Partia Pracy może ponieść klęskę bez swego charyzmatycznego przywódcy Tony Blair powoli żegna się z polityką. W Partii Pracy powstał bunt przeciwko charyzmatycznemu przywódcy. Laburzyści zapewne jeszcze gorzko pożałują, że tak potraktowali swego lidera. Były prezydent USA, Bill Clinton, nazwał rządy brytyjskiego premiera „zdumiewającym sukcesem”. Blair z pewnością przejdzie do historii jako najlepszy polityk w historii Partii Pracy. Został premierem na dzień przed swymi 44. urodzinami, jako najmłodszy szef rządu Zjednoczonego Królestwa w ciągu prawie 200 lat. Pełen energii, łatwo pozyskujący serca ludzi, rządził dziewięć lat, przeważnie szczęśliwą ręką. W tym czasie Wielka Brytania stała się innym krajem. Tony Blair potrafił nadać ludzką twarz liberalnej rewolucji, będącej dziełem Margaret Thatcher. Zreformował i unowocześnił swą partię, pozyskał dla niej polityczne centrum elektoratu. Stworzył właściwie nową Partię Pracy – New Labour, stał się wzorem dla kanclerza Niemiec, Gerharda Schrödera, i socjaldemokratycznych polityków z innych krajów. Gospodarka kwitnie, naprawiono wiele wad systemu oświaty oraz opieki zdrowotnej, laburzyści nie są już postrzegani jako sterowani przez związki zawodowe eksperci od podnoszenia podatków. W nowym krajobrazie politycznym także konserwatyści nad Tamizą musieli się zmodernizować. Przyjęli do swego programu ochronę środowiska, zajęli się sprawami najuboższych. Lider Partii Konserwatywnej, David Cameron, z dumą nosi przydomek „Tory Blair” (czyli torys Blair). Powstała nowa, jakby nieco nowocześniejsza i lepsza kraina, nazywana początkowo Cool Britania, czyli odlotową Brytanią. Na arenie międzynarodowej Blair, aczkolwiek wytrwale pielęgnujący przyjaźń z USA, dbał także o to, aby Wielka Brytania pozostała w Europie, i popierał przyjęcie nowych państw do Unii. Po zamachach z 11 września 2001 r. brytyjski lider skoncentrował się na polityce zagranicznej i stał się najważniejszym sojusznikiem Ameryki w „wojnie z terroryzmem”, ogłoszonej przez prezydenta Busha. Ale z upływem czasu gwiazda premiera świeciła coraz słabszym blaskiem. Lider laburzystów obiecywał rządy nieskazitelnie uczciwe, lecz, jak to często w polityce się zdarza, kilku członków jego gabinetu uwikłało się w kompromitujące skandale. Wielu wyborcom Tony Blair po prostu się znudził. Społeczeństwo zapragnęło zmiany. Już przed ostatnimi wyborami, zwycięskimi przecież dla Partii Pracy, ponad połowa Brytyjczyków uważała, iż premier nie ma wystarczających kwalifikacji moralnych, by sprawować władzę. Nieszczęsna wojna w Iraku, w którą Tony Blair zaangażował się z takim entuzjazmem, odebrała mu popularność wśród pacyfistów i partyjnej lewicy. Działaczy Partii Pracy coraz bardziej niepokoi też renesans torysów. Konserwatyści, kierowani przez młodego i dynamicznego Davida Camerona, który bardzo przypomina Blaira młodszego o dziesięć lat, zręcznie odzyskują społeczne poparcie. W sondażach mają nad laburzystami ośmioprocentową przewagę. Niektórzy politycy z obozu Blaira doszli do wniosku, że remedium na wszelkie kłopoty będzie zmiana przywódcy. Przypuszczalnie buntowników podżegał potajemnie do rebelii sekretarz skarbu Gordon Brown, introwertyczny szkocki polityk, wieczny „następca” Blaira. Podobno jako młodzi deputowani do Izby Gmin ci dwaj zawarli przy piwie w restauracji Granita swoisty pakt – najpierw Tony Blair zostanie gospodarzem w siedzibie premierów brytyjskich przy Downing Street 10, ale potem Brown zajmie jego miejsce. Po latach te marzenia urzeczywistniły się, ale tylko częściowo. Blair zainstalował się na Downing Street, lecz mimo upływu czasu nie zamierzał ustąpić na rzecz ambitnego Szkota. Zniecierpliwiony Brown postanowił działać. Iskrą na proch stał się wywiad, którego premier udzielił londyńskiemu „Timesowi”. Szef rządu Zjednoczonego Królestwa odmówił wtedy wyznaczenia daty swego odejścia. 17 laburzystowskich deputowanych do Izby Gmin, prawdopodobnie podjudzonych przez Browna, napisało w odpowiedzi poufny list do premiera. Jak można było przewidzieć, „poufny” dokument szybko trafił w ręce dziennikarzy. Okazało się, że 17 rebeliantów wezwało Blaira: „Wierzymy, że odnowienie partii i rządu bez odnowienia przywództwa nie jest możliwe. Dlatego jako lojaliści i reformatorzy Partii Pracy jesteśmy zmuszeni prosić Cię, abyś ustąpił”. Kilku doradców rządu odeszło ze swych stanowisk, aby pokazać premierowi, że to nie żarty. Wśród laburzystów doszło do rozłamu. Partia
Tagi:
Jan Piaseczny









