Nauczyłam się, ze odmawianie jest wielką sztuką
Rozmowa z Grażyną Torbicką
– Mówi się o pani: prezenterka telewizyjna. Ale przecież prowadzi pani także program autorski o kinie, robi pani reportaże o wydarzeniach kulturalnych. Jak pani sama o sobie myśli: prezenterka telewizyjna, dziennikarka telewizyjna, filmoznawca… ?
– Określam siebie: dziennikarz – prezenter, ale rzeczywiście ludzie kojarzą mnie głównie w tej drugiej roli. Jednak dzisiaj
zawód prezentera nie polega tylko na zapowiadaniu programów, jak to było kiedyś. Występuję jako prezenter, który jest jednocześnie gospodarzem programu, prowadzącym program czy wywiad – ale zawsze z własnym, autorskim tekstem. Więc także dziennikarz.
– Jest pani powszechnie lubiana, budzi pani sympatię telewidzów. Niewiele jest w telewizji osób, zwłaszcza młodych, ładnych i popularnych, które nie wywołują negatywnych uczuć. Jaki jest sekret pani powodzenia?
– Naprawdę nie wiem. Ale jeśli rzeczywiście tak jest, jak pani mówi, to bardzo się cieszę.
– Może widzom odpowiada pani sposób bycia? Wypracowała pani swój własny, wyróżniający się styl. Nie ulega pani telewizyjnej modzie agresywnego dziennikarstwa, atakowania rozmówców, przypierania ich do muru, nie wypytuje ich pani o sprawy intymne. W dodatku nie kokietuje pani widzów.
– Może rzeczywiście widzowie cenią to, że jestem wierna swojemu stylowi. Może czują, że nie udaję nikogo na ekranie. Widzą mnie czasami zakłopotaną, wręcz spiętą, innym razem rozluźnioną czy radosną. Nie ukrywam, kiedy cieszę się, że rozmawiam z kimś, kogo lubię. A gdy rozmawiam z gościem na temat filmu czy spektaklu, który mi się podoba, nie zachowuję się jak zawodowy krytyk – nie dystansuję do tematu, lecz daję wyraz swoim emocjom. Nie lubię udawać. Niechętnie też ulegam modom telewizyjnym.
– Czy od razu miała pani taki pomysł na bycie na ekranie – naturalność?
– Taki pomysł miałam od razu, tylko początkowo trudno go było zrealizować. Swoboda bycia na ekranie wymaga doświadczenia, obycia z kamerą. Na początku byłam bardzo zdenerwowana, spięta, zwłaszcza, że trafiłam do telewizji od razu po studiach, była to więc moja pierwsza praca. Poza drobnymi wskazówkami mamy, która udzielała mi głównie praktycznych rad, całą stronę dziennikarską bycia na antenie, prowadzenia wywiadów, musiałam wypracować, ucząc się na błędach. Jeśli zaś chodzi o zachowanie na estradzie, najtrudniejsze było panowanie nad ciałem, głosem, umysłem, w momencie kiedy pojawia się trema. Bo trema musi być. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że trzeba zrezygnować z tego zawodu. Ale trzeba nauczyć się nad nią panować, kontrolować ją. W moim odczuciu dopiero od dwóch lat mam ten komfort, że nie boję się tremy, że panuję nad sytuacją.
– Trudno uwierzyć, że pani, córka najpopularniejszej prezenterki – Krystyny Loski, miała tremę przed kamerą. Mówi się, że pani niemal wychowała się w telewizji…
– Kiedy byłam dzieckiem, czy nastolatką, telewizja mnie kompletnie nie interesowała. Może dlatego, że miałam ją na wyciągnięcie ręki. Dla mnie telewizja była czymś naturalnym, ale mało atrakcyjnym. Jednak kiedy potem przyszłam pracować do telewizji, to była całkiem inna sytuacja. Byłam bardzo zestresowana. Pamiętam swój pierwszy występ – potwornie się denerwowałam. Więc to nie jest prawda, że miałam od razu łatwość obcowania z kamerą i że wszystko poszło mi jak z płatka.
– Czy specjaliści od kształtowania wizerunku próbowali jakoś panią wykreować? Zmienić?
– Tak, próbowali, ale ja mam taki nieznośny charakter, że lubię sama decydować, jak się zachowuję i wyglądam, nie chcę, by ktoś w te sprawy ingerował.
– Czy byli tacy? Słyszałam, że styliści kazali pani zmienić fryzurę…
– Nie podobało im się, że mam “niedbałe uczesanie”. Zresztą zauważyłam pewną tendencję: jeśli ktoś ma długie włosy, styliści radzą je ściąć, jeśli ktoś ma krótkie – zapuścić. Jeżeli ktoś jest grzeczny, kulturalny, skłaniają go, żeby był bardziej agresywny, jeżeli zaś jest agresywny – żeby był bardziej stonowany. Lubią “przerabiać” ludzi. Ale mnie już nie nękają.
– Co daje pani największą satysfakcję w pracy?
– Dziennikarstwo telewizyjne – robienie własnych reportaży, prowadzenie własnego programu autorskiego “Kocham kino”.
– No właśnie: dlaczego “Kocham *kino” a nie “Kocham teatr”? Przecież jest pani teatrologiem z wykształcenia – ukończyła pani Wydział Wiedzy o Teatrze na PWST. I zaczęła pani swoją karierę telewizyjną w redakcji: Teatru Telewizji.
– Teatr też kocham. Ale kino jest medium XX wieku, lepiej się przekłada na język telewizyjny niż teatr. Nie jest tak, że zdradziłam teatr dla kina. Studia dały mi przede wszystkim umiejętność korzystania ze źródeł, umiejętność analizy, czyli to, czego powinny nauczyć każde studia. Zresztą miałam też przez dwa lata bardzo interesujące zajęcia z filmoznawstwa, prowadzone przez Krzysztofa Toeplitza. Rzeczywiście kocham kino – jednak nie kino w ogóle, lecz tylko, szczególny rodzaj kina. Kocham kino, które wywodzi się z bardzo dobrej literatury, kino autorskie, tworzone przez wybitnych reżyserów.
– Często chodzi pani do kina?
– W tej chwili bardzo rzadko, bo od czterech lat jeżdżę na największe festiwale filmowe i tam oglądam całą produkcję filmową. Choć czasem z miłości do jakiegoś filmu idę na niego jeszcze rąz do kina. Ostatnio mi się to zdarzyło w przypadku brazylijskiego “Dworca nadziei”.
– Czy to prawda, że zdarza się pani płakać na filmie?
– Prawda. Właśnie “Dworzec nadziei” wzruszył mnie do łez. Także najnowszy, przejmujący, piękny film Davida Lyncha “Prosta historia”.
– Mogłaby pani wymienić swoich ulubionych reżyserów? .
– To trudne pytanie, bo lubię wielu. Na pewno należy do ftiefi David Lynch, Peter Weir, Woody Allen, Federico Fellini…
– A z polskich twórców?
– Uważam, że największym mistrzem naszego kina jest bezsprzecznie Andrzej Wajda. Myślę tak o całym, jego dorobku.
– Jak pani postrzega współczesne polskie kino? Dorobek lat 90.?
– Sądzę, że to nie był najlepszy okres dla kina polskiego. Pojawiło się jednak kilka dobrych filmów, np. “Poniedziałek” Adamka, “Dług” Krauzego…
– To niewiele jak na całą dekadę. Nawiasem mówiąc, w pan i programie “ Kocham kino” jakoś nie goszczą polskie filmy.
– No cóż… Z racji profilu tego programu pomijamy wiele premier, zwłaszcza takich, które – jak sądzimy – nie stanowią wartości artystycznej, które po pół roku czy po roku przeminą. Nie interesują nas filmy czysto rozrywkowe, produkowane seryjnie. Chętnie pokazywalibyśmy polskie znakomite premiery, gdyby takie były.
– Ostatnio stała się pani znana we włoskim środowisku filmowym. Prowadziła pani konferencje prasowe i gale na Festiwalu Filmowym w Wenecji, festiwal w Taorminie. Jak pani trafiła w miejsca, o których marzą włoskie prezenterki?
– Zostałam tam zaproszona jako dziennikarka prowadząca program o kinie, a nie prezenterka. Stało się to, jak wiele wspaniałych rzeczy w życiu, przez przypadek. Kiedy przyjechał do Polski Michelangelo Antonioni ze swoim nowym filmem “Po tamtej stronię chmur”, prowadziłam wieczór premierowy w Sali Kongresowej, a potem kameralny wywiad z reżyserem dla telewizji. Wkrótce Antonioni i jego producent, Felice Laudadio, zaprosili mnie do Włoch na festiwal filmowy, z którego zrobiłam relację. Następnie Laudadio został dyrektorem artystycznym festiwalu w Wenecji i zaproponował mi żebym poprowadziła konferencję prasową. Było to wielkie wyzwanie dla mnie, ale lubię wyzwania. Po roku znów mnie zaproszono na festiwal do Wenecji – to znaczy, że się nie skompromitowałam.
– Jak wielu popularnych prezenterów telewizyjnych, występuje pani także w roli konferansjera. Prowadzi pani festiwale piosenki, kabaretu, kiedyś prowadziła pani nawet blok sportowy. Czy są takie gatunki telewizyjne, programy, których by pani nie poprowadziła?
– Program sportowy, o którym pani wspomniała, prowadziłam na początku mojej pracy w telewizji. To byłą taka moją wprawka prezenterska, nie dziennikarstwo. Potem zrozumiałam, że muszę się trzymać pewnej obranej drogi, tego, co mnie interesuje. Postanowiłam nie łapać się wszystkiego, co mi się proponuje. Nie chciałam też zostać telewizyjną lalką. – Proponowano mi prowadzenie teleturniejów, quizów, ale odmawiałam. Po jakimś czasie nauczyłam się, że odmawianie jest wielką sztuką. Oczywiście, kryje ryzyko: odmówię, ale być może inna propozycja się nie pojawi, albo innej możliwości nie będę miała. Nie jest łatwo powiedzieć: nie.
– Nie widziałam pani w żadnej reklamie. Ale nie uwierzę, że nie miała pani propozycji od reklamodawców?
– Miałam propozycje, jednak odmawiałam. Nie drażnią mnie aktorzy w reklamie, bo ich zawód polega na graniu ról. Natomiast uważam, że dziennikarz grający w reklamie traci wiarygodność przestaje być dziennikarzem.
– Czy dużo czasu spędza pani po drugiej stronie ekranu, jako widz?
– Niewiele. Więcej czasu spędzam w telewizji.
– Podoba się pani nasza telewizja publiczna? Czy coś panią jako telewidza, w niej drażni?
– Drażni mnie uniformizacja, jaka dominuje na ekranie. Wszędzie zalewają widza te same reklamy, nadawane w zastraszającym tempie, oraz zapowiedzi programów. W pewnym momencie zauważyłam, że oglądam telewizję, która głównie informuje mnie o tym, co będzie w programie: za chwilę, jutro, za dwa dni, za tydzień. Już jestem tak zmęczona myśleniem, co kiedy będzie w telewizji, że gubi się gdzieś to, co jest pokazywane danego dnia. Drażni mnie też szukanie we wszystkim sensacji, ‘usensacyjnianie” na siłę każdej, informacji.
– Gdyby pani miała wpływ – na kształt telewizji publicznej, co by pani zmieniła?
– Nadałabym jej bardziej ludzką twarz. Wolałabym, żeby telewizja pokazywała świat bardziej zwyczajny, normalny.
– Czego by pani życzyła sobie, w sferze zawodowej? Kiedyś marzyła pani o programie autorskim – i to marzenie się spełniło.
– Wiążę pewne nadzieje z reformą telewizji, która – przynajmniej teoretycznie – otworzy przed dziennikarzami nowe możliwości. Myślę o tworzeniu programów, których byłabym także producentem. Ale to marzenie bardzo wybiega w przyszłość.
– Życzę, zatem, żeby się spełniło w nadchodzącym roku i dziękuję za rozmowę.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy