Tajne/poufne

Tajne/poufne

Jak ludzie, którzy trzęśli UOP, załatwiają sobie posady W wielu miejscach w Warszawie trwa zażarta walka o służby specjalne. Jedni chcą je zmienić, drudzy obronić w dotychczasowym kształcie, jeszcze inni próbują zorganizować sobie życie po życiu. Jakiś czas temu kilku dobrych znajomych, trzeba trafu – ludzi, którzy do niedawna trzęśli UOP-em, spotkało się w domu gen. Henryka J. Mam nadzieję, że czas na tyle pozacierał ich pamięć, iż znikły z niej kłopotliwe dla mnie szczegóły. Umówmy się zresztą, że i ja nie pamiętam, jakim cudem udało mi się to i owo zobaczyć, a nawet to i owo usłyszeć. Żeby jednak uczestnicy biesiadki nie mieli wątpliwości, że o nich mowa, przypomnę im, iż pretekstem do spotkania był tradycyjny „śledzik”, a miejscem mała uliczka odchodząca od Wilanowskiej. Panowie spotkali się, żeby wypić po kusztyczku i zastanowić się, co dalej. Musieli założyć scenariusz najgorszy – że reformy specsłużb powstrzymać się nie uda. Co gorsza, nic nie wskazuje też, że czerwony zrezygnuje z planów wyczyszczenia ich ludzi, skąd się da. Nie robi tego głośno i na ślepo, nie czyści, żeby czyścić, ale trafia celnie. Żadna z dotychczasowych dymisji nie była nietrafna. Przede wszystkim więc należy chronić swoich. Najlepiej, żeby pozostali w służbie. Jeśli zatem proponują komuś degradację, ale nie wyrzucają, ma przyjąć nowe stanowisko. Choćby miał być stróżem w delegaturze, to ma tam zostać. Dyrektywa brzmi: przetrwać za wszelką cenę. Inna rzecz – jak pomóc kolegom pozbawionym pracy. Spotkanie odbywało się na długo przed wypadkami w PKN Orlen, więc biesiadnicy byli jeszcze przekonani, że spółki, w których skarb państwa nie ma większości, będą dobrą, łatwą i bezpieczną przechowalnią. Wtedy martwiła ich przede wszystkim sytuacja w KGHM, bo tam Kaczmarkowi już udało się dokonać zmian. Jeden z uczestników spotkania, który akurat w KGHM zarabiał pieniądze, przekonał ich jednak, że starego zarządu i tak żadną miarą obronić by się nie udało. Skala marnotrawstwa była wręcz niewyobrażalna. Do tego stopnia, że UOP sporządził nawet odpowiedni raport, ale Buzek jak zwykle nic nie zrobił, bo nie miał nic do gadania. Doili więc tę Miedź do końca i dlatego, gdy nastał Kaczmarek, pod słusznym skądinąd pretekstem ratowania państwowych pieniędzy mógł tam zrobić, co tylko chciał. Zebrani, chcąc nie chcąc, musieli KGHM ze swoich planów skreślić. Tym bardziej więc liczyli na Orlen. Mówiono również o TP S.A., gdzie szefem do spraw bezpieczeństwa jest ewakuowany tam zawczasu były zastępca szefa UOP, płk Nóżka, a także o NIK. W tym momencie wszyscy pomyśleli oczywiście o Szwedowskim, zastępcy płk. Nowka, z którego w ostatniej, bo w ostatniej chwili, ale udało się zrobić wiceprezesa Najwyższej Izby Kontroli. Niestety – Szwedowski komu tylko mógł, robotę już dał (w sumie, jak się czyta, kilkudziesięciu ludziom) i jego możliwości też bardzo się skurczyły. No to może Zbyszek – zapytali jednogłośnie, myśląc oczywiście o wspomnianym przed chwilą Zbigniewie Nowku. Jednak i w jego przypadku rzecz się komplikowała. Miał, co prawda, obiecaną posadę szefa bezpieczeństwa w Narodowym Banku Polskim, co pozwalałoby nie tylko na wgląd we wszystkie banki, lecz dawałoby także nieograniczone możliwości wynajdowania pracy dla swoich, ale rzecz dziwnie się ślimaczyła. Niby już-już miał tę robotę dostać i zawsze w ostatniej coś stawało na przeszkodzie. Takim ludziom jak goście gen. J. nikt nie wmówi, że to przypadek – nie mieli złudzeń, że rzecz jest blokowana. Wtedy ktoś powiedział, że otwiera się nowa nadzieja – Gromek ma dostać posadę szefa PLL LOT. W salonie zapanowało zrozumiałe poruszenie. Nie bardzo pamiętam, który to powiedział, ale bez wątpienia wzbudził tą wiadomością sensację. Przecież Gromek (tak koledzy nazywają gen. Gromosława Czempińskiego) od czasu „Olina”, jest na bocznym torze. Stara się, chodzi, interweniuje i organizuje interwencje – nic nie pomaga. W czasie politycznego morderstwa popełnianego na premierze Oleksym nie zachował się, jak powinien. Dlatego, choć już nawet Petelicki częściowo wrócił do łask, on nadal „spełnia się” w biznesie. – Jakim cudem do LOT-u, skąd to wiesz? – pytania fruwały w powietrzu jak komary w lipcu. – Jest pilotem szybowcowym, balonowym – czy to złe kwalifikacje? A kto mu to załatwia? – Znacie Zygmunta, Zygmunta Marię P.? To on lobbuje. Znali. Zygmunt

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Kraj