Żaby, kijanki i operatorzy

Żaby, kijanki i operatorzy

Camerimage to jedyna impreza, na której operator filmowy wychodzi z cienia reżysera Właściwie dlaczego nie pokazują komedii? – głośno zastanawiała się przed salą Teatru Wielkiego w Łodzi grupka dziewcząt czekających na kolejny seans. Chodziło o repertuar konkursu tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage 2005 – same smutne historie. Rzeczywiście. To czasem także filmy, które mają szanse na uznanie właśnie na takiej imprezie, jak nagrodzone Srebrną Żabą „Perły Królowej Saby” i Brązową Żabą – „Czarna noc”. W tych obrazach zdjęcia odpowiednio: Jensa Fischera i Loiusa Phillipe’a Cappellego to jedyne, co robi wrażenie. Są też oczywiście co roku dzieła niezapomniane, jak tegoroczny zwycięzca – „Los utracony” w reżyserii Lajosa Koltaia, ze zdjęciami Gyuli Padosa. Historia pokazująca rzeczywistość obozu koncentracyjnego, nakręcona na podstawie powieści Imre Kertesza, poraża nie tylko utrzymanymi w szaro-czarnej tonacji zdjęciami, podkreślającymi bezmiar cierpienia. Poruszające obrazy znalazły się nie tylko w konkursie. Wydarzeniem była projekcja „Piekła”, drugiego filmu z cyklu, nad którego koncepcją pracował duet Kieślowski-Piesiewicz. Wyreżyserowany przez Danisa Tanovica („Ziemia niczyja”) obraz to jak kiedyś u Kieślowskiego: zadawanie bolesnych i ważnych pytań. I szukanie piekła w miejscach nieoczywistych, tuż obok. Szkoda, że zgodnie z teorią o polskiej szkole operatorskiej w konkursie nie triumfował w tym roku żaden rodzimy twórca. Choć łódzka Filmówka może pochwalić się Srebrną Kijanką dla jej studenta, Yoriego Fabiana. Festiwal ma dwa oblicza: profesjonalne i studenckie. I nie chodzi tylko o sferę konkursową. Kovacs, Zsigmond i inni znakomici operatorzy zgodnie powtarzają, że lubią do Łodzi przyjeżdżać, żeby spotkać kolegów po fachu, porozmawiać, zobaczyć, jak się dzisiaj kręci. To chyba jedyna impreza, na której operator skutecznie wychodzi z cienia reżysera. A studenci? Wypełniają widownię po brzegi i niesłychanie żywiołowo reagują na kino. Ale w kuluarach prym wiodą adepci filmówek, dla których to szansa zaistnienia, udowodnienia ich pasji filmowca, rozmowy z mistrzami, uczestniczenia w warsztatach, seminariach, a także wypróbowania nowego sprzętu. – Podobno dostałem tę nagrodę dlatego, że przez całe życie nie obraziłem i nie skrzywdziłem mojego operatora – żartował, odbierając wyróżnienie za nieprzeciętną wrażliwość, słynny czeski reżyser, Jiri Menzel, jedna z gwiazd festiwalu. Byli jeszcze m.in. Ralph Fiennes, Val Kilmer, Kazimierz Kutz, Andriej Konczałowski, a także najmłodszy syn Chaplina – Eugene – który prezentował po raz pierwszy odrestaurowany film ojca „Behind the Screen”, ze specjalnie napisaną do niego przez Krzesimira Dębskiego nową muzyką. I gdy już się zrobiło bardzo światowo, prowincja wylazła w szczegółach. Drugim językiem festiwalu jest angielski. A na małej karteczce z instrukcją posługiwania się kartą wstępu, którą otrzymali wszyscy uczestnicy i goście festiwalu, przekroczono wszelkie możliwe normy stężenia błędów wszelkiej maści. Na imprezie o międzynarodowej renomie, współorganizowanej przez ministerstwo, urząd miasta i urząd marszałkowski to po prostu nie wypada.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 50/2005

Kategorie: Kultura