protestach w obronie sądów prezydent Duda zawetował dwie z trzech ustaw niszczących niezależność sądownictwa. Zrobił to, jak przypuszczam, z dwóch powodów. Po pierwsze, skala sprzeciwu przeszła wszelkie oczekiwania, groziła dalszą eskalacją i rozszerzeniem przedmiotu protestu. Protest w obronie niezależnych sądów mógł łatwo się przekształcić w protest przeciwko władzy PiS w ogólności. Poza tym w manifestacjach uczestniczyła młodzież, co było zjawiskiem nowym. Oczywiście żadne protesty inteligencji nie są w stanie obalić władzy, ale ich masowość, konsekwencja, głoszone hasła jakoś tam oddziałują dydaktycznie na „suwerena”. Powód drugi to ten, że prezydent zorientował się, że sprytny i bezwzględny minister sprawiedliwości próbuje tymi ustawami poszerzać swoje imperium kosztem jego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Duda kroi pod siebie

To, że PiS ma problemy z Andrzejem Dudą, nie oznacza, że zmieniła się sytuacja tych Polaków, którzy stają w obronie konstytucji i trójpodziału władzy. Spór w PiS nie znaczy przecież, że zaczną tam serio traktować konstytucję, na którą przysięgali. Przysięgali, ale od początku mają ogromną chęć ją obalić i nową skroić pod siebie. Znane są liczne inwektywy Dudy pod adresem konstytucji. Manifestacyjna pobożność tego dewocyjnego polityka ani razu nie powstrzymała go przed podpisywaniem niekonstytucyjnych ustaw. I przed nocnym zaprzysięganiem sędziów dublerów na członków Trybunału Konstytucyjnego. Tyle są warte przysięgi „Tak mi dopomóż Bóg”. Polityk, który tak traktuje swoją funkcję i odpowiedzialność przed wyborcami, nie może liczyć na szacunek. Na usprawiedliwienie, że ulegał, ale pod silną presją Kaczyńskiego, też niech nie liczy. W historii zapisze się jako współsprawca demontażu państwa prawa. Przypadkowy kandydat, którego Kaczyński wyciągnął kiedyś jak królika z kapelusza i w podobny sposób wraz z zużytym kapeluszem go wyrzuci. I tyle zostanie z niezłomności Dudy, którą sam ogłosił. Niestety, zostanie jeszcze coś znacznie gorszego. Podpisane ustawy. Duda poświęcił sądy powszechne, oddając je pod ścisły nadzór Ziobrze. Te sądy, do których Polacy trafiają najczęściej, PiS już zdobyło. Napisana na kolanie i uchwalona nocą ustawa została zaaprobowana przez Dudę. Jakoś mu nie przeszkadzało, że w niczym nie usprawnia ona pracy sądów. Ani

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Dlaczego wyszedłem z sali

20 maja odbył się w Katowicach pierwszy Kongres Prawników Polskich. Zorganizowały go Naczelna Rada Adwokacka, Krajowa Izba Radców Prawnych i Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia. Przyjechali sędziowie, adwokaci, radcowie prawni, prawnicy naukowcy, a także przedstawiciele innych zawodów prawniczych. W założeniu kongres miał obradować nad stanem polskiego wymiaru sprawiedliwości, a także nad projektami zmian ustaw, które szykuje rząd pospołu z sejmową większością, a które w ocenie prawników, nie tylko polskich zresztą, zagrażają niezależności sądów i niezawisłości sędziów, podporządkowując ich władzy wykonawczej, konkretnie zaś ministrowi sprawiedliwości. Zjechali więc do Katowic prawnicy z całej Polski, by wyrazić z jednej strony niepokój, a z drugiej szczerą troskę o polski wymiar sprawiedliwości. Ten ostatni ma wiele wad, wymaga rozumnej naprawy, ale na pewno to, co proponują dziś rząd i sejmowa większość, w najmniejszym stopniu do takiej naprawy nie zmierza. Po zapowiadanej reformie żadna bolączka wymiaru sprawiedliwości nie zostanie usunięta. Zamiast nieudolnych niezależnych sądów i aroganckich, czasem niedouczonych sędziów proponuje się takie same sądy i sędziów, tyle że dodatkowo nie będą one niezależne, a sędziowie niezawiśli. Cały ten spór między politykami a prawnikami jest dla większości ludzi niezrozumiały; co więcej, ludzie są w większości przekonani, że ich ten spór

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Prawnicze porozumienie przeciw monowładzy

Gdy Prawo i Sprawiedliwość zdobędzie władzę nad sądami, na pewno nie zawaha się jej użyć Ludzie wykonujący zawody prawnicze z pewnością mogą teraz się przekonać o prawdziwości chińskiego ponoć przysłowia „Obyś żył w ciekawych czasach”. PiS bowiem nie odpuszcza, a plany demontażu kolejnych instytucji prawnych mających ograniczać wszechwładzę obecnej ekipy, realizowane są w niesłabnącym tempie. Co w tej sytuacji powinni zrobić sami prawnicy, oczywiście oprócz swojego podstawowego zadania, czyli przestrzegania przepisów? Pole manewru mają niby niewielkie, bo trudno cokolwiek wywalczyć, gdy wszystkie nitki władzy koncentrują się w tych samych rękach. Mogą jednak, używając słów samego Jarosława Kaczyńskiego, zawiązać porozumienie przeciw monowładzy – i próbować nie dopuścić, by system totalitarny odradzał się pod płaszczykiem instrumentalnie traktowanych tradycji narodowych i wartości chrześcijańskich. Przepisy i przemoc Trudno oczywiście wzorem Stalina nie zapytać w tym miejscu: a ileż to dywizji mają prawnicy? Wbrew pozorom jednak dzieje świata pokazują, że w dłuższej perspektywie czasowej prawo zwykle wygrywa z siłą – mimo że siła chętnie próbuje legalizować przemoc za pomocą przepisów prawa. Prawnicy mają wiedzę i przeważnie umieją z niej korzystać. Ich broń to analizy, oceny, przewidywanie skutków, proponowanie rozwiązań, dawanie świadectwa.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Sędziowie w rękach władzy

Jak PiS chce przekształcić nasz wymiar sprawiedliwości Prof. Adam Strzembosz – były pierwszy prezes Sądu Najwyższego, przewodniczący Trybunału Stanu i wiceminister sprawiedliwości, członek prezydium NSZZ Solidarność, w stanie wojennym odwołany ze stanowiska sędziego, przewodniczący podzespołu Okrągłego Stołu ds. prawa i sądów, kawaler Orderu Orła Białego. Nakłania pan sędziów do nieposłuszeństwa obywatelskiego, apelując, by nie godzili się na zasiadanie w Krajowej Radzie Sądownictwa, jeżeli ma ich do niej wybierać Sejm. Gdy pana posłuchają, nie da się w ogóle powoływać sędziów, gdyż KRS w praktyce przestanie istnieć – a to ona ma wyłączne prawo przedstawiania prezydentowi kandydatów na stanowiska sędziowskie. I co wtedy? – Ja nie wzywam sędziów do naruszania prawa, ja tylko mówię: nie zgłaszajcie się, bo możecie zostać napiętnowani. Ci sędziowie, którzy zostaną wybrani do KRS przez Sejm, będą czymś w rodzaju agentury władzy w środowisku sędziowskim. Jeśli nikt nie podejmie się tej roli, być może władza się złamie i zrezygnuje ze zmian przepisów dotyczących Krajowej Rady Sądownictwa. Jakoś nie wierzy pan w kręgosłup moralny tych sędziów? – Nie, ponieważ będą wybierani przez partyjną większość w Sejmie. Gdyby chociaż byli losowani spośród wszystkich sędziów, można by mówić o pewnym obiektywizmie doboru. Jeśli jednak ich się wybierze, bo są dyspozycyjni, trudno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Trump nad sądami

Żaden prezydent nie posunął się wcześniej do ataków personalnych na sędziów Z doniesień mediów wynika, że Donald Trump jest najbardziej wojowniczym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych. Tylko w lutym – pierwszym miesiącu sprawowania urzędu – wdał się w liczne wojny z sądami federalnymi i z mediami. Wojny te toczą się głównie w mediach tradycyjnych i społecznościowych, przybierając postać publicznych komentarzy prezydenta i wyjątkowo agresywnych wpisów na Twitterze, sprowokowanych sprzeczną z jego światopoglądem decyzją sądu, niepochlebnym artykułem czy wreszcie przedawkowaniem wizji ideologicznej sprzedawanej przez konserwatywną telewizję Fox, której wielkim fanem jest Trump. Oczywiście można naśmiewać się z prezydenta USA i jego zwyczajów – Trump spędza wiele godzin dziennie na oglądaniu programów informacyjnych – a także z przesadnego stylu, w jakim opisuje swoje relacje ze światem, jednak nie zmienia to faktów. Żaden prezydent w historii USA nie był tak skonfliktowany jednocześnie z trzecią i czwartą władzą jak Trump. O ile trudne relacje Trumpa z mediami można lekceważyć jako niemające formalnego związku z działaniem państwa, o tyle jego stosunek do sądów i sędziów ma fundamentalne znaczenie dla funkcjonowania systemu politycznego Stanów Zjednoczonych. Trzecia władza tylko z nazwy Twórcy Konstytucji Stanów Zjednoczonych poważnie potraktowali to, co pisali najznamienitsi myśliciele

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Wykopki zwane reformą

To już prawdziwa wojna. W pisowskich mediach obraz sądownictwa jest coraz czarniejszy. Pisowscy politycy przedstawiają trzecią władzę jako ponury relikt wymagający gruntownej zmiany. Komunikaty, jakie dostajemy w ramach tej kampanii, są takie: sądy zamykają niewinnych, a wypuszczają bandytów. Czy w takim kraju można żyć? Czy nie najwyższa pora ukrócić rozpasanie ludzi, którzy nie dość, że wydają kuriozalne wyroki, to jeszcze kradną w sklepach, jeżdżą po pijanemu i na dodatek wysługiwali się poprzedniej władzy? Ta dobrze skoordynowana akcja, uporczywa i bezczelnie pomijająca realny stan i kondycję 10 tys. polskich sędziów, przynosi efekty w postaci postępującego spadku autorytetu trzeciej władzy. Jest tak przede wszystkim dlatego, że pisowska operacja, nazywana reformą sądownictwa, trafia w dużej mierze w nastroje znacznej części społeczeństwa. A biorą się one z oczywistych błędów – jeśli to były tylko błędy, a nie coś znacznie gorszego – popełnianych przy okazji Amber Gold czy warszawskiej reprywatyzacji. Postępowania wymiaru sprawiedliwości w tych i niestety wielu innych sprawach nie da się i nie wolno usprawiedliwić. Jednym z największych problemów środowiska sędziowskiego, które – moim zdaniem – w większości spełnia wszystkie wymagane kryteria, jest brak mechanizmu samooczyszczania. Sędziowie nie potrafili eliminować czarnych owiec ze swoich szeregów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Gdzie jest sprawiedliwość?

O sędziach coraz częściej mówi się, że widzą paragrafy, a nie człowieka i jego sprawę To jeden z wyroków, które w ostatnich miesiącach zbulwersowały wielu Polaków: Artur W. z Gogolina, oskarżony o zabójstwo 15-letniej Wiktorii C. (napadł na nią, pozbawił przytomności, ukradł telefon, po czym nieprzytomną dziewczynę utopił w kolektorze ściekowym), został we wrześniu skazany na 14 lat więzienia i zapłatę 200 tys. zł zadośćuczynienia rodzicom ofiary. Jeżeli w więzieniu będzie się zachowywał nienagannie, wyjdzie po siedmiu latach. Prokuratura żądała 25 lat – najsurowszej kary dla niepełnoletniego (w chwili zbrodni sprawca był 17-latkiem). Sąd w Opolu uznał, że Artur W. nie zamierzał zabić Wiktorii C., a tylko godził się z możliwością jej śmierci, co stanowi okoliczność łagodzącą. To natomiast oznacza, że według sądu sprawca mógł też przewidywać, że nieprzytomna dziewczyna, tonąca w ściekach na dnie kolektora, ocknie się i wydostanie ze zbiornika. Było to zgodne z tokiem rozumowania obrończyni mordercy, która wnosiła o skazanie go tylko za rozbój, negując zarzut, że liczył się ze śmiercią ofiary. Ot, czysty przypadek, że straciła życie. Jeszcze łagodniejszy wyrok zapadł w marcu w sprawie 24-letniego Mateusza K. z Lubartowa, który trzy lata temu poderżnął gardło swojej byłej dziewczynie, bo nie chciała do niego wrócić.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.