Tag "Twitter"
Imperator
Elon Musk ma dzisiaj władzę, której przed nim nie miał nikt
Choć w poniedziałek 20 stycznia w Waszyngtonie wydarzyło się bardzo dużo rzeczy i podjęto wiele decyzji o poważnych skutkach politycznych i gospodarczych, relacje z tego dnia zdominował 10-sekundowy fragment jednego przemówienia. W dodatku nie było to przemówienie głównego bohatera inauguracji prezydentury, ale kogoś, kto w tradycyjnym rozumieniu władzy i polityki jest aktorem co najwyżej drugoplanowym. Elon Musk, najbogatszy człowiek na świecie, właściciel ważnej platformy medialnej i międzynarodowy lobbysta we własnej sprawie, wyszedł na scenę, żeby podziękować wyborcom za ponowne wydźwignięcie Donalda Trumpa do władzy. Zrobił to w typowy dla siebie sposób, wolny od społecznych konwencji. Na scenie skakał, krzyczał, wymachiwał pięściami niczym zakochany w swoich idolach fan zespołu rockowego.
To samo w sobie nie było dziwne, Musk dokładnie w taki sposób zachowywał się na każdym kampanijnym wiecu Trumpa, w którym brał udział. Poza polityką też bywa społecznie krępujący, w wywiadach często nie wyraża się płynnie, nie umie jasno sformułować myśli. Co jest o tyle ważne, że stanowi cenny kontekst dla wydarzeń z Waszyngtonu. Słowem, Elon Musk w wielu dziedzinach jest wybitny, ale wystąpienia publiczne do tej kategorii się nie zaliczają.
Tym razem jednak zrobił na scenie coś, co trudno uznać za rezultat nieprzemyślanego zachowania. Mówiąc do zebranego tłumu: „Oddaję wam moje serce”, podniósł prawą rękę, uderzył się energicznie w klatkę piersiową, po czym ową rękę szybko wyprostował w górę. Gest powtórzył zaraz w identyczny sposób wobec tych, którzy siedzieli za nim. Dwa razy w ciągu kilku sekund machał przed całym światem wyprostowaną prawą ręką.
I cały świat stracił nad sobą panowanie.
Spór o gest
Internet zawrzał, momentalnie dzieląc się na tych, dla których był to oczywisty salut rzymski, i na tych, którzy zobaczyli w geście Muska kolejny przykład jego skrajnego trefnisiostwa.
Miliarder jest znanym prowokatorem internetowym, nie uznaje żadnych granic społecznych, wszystkie idee, którym hołduje – np. opacznie rozumiana przez niego wolność słowa – interpretuje w sposób radykalny. Wszystko albo nic. Każda próba ingerencji w treści, zwłaszcza internetowe, jest formą cenzury. Napisać i powiedzieć można wszystko, oczywiście dopóki pasuje to samemu Muskowi, bo ma on bogatą historię dosłownego niszczenia ludzi, którzy z nim się nie zgadzają. O tym, jak miliarder ucisza swoich krytyków, jeszcze w tym tekście będzie. Na razie skupmy się na wydarzeniach bieżących.
Dawno, może nawet nigdy, nic nie wywołało tak błyskawicznej i silnej polaryzacji, jak jego uniesiona prawa ręka. Zrobił to czy tego nie zrobił? Chciał czy nie chciał? Wyszło przypadkiem czy to celowy gest wymierzony właśnie w przeczulone liberalne elity? Jest faszystą czy nie? O co tak naprawdę chodziło w tym geście? To tylko niektóre pytania, które dręczą komentatorów, ale i zwykłych internautów.
Odpowiedzi na nie zna jedynie sam Elon Musk
Kłótnia to kwestia czasu
Elon Musk i Donald Trump chcą zmienić nie tylko Amerykę, ale i świat – każdy w inny sposób
44 mld dol., które założyciel Tesli i SpaceX wydał na zakup Twittera, później przemianowanego na X, okazały się najlepiej zainwestowanymi pieniędzmi na kampanię wyborczą w historii nie tylko amerykańskiej polityki. Oczywiście nie był to bezpośredni datek na konto komitetu Trumpa. W takiej formie Elon Musk przekazał Donaldowi Trumpowi 277 mln dol., a więc ułamek kwoty wydanej na przejęcie platformy społecznościowej. Nikt jednak nie powinien się łudzić, że tamta transakcja była – jak często mówi sam Musk – heroicznym i altruistycznym aktem obrony wolności słowa w internecie. Miliarder zapragnął po prostu mieć własne medium. Częściowo dlatego, że inni miliarderzy, w tym jego największy konkurent Jeff Bezos, też własne media mają. Muska jednak nigdy nie interesowały tradycyjne formaty, ani w biznesie, ani w innych obszarach życia. Dlatego nie kupił sobie „New York Timesa” czy innej redakcji z głównego nurtu jak Bezos, który w 2013 r. przejął „Washington Post”. Musk wziął sobie Twittera, bo chce bezpośrednio komunikować się z fanami. Co zresztą robi – na X śledzi go 200 mln osób. Od marca ub.r. jest najpopularniejszym użytkownikiem tej platformy, przegonił wtedy Baracka Obamę. I prawie za każdym razem, kiedy coś napisze, zwłaszcza o polityce, w przestrzeni publicznej wybucha awantura.
Włączenie go przez Trumpa do struktur rządowych – choć to nie do końca tradycyjna nominacja – jest bodaj najszerzej komentowaną decyzją personalną odnośnie do nowej administracji. Casey Michel, amerykański dziennikarz i analityk Human Rights Foundation, zawodowo zajmujący się korupcją oraz oligarchizacją krajów demokratycznych, w portalu New Republic nazwał działania Trumpa „szczytem kleptokracji”. Podobnie o amerykańskiej rzeczywistości powyborczej pisze Martin Wolf, główny komentator ekonomiczny „Financial Timesa”.
Działanie poza strukturami
Trudno nie przyznać im racji, bo relacja Muska z Trumpem to klasyczny przykład kupowania sobie wpływów politycznych. Po nowym roku założyciel Tesli ma zostać współprzewodniczącym tzw. DOGE – komisji ds. weryfikacji wydajności rządu federalnego. Jak zauważa Casey Michel, już na tym etapie widać spory paradoks, zaprzeczający idei demokracji. Oto prezydent, całkowicie omijając proces akceptacji kandydatów przez Kongres, powołuje przedstawiciela sektora prywatnego na stanowisko nadrzędne wobec władz podlegających nadzorowi społecznemu. Krótko mówiąc, człowiek bez demokratycznej legitymizacji, w żaden sposób niepodlegający wyborcom, będzie kontrolował, czy urzędnicy z taką właśnie legitymizacją nie przepuszczają publicznych pieniędzy. Trudno mówić w tych warunkach o demokracji, jeśli realną władzę sprawuje satrapa.
W obliczu tych zależności fakt, że nowa instytucja zajmująca się wydajnością rządu musi być prowadzona nie przez jedną, ale przez dwie osoby naraz (oprócz Muska będzie to inny inwestor o konserwatywnych poglądach, Vivek Ramaswamy), jest już tylko nieśmiesznym żartem.
W tej chwili wydaje się, że Trump pokłada ogromne nadzieje w Musku i całym DOGE. Nie jest jednak pewne, czy twórcy nowej jednostki będą w stanie je spełnić, także z prawnego punktu widzenia. Komisja, choć w oficjalnej nazwie ma słowo departament, jak wszystkie amerykańskie ministerstwa federalne, tak naprawdę departamentem nie będzie. Do powołania takich jednostek potrzeba zgody Kongresu. A nawet przy kontroli Senatu i Izby Reprezentantów przez republikanów spod znaku MAGA nie jest powiedziane, że Trump
Koniec bezpłatnych social mediów
Platformy społecznościowe chcą zarabiać więcej. Dobrały się do portfeli użytkowników, choć część serwisów obiecywała, że zawsze będą darmowe Od początku istnienia Facebooka na ekranie logowania wyświetlał się komunikat: „Ta platforma nigdy nie będzie płatna”. Napis zniknął w 2019 r. Serwis, jak można się domyślać, nie dotrzymał obietnicy i planuje wprowadzić opłaty, chociaż na razie nie dla wszystkich. Podobną drogą podążają inne popularne platformy. Pytanie, z jakim pozostają użytkownicy, brzmi: tylko co ja będę z tego mieć?
Polityka 2023 – Twitter i festyny
Szybkie, krótkie komunikaty, na zasadzie: kto komu przyłoży To patologia czy znak czasu? Uznajmy, że znak czasu. Polityka już nie jest domeną nobliwych, ważących słowa dżentelmenów. Albo ekspertów analizujących dane. Nic z tych rzeczy. Dziś polityka to Twitter i festyny. Szybkie, krótkie komunikaty, na zasadzie: kto komu przyłoży. I zabawa, zabawa… Z przesłaniem: my to wam, Kowalski, zafundowaliśmy i nam powinniście być wdzięczni. Chaosu tu nie ma. Wiadomo, kto jest wrogiem numer 1 – Donald Tusk. Wiadomo, kto jest
Schizofrenia Zachodu
Czytam teksty o „liście hańby”, czyli o tych przedsiębiorstwach zachodnich, które nie wycofały się z Rosji po jej agresji na Ukrainę. Okazuje się, że lista jest bardzo długa, ponieważ nie wycofała się zdecydowana większość firm (ok. 90%). Przypominam sobie również apel prezydenta Macrona do francuskich biznesmenów, aby nie wycofywali się z Rosji, a także niechęć niemieckich biznesmenów do zmiany polityki Niemiec wobec Rosji i nacisk na to, by podtrzymywać z nią więzi handlowe. Wszystko to potwierdza jedynie moje przypuszczenie,
Rozmowy (o) przyszłości
Chat GPT-3 miał być rewolucją i już się nią stał. A z rewolucjami bywa tak, że nie da się przewidzieć ich skutków Należy zacząć od szybkiego rozbrojenia głównego mitu na temat upublicznionego w listopadzie narzędzia konwersacyjnego autorstwa OpenAI. Chat GPT-3 ani nie pojawił się na rynku, ani nie zmienił naszej rzeczywistości z dnia na dzień. Choć faktycznie szeregowy użytkownik internetu uzyskał do niego dostęp zaledwie kilka tygodni temu, w środowisku programistów, ale też ekspertów zajmujących się
Patokapitalizm
Czytam ostatnio dużo o tzw. patodeweloperce. Przepis na nią okazuje się prosty: buduj, gdzie chcesz i co chcesz, a potem miej w nosie państwo – i tak nic ci nie zrobi. Bądź bezczelny, bo bezczelność popłaca. Prawo jest dla frajerów. Dobro wspólne to fikcja, liczy się tylko szmal. Zastanawiam się, czy sprawa nie ma szerszego tła. Jest nim dzisiejszy kapitalizm jako taki. W moim przekonaniu ma on cechy patodeweloperki. Ta ostatnia jest jedynie jego najwyraźniejszym znakiem. I mam wrażenie, że patokapitalizm to nie tylko kapitalizm
Polowanie w sieci
Każdy chce ukraść twoje dane. Czy zniknięcie z sieci jest w ogóle możliwe? Komu zależy, aby ci się nie udało? Do niedawna ropę nazywano nowym złotem. Dziś nową ropą są dane zostawiane w internecie przez użytkowników. Korzystając z sieci, jesteśmy narażeni na kradzież pieniędzy, naruszenie wizerunku czy dobrego imienia, ale największym i właściwie nieuniknionym zagrożeniem jest utrata kontroli nad danymi. Polują na nas nie tylko cyberprzestępcy, ale też wielkie korporacje, które z wiedzy o tym, co, kiedy i jak robimy, czerpią największe zyski. Czy jedynym
Nikt się nie spodziewa hiszpańskich nurków
Scenka, której przecież mogłem nawet nie zauważyć. Wejście\wyjście do stacji Centrum warszawskiego metra, tzw. patelnia, środek dnia, pochmurno i chłodno. Wyłania się patrol policyjny, funkcjonariuszka i funkcjonariusz. Od zwykłego patrolu odróżniają ich przytroczone do pasa hełmy, jeden taki nowoczesny, może kevlarowy (przepraszam, nie wiem, zapytam Marcina Ogdowskiego), drugi archiwalny, blaszak, w barwach szarostalowych. Co jeszcze ciekawsze, policjant miał w rękach pistolet maszynowy, przypominający legendarne izraelskie uzi. Idą, żartując, na luzie, w sporym kontraście









