Triki filmowe

Triki filmowe

Polscy fachowcy od efektów specjalnych ścigają się z Amerykanami Dorota Wolnicka-Szcześniak, managing director studia filmowego Orka w Warszawie, podniosła słuchawkę. Telefon od producenta amerykańskiego „Gladiatora” każdego postawiłby na nogi. Okazało się, że Branco Lustig jest pod wrażeniem polskiego „Quo vadis”, którego zobaczył na pokazach oscarowych. Uznał sceny atakowania chrześcijan przez lwy za filmowo doskonałe, lepsze niż walki z lwami w swojej superprodukcji. – Ile osób pracowało przy tworzeniu tych scen z dzikimi zwierzętami? – zapytał jak fachowiec fachowca. – Odpowiedziałam, że 15, bo chciałam, aby mi uwierzył, choć gdybym podała, że 30, też nie byłoby za dużo – wspomina pani Dorota. – Mieliśmy niestety pecha, że nasz film pokazywany był na świecie już po „Gladiatorze”. Gdyby było odwrotnie, zwróciłby większą uwagę, choćby ze względu na efekty. Domalówki z komputera Polski widz nie zawsze ma świadomość, że w każdym filmie europejskim czy też amerykańskim jest wiele ujęć obrabianych cyfrowo. Np. w obsypanym Oscarami „Forreście Gumpie” Roberta Zemeckisa znalazła się scena, w której kamera podąża za unoszącym się na wietrze piórkiem stworzonym całkowicie komputerowo, co określa się mianem computer generated images (CGI). Piórko podrywane nagłymi podmuchami wiatru osiada na szybie samochodu, na plecach przechodnia, wzbija się w górę i kończy wędrówkę na bucie głównego bohatera. Złudzenie idealne. Dzisiejsze kino rozrywkowe przeżywa rozkwit cyfrowych efektów specjalnych oraz nowych sposobów filmowania i opowiadania historii. Różnica między ilością efektów specjalnych w filmach polskich i zachodnich jest kolosalna, mimo iż nasze studia są również bardzo nowoczesne i świetnie wyposażone. Sprzęt kupuje się głównie dla zleceniodawców 30-sekundowych reklam telewizyjnych. Dzięki komputerom ze specjalistycznym oprogramowaniem można jednak zrealizować niemal wszystko, co człowiek wymyśli. Fabryki efektów wykonują więc także zdjęcia trickowe do teledysków i gier komputerowych, czołówki i oprawę graficzną programów telewizyjnych, a efekty do filmów fabularnych robi się w wolnych chwilach, niejako na dokładkę. Dorota Szcześniak nazywa powstające w jej studiu efekty domalówkami. -Najczęściej komputery są wykorzystywane do tworzenia wirtualnej scenografii. Są to po prostu dodawane do scenografii elementy, których zbudowanie pochłonęłoby za dużo czasu lub pieniędzy. Przy realizacji „Quo vadis” główny scenograf, Andrzej Sosnowski, zaprojektował amfiteatr, ale wybudowano tylko jego część. Resztę dorobiono w komputerze. Warto wiedzieć, że zarówno przy „Quo vadis”, jak i „Superprodukcji” w reżyserii Juliusza Machulskiego pracował Tomasz Bagiński, polski zdobywca Oscara za animowaną „Katedrę”. Projekty scenograficzne wprowadza się do komputera i ożywia. W tym wypadku piórko grafika zastąpiła mysz komputerowa. Obrazy płonącego Rzymu powstały w ten sposób, że płonęły makiety, a ogień dołączano do obrazu filmowego. Lwy pożerające chrześcijan były także rodzajem tricku, bo najpierw nakręcono zwierzęta, potem ludzi i łączono oba obrazy dzięki zielonej planszy tła, fachowo nazywanej green screen. Lew na tle zielonej ściany może być komputerowo wycięty i wstawiony w inne miejsce na ekranie, gdzie też jest kolor zielony. W telewizji podobny efekt osiąga się dzięki blue screen, dlatego nowoczesne studia telewizyjne są budowane w tonacji błękitnej. Kukły i makiety W studiu Orka powstawały też efekty do innych polskich filmów. Np. w „Vincim” Juliusza Machulskiego jest scena, w której pod karetką wybucha jezdnia i zapada się razem z nią do podziemnego tunelu. Podobne ujęcia nie dość, że są niebezpieczne, to bez użycia komputera niemożliwe do zrealizowania. Trochę inaczej do efektów specjalnych podchodzi Paweł Nurkowski, właściciel gdańskiego studia Art PN, które realizowało m.in. efekty do „Wiedźmina”: – Najwspanialsze rzeczy osiąga się, mieszając techniki. We „Władcy Pierścieni” ogromną pracę włożono w wykonanie styropianowych makiet. I właśnie te makiety, odpowiednio połączone w komputerowym kociołku z prawdziwymi i wirtualnymi bohaterami dały taką ucztę dla oka. Przy produkcji „Wiedźmina” postępowano podobnie. Gdy powstawała scena walki Geralta z potworami, starano się pokazać, z jaką siłą tytułowy bohater rozwala mieczem głowy przeciwników. W tym celu posłużono się arbuzami. – Najlepiej znosił to Michał Żebrowski – mówił Paweł Nurowski w jednym z wywiadów cztery lata temu. – Niezależnie od tego, czy walczył z aktorami, czy z arbuzami, wszystko robił z takim samym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2005, 2005

Kategorie: Kultura