Tag "sądy"

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Wicepremier z „Samych swoich”

Wicepremier Gowin publicznie stwierdził, że jeśli wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie naszego Sądu Najwyższego byłby dla PiS niekorzystny, rząd polski po prostu go zignoruje. Tak powiedział, naprawdę. Z faktu tej wypowiedzi i jej treści wynika kilka wniosków. Wszystkie smutne. Po pierwsze, wicepremier zupełnie nie rozumie samej istoty Unii Europejskiej. Nie rozumie, że jest to dobrowolne stowarzyszenie państw, unia nie tylko gospodarcza, ale także cywilizacyjna, oparta na wspólnych wartościach cywilizacji zachodniej. Uzyskanie członkostwa w tej konfederacji, o które zabiegały kolejne rządy III RP, było olbrzymim osiągnięciem Polski. Przystępując do niej, zobowiązaliśmy się do przestrzegania przyjętych reguł, przy wypracowaniu których sami, negocjując unijne traktaty, uczestniczyliśmy. Obowiązuje nas prawo unijne, które dobrowolnie przyjęliśmy. Na straży tego prawa stoi m.in. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Unia nie jest wobec Polski podmiotem zewnętrznym, ale jest organizmem, którego Polska jest częścią. Nasz kraj ma we wszystkich najważniejszych sprawach Unii prawo głosu, co więcej, ma w określonych przez prawo Unii sytuacjach, na równi z innymi państwami członkowskimi, prawo weta. Wyroki Trybunału obowiązują jednak wszystkie państwa członkowskie. Zapowiadanie, że jeśli werdykt będzie dla dziś rządzących Polską niekorzystny, to rząd po prostu go zignoruje, stawia pod znakiem zapytania samo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Podzwonne dla wymiaru sprawiedliwości

Właśnie się kończy dorzynanie Sądu Najwyższego. Po rozwaleniu Trybunału Konstytucyjnego partia rządząca wzięła się za Sąd Najwyższy. Nie chodzi już nawet o to, że na przymusową emeryturę wysłano dużą grupę dotychczasowych sędziów Sądu Najwyższego, w tym wielu naprawdę wybitnych prawników. Nie chodzi nawet o to, że ich miejsca zajmują z nominacji PiS i stworzonej przez tę partię atrapy Krajowej Rady Sądownictwa sędziowie o nader wątpliwych kwalifikacjach prawniczych i jeszcze bardziej wątpliwych kwalifikacjach moralnych. Wszystko to będzie skutkować przez najbliższe lata, a może nawet dziesięciolecia, obniżonym poziomem orzecznictwa. Ten „obniżony poziom orzecznictwa”, choć dla przeciętnego Kowalskiego brzmi abstrakcyjnie i niezrozumiale, powodować będzie, że nieszczęsny Kowalski może być niesłusznie skazany, może przegrać proces cywilny, mimo że racja będzie po jego stronie, może nie dojść swojej prawdy w sądzie. Tego Kowalski nie rozumie, bo nikt mu tego nie wytłumaczył. Ani opozycja, ani dziennikarze. Nie wytłumaczyli, choć powinni. Bo taka powinna być misja. Informowanie i objaśnianie. Na razie Kowalski wie, że PiS robi porządek z sądami, których on nie lubił i do których nie miał większego zaufania. Choć i tak do tej pory było ono większe niż do partii i Sejmu. Kowalski nie rozumie, dlaczego niektórzy bronią sądów i sędziów. Wierzy rządowej propagandzie, że to obrona

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Tu nie chodzi tylko o obronę sądów

Za nami kolejny etap uśmiercania niezależności sądów. Właśnie weszła w życie ustawa pacyfikująca Sąd Najwyższy. Spacyfikowanie go, dokonane z oczywistym złamaniem konstytucji, polegało na tym, że nieusuwalni z jej mocy sędziowie, którzy ukończyli 65. rok życia, zostali automatycznie przeniesieni w stan spoczynku, czyli usunięci z sądu. Przerwano też sześcioletnią, zagwarantowaną konstytucją kadencję pierwszej prezes Sądu Najwyższego. Tłumaczenie, że w ten sposób – rewolucyjny, nieliczący się z porządkiem prawnym III RP – usprawnia się i ulepsza pracę wymiaru sprawiedliwości, przybliża go obywatelom, jest wielkim kłamstwem. Podobnie jak kłamstwem jest powtarzane, niestety także przez premiera, twierdzenie, że „reforma” ma oczyścić wymiar sprawiedliwości z sędziów postkomunistów, przypisujące im zarazem zbrodnie stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Przede wszystkim nic z tego, co w ciągu ostatnich dwóch lat zrobiono z sądami, nie tylko nie usunęło, ale nawet nie zmierzało do usunięcia bolączek wymiaru sprawiedliwości, z których najczęściej wymienia się przewlekłość postępowań. Ja zaś, jako praktyk sali sądowej od ponad 20 lat, widzę jeszcze inną bolączkę – niską jakość wymierzanej sprawiedliwości. W jaki sposób wymiana doświadczonych prezesów sądów czy sędziów Sądu Najwyższego na niedoświadczonych na ogół nominatów partii rządzącej ma usprawnić postępowania? Jak na jakość wymiaru sprawiedliwości ma wpłynąć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ostatnia bariera praworządności

Za skrócenie kadencji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego należy się nie tylko Trybunał Stanu, ale i sąd karny Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy najnowsze zmiany w Sądzie Najwyższym są zgodne z prawem, wystarczy, że zajrzy do konstytucji, najwyższego zbioru praw w Polsce, z którym wszystkie inne powinny być zgodne. Art. 183 ust. 3 konstytucji stanowi: „Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”. Bez pola manewru Obecna pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf została powołana na to stanowisko przez prezydenta RP w 2014 r. i zaczęła sprawować urząd 30 kwietnia tegoż roku. Jej kadencja kończy się więc 30 kwietnia 2020 r. Jest to jasne, oczywiste, bezdyskusyjne i nie zostawia pola do jakiejkolwiek interpretacji. Długości kadencji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego nie może zmienić żaden przepis niższej rangi niż konstytucja. Ponadto art. 180 ust. 1-3 konstytucji stwierdza: „Sędziowie są nieusuwalni. Złożenie sędziego z urzędu, zawieszenie w urzędowaniu, przeniesienie do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tylko w przypadkach określonych w ustawie. Sędzia może być przeniesiony w stan spoczynku na skutek uniemożliwiających mu sprawowanie jego urzędu choroby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Wyrok na komendę

Ujawnione niedawno kulisy skazania niewinnego człowieka, niejakiego Tomasza Komendy, który spędził w kryminale 18 lat, są niezwykle pouczające, choć wątpię, aby wyciągnięto z tego jakieś ogólniejsze wnioski. Jak wynika z badań, w procesach poszlakowych w najpoważniejszych sprawach, takich jak zabójstwo, skazywani są równie często winni, jak i niewinni. Problem pomyłek sądowych, których ofiarą padają niewinne osoby, nigdy u nas nie zajmował jakoś szczególnie nie tylko opinii publicznej, ale nawet świata nauki, a już najmniej ludzi odpowiedzialnych za wymiar sprawiedliwości. W sprawie pomyłki polegającej na skazaniu niewinnego Komendy wszczęto śledztwo. Być może ujawni ono przekroczenie uprawnień przez policjantów lub prokuratorów. Być może jakiś policjant lub prokurator zostanie ukarany, choć bardzo w to wątpię, choćby tylko z uwagi na terminy przedawnienia. Być może zostanie obnażona bezmyślność i łatwowierność sądu, który bezkrytycznie łykał dowody zaprezentowane przez oskarżenie. Z całą pewnością za to minister Ziobro będzie próbował wykorzystać tę sprawę jako argument za dalszym upolitycznianiem sądów i pozbawianiem ich niezależności, a sędziów niezawisłości. Rzecz w tym, że upolitycznione sądy, zależne od władzy wykonawczej, nie tylko dalej będą „przez pomyłkę” skazywać także niewinnych ludzi, ale również na polecenie skazywać będą ludzi niekoniecznie winnych. Ale na pewno władzy niemiłych. W USA

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Patrzą sędziom na ręce

Obecność publiczności w sądzie przynosi stronom wyłącznie korzyści Bartosz Pilitowski – założyciel i prezes Fundacji Court Watch Polska, prowadzącej od 2010 r. Obywatelski Monitoring Sądów, w który zaangażowało się 2,5 tys. wolontariuszy. To prawdopodobnie największa tego typu inicjatywa na świecie. Autorzy zmian w sądownictwie uzasadniają je m.in. tym, że nieprawidłowo działają w nim wewnętrzne mechanizmy kontrolne. Czy system rzeczywiście nie jest w stanie zagwarantować profesjonalnej pracy sądów? – Ponieważ kontrolą wewnętrzną zajmują się prawnicy, jest ona szczególnie wrażliwa na kwestie formalne. W efekcie w polskim sądownictwie naprawdę rzadko zdarzają się uchybienia proceduralne i są one dość szybko wykrywane. Natomiast tego typu kontrola jest z natury mało wrażliwa na znacznie częstsze uchybienia w kwestiach takich jak prawidłowy stosunek do stron i świadków. Mam tu na myśli choćby właściwe komunikowanie się. Chodzi nie tylko o zrozumiałość sformułowań stosowanych na sali sądowej czy w uzasadnieniach wyroków, ale również o to, by język tworzył zaufanie do wymiaru sprawiedliwości i przekonanie, że wszyscy uczestnicy postępowań traktowani są podmiotowo. Jednym z głównych celów Fundacji Court Watch jest właśnie uwrażliwianie sędziów na tę kwestię. Poszerzenie zakresu demokratycznej kontroli nad sądownictwem to kolejne ze sztandarowych haseł wprowadzanych reform. – Jesteśmy zwolennikami tego, by ta kontrola w możliwie największym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Lanie za dziewiąte przykazanie

Sąd w Wadowicach rozgrzeszył sprawców pobicia księdza Trzy lata temu w jednej z miejscowości niedaleko Wadowic dotkliwie pobito księdza. Przybyli na miejsce zdarzenia policjanci spisali sprawców, którzy nie kryli, że stłukli księdza, bo mu się należało. Byli to ojciec oraz dwoje jego kilkunastoletnich dzieci, a także jego brat i bratowa. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Wadowicach. Prokurator i ksiądz jako oskarżyciel posiłkowy żądali wysokich kar. Przez trzy lata do mediów nie dotarła żadna informacja o tym procesie. Kościół nie chciał nagłaśniać sprawy, sąd i oskarżeni nie byli skłonni o niej mówić. Nasza redakcja czekała na uprawomocnienie się wyroku i stało się to 2 maja br. Spodziewaliśmy się, że prokuratura odwoła się od wyroku sądu. A w tym procesie to właśnie wyrok jest najistotniejszy. Sąd w Wadowicach odstąpił od ukarania sprawców. Bardziej niż na paragrafy kodeksu karnego zwrócił uwagę na zasady moralne, może nawet na 10 przykazań boskich, zwłaszcza na dziewiąte – nie pożądaj żony bliźniego swego – i może też na szóste – nie cudzołóż. Skoro w takim miejscu jak Wadowice sędzia odważył się zrozumieć wszystkie przyczyny, które doprowadziły do pobicia księdza i nie ukarał sprawców, to z naszym sądownictwem nie jest tak źle, jak twierdzi minister Ziobro. Bazi, bazi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Sędziowie, róbcie swoje

Solidnie uzasadnione orzeczenie, zgodne z zasadami prawa obroni się przed każdą krytyką, zwłaszcza polityczną W autobiograficznej książce „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” (Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013) wśród wielu faktów ze swojego życia prof. Karol Modzelewski przedstawia także osobiste doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości PRL. Jak wiadomo, autor był wieloletnim więźniem politycznym, co w oczywisty sposób wpływa na wartość tych relacji. Wśród wielu procesów sądowych, w jakich uczestniczył, przedstawia kulisy procesu z 1969 r., w którym został oskarżony m.in. o „wejście w porozumienie z wrogą Polsce Ludowej zagraniczną organizacją »IV Międzynarodówka« w celu działania na szkodę PRL”, co zostało zakwalifikowane jako czyn z art. 5 Dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa (dalej cytowanym jako mały kodeks karny). Oddajmy głos prof. Karolowi Modzelewskiemu: „Proces rozpoczął się 2 stycznia 1969 r. Od razu rzuciło mi się w oczy, że sędzia, który przewodniczył rozprawie, nie ma prawej ręki. Pusty rękaw togi miał wsunięty w kieszeń. Adwokaci wyjaśnili mi, że Wiesław Sikorski był za młodu żołnierzem Armii Krajowej i stracił rękę w powstaniu warszawskim. Teraz miał sądzić przeciwników reżimu. Myślę, że był partyjny i miał mocną pozycję, inaczej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Prokuratura dobra na wszystko

Żartowano, że IV RP postawiła na prokuratorów, tak jak sanacja stawiała na pułkowników. Rzeczywiście. Prokurator generalny, a zarazem minister sprawiedliwości był jedną z najpotężniejszych figur na scenie politycznej. Prokurator stał też na czele Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, kolejny był jego zastępcą. Prokurator był ministrem spraw wewnętrznych, nawet komendantem głównym policji został prokurator. Prokurator był także ministrem koordynatorem służb specjalnych. Niby coś podobnego do sanacji było. Tam też wojskowy, pułkownik albo generał, był ministrem, wojewodą, komendantem głównym policji. Tyle że gdyby tym generałom i pułkownikom zajrzeć w życiorysy, okazałoby się, że wszyscy oni mieli za sobą czynny udział w wojnie, a przed nią ukończone jakieś studia cywilne lub wojskowe. Od Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie po rosyjskie lub austriackie akademie wojskowe. Gdyby natomiast ulubioną metodą PiS zajrzeć w życiorysy prokuratorów obsadzających najwyższe stanowiska w państwie, to znaleziono by albo komunistycznych prokuratorów stanu wojennego, nagle nawróconych na suwerenność Rzeczypospolitej, teraz gorliwych gorliwością typową dla neofitów, albo wyedukowanych całkiem niedawno i niestety dość powierzchownie wykształconych. Prokuratorzy nie tylko obejmowali najwyższe funkcje w państwie, ale byli też narzędziem trzymającym w szachu wszystkich nieprzychylnych rządzącym. Areszty wydobywcze i stawianie wyssanych z palca zarzutów ludziom, którzy narazili

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Ręce opadają

Nikt rozsądny i mający jakie takie pojęcie o wymiarze sprawiedliwości nie będzie twierdził, że nie wymaga on naprawy. Nie wiedział tego niestety minister sprawiedliwości w rządzie Platformy Obywatelskiej Jarosław Gowin, który zamiast sądami – z braku innych obiektów zainteresowania – zajął się „deregulacją” taksówkarzy, przewodników miejskich i kogoś tam jeszcze. Wymiar sprawiedliwości musi działać jako system. System obejmujący policję, prokuraturę, sądy, zakłady penitencjarne. U nas nie działa. Jeśli mówimy o przewlekłości spraw w sądach albo o oczekiwaniu na odbycie kary, to wyobraźmy sobie, że policja poprawi wykrywalność o 20%. Wtedy o 20% więcej oskarżonych trafi do sądów, sądy będą miały o 20% więcej pracy, sprawy będą się ciągnęły jeszcze dłużej. Do zakładów karnych trafi o 20% więcej skazanych. Nie będzie dla nich miejsc. Pan minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie łaje sądy za przewlekłość postępowań. Ale sprawy wloką się w sądach nie bardziej niż śledztwa w prokuraturze, bezpośrednio panu ministrowi podległej. Jak długo trwa śledztwo w sprawie „staranowania przez pancerne seicento kolumny rządowej”? A to chyba sprawa priorytetowa. Tak, sądy mogłyby działać sprawniej. Sąd to też firma, specyficzna, ale firma. Każda firma musi być zarządzana. Sąd również. Jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.