Piszę, marzę i klnę tylko po hiszpańsku

Piszę, marzę i klnę tylko po hiszpańsku

Carlos Fuentes, pisarz meksykański (ur. w. 1928 r.) – do jego najbardziej znanych powieści należą m.in. „Śmierć Artemia Cruz”, „Terra Nostra”, „Stary gringo”, „Urodziny”, „Zmiana skóry”, „Historia rodzinna”, „Instynkt pięknej Inez”, zbiory opowiadań: „Spalona woda” i „Pieśń ślepców”. – Od wielu lat, mówiąc o panu, podkreśla się, że jest pan jednym z kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. Czy to nie jest denerwujące? – Jest, absolutnie! Tak samo jak urywające się co roku w październiku telefony od dziennikarzy, którzy pytają, co myślę o kolejnym nobliście, czy zasłużył na Nobla, czy nie jest mi przykro, że to znowu nie ja. Kilka razy zamierzałem zażartować, powiedzieć coś w rodzaju: „To marny pisarz, nie zasłużył na nagrodę – Nobla powinienem dostać ja”. Ale obawiałem się, że żart nie zostanie zrozumiany, a dziennikarze zrobią ze mnie zarozumiałego bufona. Zwłaszcza że sam nie cierpię zarozumiałych bufonów. – Ale czuje pan dreszczyk emocji w pierwsze czwartki października, kiedy Akademia Noblowska ogłasza swój werdykt? – Kiedy byłem kilkanaście lat młodszy, czułem. Teraz już nie. Zresztą nigdy nie było to marzeniem mojego życia. Nobel tak bardzo nie zmienia sytuacji pisarza, jak to się wielu ludziom wydaje. Jest wielu noblistów, których prawie nikt nie czyta, a nawet mało kto zna ich nazwiska. Złemu pisarzowi nie pomoże żadna nagroda. Wydaje mi się, że Nobel więcej pożytku, tj. zainteresowania, przynosi krajowi laureata niż jemu samemu. Jemu przynosi wiele kłopotów – staje się osobą publiczną, musi „bywać”, stale być na świeczniku i do dyspozycji, wygłaszać mowy, wypowiadać się na tysiące tematów, zajmować stanowisko itd. – Pana książki są czytane na całym świecie, więc przynoszą „pożytek” krajowi – a panu sławę. – Jakaż to sława? Ogranicza się do niewielkich środowisk, wydawców i czytelników. Kiedy wchodzę do wielkich księgarń w Madrycie czy Paryżu, gdzie przychodzą tłumy ludzi, rzadko ktoś mnie rozpoznaje. I bardzo dobrze. Sławy mass mediów, czyli głównie aktorzy i piosenkarze, mają okropne życie. Siedziałem kiedyś w samolocie dość blisko Tiny Turner i ją obserwowałem. A wraz ze mną obserwowało ją pół samolotu! Widziałem, że była skrępowana i zmęczona swoją sławą, jakaś zagubiona. Ja siedziałem jako anonimowy człowiek, nikt mnie nie obserwował ani nie zaczepiał. Czułem się komfortowo w mojej anonimowości. Z tego wniosek, że tylko moje nazwisko jest znane, przynajmniej tym, którzy czytają książki i zachodzą do księgarń. Moja twarz nie jest znana. – Napisał pan bardzo dużo książek, w księgarniach zajmują całe półki. Wraca pan czasem do nich? – Nigdy. Pisarze nie powinni czytać swoich starych utworów, a przynajmniej tacy jak ja. – To znaczy? – Poprawiacze. Gdybym przeczytał jakąś moją starą książkę 20 razy, to 20 razy bym ją poprawiał, przepisywał, zamęczał wydawcę itd. Ja nie potrafię przeczytać tego, co napisałem, żeby nie poprawiać. Dotyczy to nawet listów do przyjaciół i pism urzędowych. Jestem maniakalnym poprawiaczem. Dlatego gdy postawię kropkę po ostatnim zdaniu mojej książki, zamykam ją na zawsze. Odtąd ma żyć swoim życiem. – Od początku tak pan postępował? – Jako młody pisarz czytałem moje wydane już książki. Byłem przygotowany, że mnie zachwycą, tymczasem rozczarowały mnie, a nawet nudziły. Zamiast spodziewanej dumy, czułem niepokój, a nawet wstyd. Ciekawostką jest, że nie mam żadnej ulubionej książki wśród tych, które napisałem. Przypuszczam, że gdybym nie przestał czytać swoich książek, być może przestałbym w ogóle pisać. Ostatecznie uznałem, że nie piszę dla siebie, tylko dla czytelników, a skoro im się moje pisanie podoba, to jest w porządku. – Sądzi pan, że książki mogą zmienić sposób myślenia czytelników – a w dalszej perspektywie, wywrzeć wpływ na rzeczywistość? – Tak, jeśli trafią na wrażliwych czytelników – i to najlepiej we właściwym czasie: nie za wcześnie, ale i nie za późno. Z całą pewnością są takie książki, które zmieniają nasz sposób postrzegania świata, uświadamiają nas, wzbogacają naszą wiedzę i wyobraźnię. Chciałbym, aby i moje książki wywierały taki wpływ na czytelników. Myślę, że każdy pisarz o tym marzy. – Pana książki są mocno osadzone w rzeczywistości Meksyku, mierzą się z jego historią, pokazują realia społeczno-polityczne. Czy określanie pana mianem „pisarza społecznie zaangażowanego” uważa pan za pochwałę, czy przeciwnie?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 32/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska