Traktaty polsko-niemieckie z 1990 i 1991 roku – prawda i fałsz (część I)
Kryzys w stosunkach polsko-niemieckich tlił się już od kilku lat. Ale dopiero w połowie grudnia 2006 r. przybrał kształt jawnej konfrontacji między Warszawą a Berlinem. Bezpośrednim powodem stało się skierowanie przez Powiernictwo Pruskie 22 pozwów przeciwko Polsce do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie roszczeń majątkowych Niemców wysiedlonych z Polski. Sprawa ta była znana już od kilku lat i polskie koła rządowe wielokrotnie zapowiadały „stanowczą reakcję” w przypadku, kiedy organizacja Rudiego Pawelki skieruje sprawę do Strasburga. Jednakże kiedy to już nastąpiło, doszło do prawdziwej burzy między Polską a Niemcami. Częścią składową uzasadnionych, choć emocjonalnych reakcji po stronie polskiej stały się żądania renegocjacji traktatów polsko-niemieckich z lat 1990-1991, względnie ich uzupełnienia w formie odrębnej umowy międzypaństwowej, w celu zabezpieczenia Polski przed prywatno-cywilnymi roszczeniami obywateli niemieckich z tytułu II wojny światowej. Wprawdzie w okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2007 nastąpiło „ciche zawieszenie broni”, ale łatwo przewidzieć, że już wkrótce płomień gwałtownego sporu polsko-niemieckiego wybuchnie z nową siłą. Wprawdzie po stronie niemieckiej niemal w trybie natychmiastowym została uruchomiona straż pożarna do wygaszenia pożaru: w oficjalnej deklaracji rząd RFN potępił Powiernictwo Pruskie, a w ślad za nim w podobnym duchu wypowiedzieli się publicznie politycy niemieccy z kół rządowych i opozycyjnych, a także Episkopat Kościoła katolickiego w Niemczech. Jednocześnie jednak rząd federalny powtórzył znane od lat stanowisko w sprawie roszczeń majątkowych obywateli niemieckich wobec Polski, dodając teraz – w odniesieniu do konkretnych propozycji rządu Jarosława Kaczyńskiego – iż nie widzi możliwości renegocjacji traktatów z lat 1990-1991 ani potrzeby zawierania nowej, dodatkowej umowy z Polską. Spór polsko-polski Sprawa pozwów Powiernictwa Pruskiego stała się jednak także przedmiotem ostrej rozgrywki między rządem a opozycją w Polsce. Posłużyła bowiem jako wygodny pretekst do frontalnego ataku PiS na polską politykę zagraniczną uprawianą od przełomu w 1989 r. Świadczą o tym zarzuty o „dyplomacji niemocy” i „partii białej flagi”, która uprawiała „politykę uległości” w stosunkach z Niemcami (a właściwie chyba z całym Zachodem i Rosją!). Według prawicowego obozu rządowego, polska dyplomacja słabo reprezentowała polskie interesy narodowe. Z totalnej krytyki polityki zagranicznej wszystkich poprzedników (1989-2005) wyciągany jest więc m.in. wniosek o potrzebie poprawienia „niepełnych traktatów” polsko-niemieckich, ich renegocjacji lub uzupełnienia. Problemy do wyjaśnienia Spróbujmy więc krótko przypomnieć, jak i po co doszło do zawarcia inkryminowanych traktatów polsko-niemieckich. Czy istniała dla nich wówczas jakakolwiek alternatywa? Czy w latach 1989-1991 istniała – by użyć sformułowania premiera Kaczyńskiego – możliwość „dopełnienia” tych traktatów? A może nawet „niepełne traktaty” polsko-niemieckie z początków lat 90. stanowiły wystarczającą i skuteczną formę zaspokojenia podstawowych interesów narodowych nowej, suwerennej RP w ówczesnych warunkach międzynarodowych? Nasze rozważania muszą też dotyczyć wątków na wskroś aktualnych: czy jest możliwa i potrzebna Polsce dzisiaj renegocjacja lub też uzupełnienie traktatów z lat 1990-1991? Czy głoszona obecnie potrzeba alternatywy dla dotychczasowej polityki niemieckiej RP jest w ogóle rzeczą realną – ile w niej „pobożnych życzeń”, a ile rzeczywistości, którą można by zmierzyć „szkiełkiem i okiem”? Tego rodzaju uzasadnionych pytań jest wiele. Od tamtych wydarzeń (1990-1991) minęło już wiele lat, a upływ czasu zaciera sporo w ludzkiej pamięci. Stopniowo odchodzą też „na wieczną wartę” aktorzy tamtych wydarzeń. Ich miejsce zajmują książki, np. niezwykle wartościowa publikacja pt. „Polska wobec zjednoczenia Niemiec 1989-1991. Dokumenty dyplomatyczne” pod red. prof. Włodzimierza Borodzieja. Opisywane w tej książce wydarzenia dotyczą mnie osobiście. Po przełomie w 1989 r. należałem do tych, którzy układali od nowa polską politykę zagraniczną. Na traktaty polsko-niemieckie z lat 1990-1991 patrzę jak na własne dzieci i czuję się za nie współodpowiedzialny jako główny negocjator. Nigdy nie miałem poczucia, że z Niemcami „negocjuję na kolanach”, z pozycji uległości czy niemocy. A nawet przeciwnie – zdawało mi się, że w tamtych pierwszych latach nowej Polski wieje nam w plecy „solidarnościowy wiatr historii’”, który daje polskim negocjatorom – tak jak wszystkim Polakom wobec Niemców – poczucie własnej wartości, dumy i godności. Spróbujmy trafnie odczytać przeszłość Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy oba traktaty polsko-niemieckie, a więc:









