Politycy prawicy zdemolowali wywiad Czy Polaków podsłuchuje Pegasus, system kupiony przez CBA za kilkadziesiąt milionów złotych od Izraela? To pytanie, na które raczej nie uzyskamy jednoznacznej odpowiedzi, bo sprawa dotyczy rzeczy tajnych. W kwestii Pegasusa mamy dwie wersje. Pierwszą – dziennikarzy TVN 24, którzy podali, powołując się na raport NIK, że CBA kupiło taki sprzęt, korzystając z pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, które powinny iść na pomoc ofiarom przestępstw i świadkom, przeciwdziałanie przestępczości oraz pomoc postpenitencjarną. Drugą – CBA, że Biuro „nie zakupiło żadnego systemu masowej inwigilacji Polaków. A pojawiające się w tej sprawie opinie i komentarze są insynuacjami i nie mają poparcia w faktach”. Skazani jesteśmy więc na snucie rozważań. Kanadyjscy eksperci od cyberbezpieczeństwa, na których powołują się dziennikarze, twierdzą, że są ślady użytkowania Pegasusa w Polsce. To system, który pozwala na masową inwigilację – poprzez wgląd do danych przechowywanych na smartfonach i komputerach. Łącznie z nagraniami, pocztą elektroniczną czy treścią rozmów prowadzonych w komunikatorach. Do tego nie wymaga współpracy z operatorem, czyli pozwala inwigilować bez potrzeby ubiegania się o zgodę sądu (bez niej operatorzy nie udostępniają numeru). Jest poza tym bardzo trudny do wykrycia. A że to system nie polski, lecz opracowany i wyprodukowany w Izraelu, warto założyć, że dostęp do niego mają i będą miały izraelskie służby specjalne. Czy tego chcemy? Jeżeli CBA rzeczywiście go kupiło (bo na co wydało 34 mln zł?), nasuwa się pytanie, po co. Piotr Niemczyk, były wicedyrektor departamentu wywiadu w UOP, wyjaśnia to w prosty sposób: „CBA jest małą służbą, prowadzi około tysiąca spraw rocznie. Spokojnie, korzystając z obecnych uprawnień i możliwości technicznych, może je opanować. System Pegasus to z kolei machina, której używa się do rozpracowywania siatek terrorystycznych. Albo więc Polska zakupiła system, którego możliwości są wielokrotnie wyższe niż potrzeby CBA, albo służby zamierzają wykorzystywać Pegasusa do innych celów”. Do jakich? Opozycja już woła: żeby nas szpiegować! Dodajmy jeszcze słowa Niemczyka – polskie służby, takie mam wrażenie, nie działają w ten sposób, że wpierw dokonują analizy zagrożeń, tak by koncentrować środki w tych miejscach. Idą szeroko, czyli trałują. To najmniej skuteczna metoda. Dlaczego tak się dzieje? Specjaliści od służb specjalnych są zgodni w opiniach: to efekt ubytków kadrowych oraz dominującej filozofii – służby w coraz mniejszym stopniu służą państwu, w coraz większym rządzącej partii. Pegasus jest tego przykładem – nakierowany nie na zewnątrz, tylko do wewnątrz, służy inwigilowaniu Polaków, poza jakąkolwiek kontrolą. • Mamy dziwną sytuację, bo z jednej strony tajnym służbom przybywa narzędzi do kontrolowania obywateli RP, ich możliwości pod tym względem są o wiele większe niż Służby Bezpieczeństwa w Polsce Ludowej, a z drugiej strony, jeśli chodzi o świat zewnętrzny, nasze specsłużby stają się coraz słabsze. Ba! Wręcz jakby zanikły. Oczywiście ten zarzut można łatwo odparować, mówiąc, że wszystko to są sprawy tajne, cóż więc media mogą wiedzieć na ten temat, zgadują jedynie i spekulują. Ale wystarczy zebrać tylko te okruchy informacji, które wychodzą na światło dzienne, by zauważyć niepokojącą tendencję. Opisać ją można w trzech punktach. Po pierwsze, polski wywiad zdradził swoich zagranicznych współpracowników, bo ich nazwiska zostały ujawnione. Po drugie, nasz kontrwywiad nie cieszy się szacunkiem służb sojuszniczych, jest traktowany jako instytucja nieistotna. A po trzecie, w naszych służbach nie szanuje się pracujących tam oficerów, etos budowany jest tak, by promować ludzi biernych. Zdrada, ale czyja? Zacznijmy od zdrady. Wiosną tego roku wybuchła afera związana z ujawnieniem kolejnej partii zbioru zastrzeżonego IPN. Zbiór ten to część PRL-owskich materiałów przekazanych IPN, ale utajnionych jako „zasób istotny z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju”. Zawarte w nim były teczki tych tajnych współpracowników, z którymi służby III RP kontynuują współpracę, a także dane polskiego wywiadu – nazwiska oficerów, cudzoziemców z nimi współpracujących oraz tzw. nielegałów, czyli najgłębiej zakonspirowanych oficerów pracujących za granicą pod przykryciem. Te wszystkie materiały zostały ujawnione, choć nie musiało tak być. Ustawa z 2016 r. przewidywała wprawdzie, że dokumenty zbioru zastrzeżonego mają być ujawnione, ale równocześnie oddawała w ręce prezesa IPN pewną władzę – mógł on osobiście decydować o nadaniu wybranym teczkom klauzuli tajności. Jarosław Szarek nie bawił się w niuanse i nie skorzystał










