Tak pięknie państwo grali

Tak pięknie państwo grali

To właśnie jest sól aktorstwa?

– Aktorstwo w moim przypadku to głód życia, walka z przemijaniem, bo przecież żyje się intensywnym życiem innych postaci. To ucieczka przed kostuchą…

Choć uciec się nie da, bo życie biegnie w jedną stronę.

– Ale można w tym czasie być i diabłem, i aniołem, i świętą, i kurtyzaną.

Postacie i charakterystyczność we współczesnym teatrze są niemodne.

– To co, wielki Łomnicki już nic nie znaczy? Jestem pewna, że jego wielki talent oprze się wszelkim modom. Zabawa w teatr ze znakiem Q polega na bardzo głębokiej wewnętrznej charakteryzacji, niekoniecznie przez doklejenie wąsów czy glacy. Chodzi o prawdę. Prawdę tak samo ważną w tragedii, jak i w komedii czy farsie.

Żeby to prawda była, jak pisał Wyspiański.

– Ta prawda, różnie teatralnie ubrana, niezależnie od czasu sprawia, że wybitne przedstawienia i artyści zostawiają w nas trwały ślad. Dzisiaj, po kilkudziesięciu latach w teatrze, od reżysera oczekuję propozycji formy, w którą mogę wpisać swoją rolę. On, przychodząc na pierwszą próbę, powinien wiedzieć, po co tę sztukę chce robić, dlaczego w tym teatrze i dlaczego teraz. I jaką formę chce nadać spektaklowi. W moim pierwszym w życiu monodramie w Teatrze Polonia, w „Pani z Birmy” w reżyserii Anny Smolar, znalazłam się na maleńkiej „wyspie” wśród widzów, na platformie o powierzchni półtora na półtora metra, i musiałam się odnaleźć w tej przestrzeni, zamkniętej jak moja bohaterka w więzieniu. Kiedy przychodzę na pierwszą próbę z reżyserem, znanym czy nieznanym, jestem otwarta na wszystko, chcę się czegoś nauczyć, to dla mnie szansa odkrycia czegoś nowego, choćby zmierzenia się z własną niedoskonałością.

Czyli nowych języków, nowych form pani się nie obawia?

– Proszę mi życzyć tych nowych, byle z utalentowanymi twórcami, obojętnie, czy mają 117, czy 17 lat.

A śmierci teatru dramatycznego nie boi się pani? Wieszczył to jeden z badaczy na łamach „Dialogu” kilkanaście lat temu, ogłaszając, że teatr dramatyczny „funkcjonuje dziś na zasadach schizofrenicznych i wewnętrznie sprzecznych”. Słowem, przewidywał, że granie dramatów, a zwłaszcza klasyki, przejdzie do lamusa.

– Więc w ogóle nie grać „Wesela” albo komedii Szekspira? Widział pan zapewne „Wieczór Trzech Króli” Dana Jemmetta?

Widziałem.

– Spektakl idzie w Teatrze Polskim któryś sezon z rzędu i cieszy się dużym wzięciem. To klasyka widziana oczami bardzo nowocześnie myślącego reżysera. Nie bulwersuje mnie, że Błazen opowiada tam dowcipy, takie jak dzisiaj u cioci na imieninach. Za czasów Szekspira też bawił, opowiadał królowi i dworowi historie śmieszne i prześmiewcze tamtych czasów. Dzisiaj nie mamy króla, choć mamy rozmaite dwory i rozmaite dowcipy tym dworom opowiadamy. A poza tym jeśli genialny autor napisał 100, 200 lat temu genialny utwór, który ciągle jest żywy i aktualny, bo człowiek, jego natura się nie zmienia, to już nie ma po co do niego wracać? Oczywiście język teatru się zmienia. Jeśli inscenizator ubiera szekspirowskie postacie we współczesne kostiumy, chce przez to coś powiedzieć, prawda? To jest tak często niesłusznie lekceważone przesłanie.

Święty Augustyn uważał, że teatr jest przede wszystkim do płakania, bo ludzie uwielbiają się w teatrze popłakać. Jest coś na rzeczy, bo przecież starożytni nie na darmo wynaleźli katharsis. Kiedy w teatrze coś z siebie wyrzucili, doznawali oczyszczenia.

– Wybierając się do teatru nawet na tragedię, świadomie uczestniczę w pewnym rodzaju rozrywki. Chcę się wzruszyć, odmienić, udoskonalić. Siadając na widowni, nie bronię się przed wzruszeniem. Płacz też jest jakąś rozrywką w teatrze.

Bo kontrolowany.

– A jednak spontaniczny. Siadając na widowni, zawieramy umowę współuczestniczenia. Kontrakt zawiera także udział widza w spektaklu – niedosłowny, ale wyraźny. Bardzo silnie odczuwam to np. podczas moich recitali. Widownia żywo reaguje i zdarza się, że na koniec, przy oklaskach mówię: – Bardzo dziękuję, że tak pięknie państwo dzisiaj grali. To nie jest żart, bo bez drugiej strony rampy, bez widza, bez tego wzajemnego dawania i brania, dzielenia się energią, nie byłoby magii teatru, której – no, może nie zawsze – jesteśmy uczestnikami. Ale zdarza się, że widz nie pomaga. Joasia Szczepkowska pisała kiedyś o „żabim oku” na widowni, które aktor zawsze wyczuwa. Chodzi o widza, czasem krytyka – tak, tak! – który od początku ma za złe, jest przeciw. Bardzo trudno jest walczyć z tą złą energią płynącą z widowni. Ale to inny temat, dotykający etyki i uczciwości.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 27/2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy