Jestem po prostu śpiewającym facetem

Jestem po prostu śpiewającym facetem

Sama muzyka nie wystarcza, żebyś przekonał ludzi do swojej twórczości

Trafił pan na sam szczyt. Niedawno wyszła pańska nowa płyta, a w Warszawie na co drugim przystanku wisiał plakat z Markiem Dyjakiem. Gdyby mógł pan spojrzeć z dystansu na ostatnie lata, co było w nich szczególnego?
– Od ośmiu lat zacząłem tak naprawdę pracować – ciężko i z każdym rokiem coraz więcej. Żeby zrozumieć skalę zmiany, która zaszła, trzeba pamiętać, że przez wiele lat wiodłem żywot niebieskiego ptaka. Powoli się przyzwyczajam do pracowitego życia. Spotkałem się z panem dzisiaj, jestem punktualnie (śmiech).

Jaka była dla pana ostatnia dekada?
– Śpiewam już ponad 20 lat. Zacząłem w 1993 r. Trudno mi się odnieść do tego. Ciągle pracuję, nagrywam, gram koncerty. Od ponad czterech lat bardzo mi w tym pomaga Kayax.

A kto miał na pana duży wpływ?
– Wyszedłem od piosenki poetyckiej, z jakiegoś muzyczno-literackiego zakonu. Najpierw pojawiło się słowo, wiersze: Wojaczek, Stachura, Brodski. A potem pojawili się koledzy, twórcy piosenek: Kondrak, Kasprzycki, Czyżykiewicz. Nazywam ich poetami i pozostaję wierny tym autorom. Wróciłem do swoich poetów po płycie „Kobiety”.

Co było decydującym momentem, który zmienił zwrotnicę i dzięki któremu stał się pan liczącym się artystą?
– Przede wszystkim praca z wytwórnią Kayax oraz takie wydarzenia jak „Męskie Granie”. Wcześniej grałem dużo w klubach, np. Łódź Kaliska i innych podobnych miejscach. Kiedy człowiek zaczyna ciężko pracować w dorosłym wieku, to i w nim samym też zachodzi zmiana. Pracuje nad sobą. To są naczynia połączone – życie codzienne i to na scenie. Dwie przenikające się sfery.

Dzisiaj pracuje pan ciężej?
– Dzisiaj nie mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, na które mogłem sobie pozwolić kiedyś. Skończyłem 30 lat i byłem jeszcze wariatem, dopiero po czterdziestce trochę zacząłem się zmieniać. Więc to pewien proces, na który duży wpływ ma moja twórczość muzyczna.

W tekstach pańskich piosenek jest dużo smutku, żalu, melancholii. Dla kogo pan śpiewa?
– Dla bardzo wielu ludzi. Moje piosenki mówią o czymś ważnym dla mnie, często związane są z jakimiś osobistymi doświadczeniami i osobami, z którymi się zetknąłem. W tym sensie moje sytuacje życiowe i przeżycia stanowią solidny budulec. Jestem artystą, który opiera swoją twórczość w dużej mierze na tym, co mu podpowiada serce.

O czym najtrudniej się śpiewa?
– O słabościach, lękach, smutkach. Ja uprawiam piosenki o żalu. Najczęściej dotykam tematu relacji między kobietą a mężczyzną. Wszyscy tego doświadczają, a ciągle jest to temat nieodgadniony…

Wspominając o panu, media często sięgają po wątki związane z alkoholizmem, ale również z pracą hydraulika. Nie męczy to pana?
– Bardzo tego nie lubię. Przede wszystkim jestem facetem, który śpiewa, a nie śpiewającym hydraulikiem. Już w szkole wiedziałem, że będę śpiewał, więc gdy byłem hydraulikiem, moim priorytetem także było śpiewanie. Media muszą mieć jakiś gorący tytuł, dlatego często to się pojawia w nagłówkach. Sama muzyka niestety nie wystarcza, żebyś przekonał ludzi do swojej twórczości – albo media właśnie taki obraz muzyki kreują. Oczywiście nie byłbym sobą bez własnej historii, ale coraz bardziej przeszkadza mi postrzeganie mnie przez pryzmat mojej przeszłości.

Od kilku lat występuje pan jako osoba publiczna. Scena ogólnopolska to duże możliwości, ale pewnie też jakieś zobowiązania, a może nawet ciemne strony. Czy popularność coś panu zabrała?
– Proszę pamiętać, że wyjechałem do Chełma, czyli niedużego miasta, podczas gdy inni robili odwrotnie, wybierając Warszawę. Nie prowadzę życia towarzyskiego, blichtr jest mi obcy. Nikt nie oślepia mnie fleszami. Wykonuję swoją pracę jak najemnik i chowam się do swojego miejsca. To jest moja przestrzeń, gdzie odpoczywam i pracuję. Jestem po prostu śpiewającym facetem, a nie wielkim i sławnym artystą.

Skąd czerpie pan inspiracje?
– Kocham dobre wiersze, dobrą muzykę, a więc fado i jazz. One mnie skłaniają do refleksji i namysłu. Te dwa gatunki bardzo pomagają mi w tym, co robię. Nigdy nie udaję, że śpiewam. Bardzo często smutne stany i wspomnienia wracają do mnie i wywołują potrzebę śpiewania. Dla mnie śpiewanie nie oznacza permanentnego zadowolenia i szczęścia.

Wspomniał pan, że był niebieskim ptakiem, ale ten etap ma pan już za sobą. Co było najtrudniejsze w karierze?
– Każda płyta jest dla mnie historią, którą muszę opanować, wyzwaniem. Moje myśli często rozkładają się na lata. Piosenkę „Pierwszy śnieg” zaśpiewałem już ponad 20 lat temu. Zanim wykonam jakiś ważny dla mnie utwór, muszą zajść we mnie pewne procesy, często musi minąć dużo czasu.

Mnie pierwszy śnieg kojarzy się z dzieciństwem.
– A mnie z tym, że już nie jestem dzieckiem. Dla mnie to taki czas, kiedy już niekoniecznie jest dobry czas. Dzielę rok od pierwszego śniegu do żółtych kwiatów i od żółtych kwiatów do pierwszego śniegu. Żółte kwiaty są mniej melancholijne.

Trzymając się pór roku, kiedy najlepiej się panu pracuje?
– Jesień i zima to czas, kiedy śpiewam te piosenki. Czas Marka Dyjaka to jest okres między jednym kończącym się ciepłem, czyli jesienią, a rozpoczynającym się ciepłem, wiosną. Spadają liście i zanim nie zaczną rosnąć kwiaty, to jest dla mnie czas pracy. Wiąże się to pewnie z melancholią w mojej muzyce, która dobrze koresponduje z deszczem, mgłą i żółtymi liśćmi na drodze.

Gdzie najlepiej daje się koncerty?
– Każdy koncert ma swoją energię, dlatego wszędzie może być wspaniale, ale też fatalnie. Wszystko zależy od tego, jak publiczność zareaguje na pierwsze pieśni, choć często jest tak, że w ogóle nie widzę nic przez oślepiające światła ani nie słyszę braw i nie jestem pewien, czy koncert się podoba, czy nie. Na szczęście w połowie koncertu moi genialni muzycy grają utwór instrumentalny, ja wtedy łapię oddech i pytam menedżera, jak jest. Oczywiście zawsze kłamie, że jest dobrze (śmiech).

Pana twórczość jest również dobrze odbierana w mniejszych miejscowościach. Ma to jakiś związek z pana pochodzeniem?
– Tak, bo sam pochodzę z niewielkiego robotniczego miasta – ze Świdnika. Nie jestem wielkomiejskim zwierzęciem. Oczywiście nie jest też tak, że izoluję się na wsi, ale nie biegam po warszawskich premierach i imprezach.

A co ze światem, w którym pan się wychował? Ma pan jakieś kontakty ze szkolnymi kumplami?
– Tak, właśnie ostatnio odezwało się do mnie kilka osób ze szkoły zawodowej. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać i porozmawiać. Jeśli pyta mnie pan, czy zostawiłem przeszłość i zapomniałem o tym, skąd jestem, to odpowiadam, że absolutnie nie.

Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy