Trzynaście złudzeń rządzących

Trzynaście złudzeń rządzących

Koledzy i podwładni są bardzo oszczędni w mówieniu, że coś nie tak. Natomiast w pochwałach nie mają żadnych ograniczeń Władzę się wykonuje, jak wykonuje się zawód. Rządzący, jak w innych zawodach, po prostu pracują. Bardzo daleko od prawdy są ci, którzy widzą ich jako „piastujących stanowiska”. Piastowanie zawsze kojarzy się z dopieszczeniem. A raczej nie sposób spotkać polityka, który z takim odczuciem wychodzi np. z konferencji prasowej. Wielu oczywiście zdaje sobie sprawę z trudu rządzenia. Jednak wyobrażenia o jego charakterze są opaczne. Wydaje się więc, że są to też panowie i panie snujący wizje lepszego świata i wspólnie dopracowujący się tzw. koncepcji. Otóż Helmut Schmidt odsyłał do okulisty tych polityków, którzy mówili mu o swojej wizji. To samo dotyczy tzw. koncepcji. Oczywiście, trzeba je mieć. Niestety, tylko takie, które można zrealizować. Praktyka jest weryfikatorem i w procesie rządzenia ważna jest nie ich elegancja, ale możliwości wciśnięcia w realia praktyki. I to ostatnie jest przedmiotem najcięższych dyskusji, sprzeciwów, żalów. Nie słychać, by komuś dokuczała koncepcja gwoździa w bucie. Ale sam gwóźdź, owszem. Dobre rządzenie w istocie nie polega na „tworzeniu” polityki, co najwyżej na jej poprawianiu. Najważniejszą jednak sprawą jest solidnie uczciwe jej wykonywanie. To główne zadanie rządzących, podobnie jak piloci mają sprawnie i bezpiecznie prowadzić samolot, a mechanicy w swoich warsztatach dbać o prawidłową obsługę samochodów. Wszyscy ci ludzie mogą tworzyć nowe konstrukcje – politycy polityczne, pozostali mechaniczne. I czasem rzeczywiście, dzięki wielkiej pasji, je tworzą. Ale osiągnięcia w tej materii są rzadkie, a i tak bez nich kraj się nie zawali. Przecież zawsze jest już jakiś system społeczny lub mechanizm kręcący tym, co trzeba. Za to bez ciągłego serwisowania, poprawiania i ochrony przed partaczami każdy układ mechaniczny czy społeczny się rozsypie. A nie ma nic gorszego niż żyć w rozpadającym się państwie. Bo wtedy nic nie działa, we wszystkie oazy spokoju wchodzą strach, niepewność i bieda. Wbrew pozorom wielkie myśli, które później zmieniają kraje i systemy, nie rodzą się w przeciążonych wykonywaniem władzy elitach politycznych, ale w wielkich laboratoriach społecznych, jakimi są humanistyczne wydziały uniwersytetów i środowiska wokół ciekawych periodyków. I tylko niektórym to się udaje. Ci, którzy wiedzą, przynajmniej próbują. Nie bez powodu o. Rydzyk zbudował swoją akademię. Wiedza podstawowa jest więc politykowi niezbędna, ale z nią trzeba do polityki wejść. Kto bez niej wejdzie, także bez niej wyjdzie. Oprócz wiedzy potrzebna jest jednak także znajomość technik pracy. Zazwyczaj zdobywa się to własnym doświadczeniem, najczęściej opartym na własnych błędach, więc w procesie dość niebezpiecznym. Szczególnie po uwzględnieniu malejącej tolerancji w tej sprawie. Dla stabilności władzy warto zatem podejrzeć kuchnię polityczną od strony doświadczeń jej personelu. Oto krótka lista złudzeń. Wcale nie pełna, sporo da się do niej dopisać. Ale jakoś trzeba ją zacząć. Wreszcie jestem panem swojego życia. Pierwszym doświadczeniem członka tzw. R-ki jest odkrycie, że nie dysponuje się czasem. To czas dysponuje członkiem rządu. Rytm wyznaczają cotygodniowe Rady Ministrów, Komitetu Stałego RM, uzgodnienia w ramach przygotowań akcesyjnych UE, komisje senackie i sejmowe, wewnętrzne posiedzenia kierownictw resortów, superzespoły itp. Dokumenty na każde takie posiedzenie dość często nie mieszczą się pod jedną pachą. Ich analizę przeprowadzają, co prawda, odpowiedni urzędnicy (zwykle fachowi), biada jednak temu, kto ograniczy się tylko do ich odczytania. Znający lepiej materię koledzy z konkurencyjnych resortów poradzą sobie łatwo z takim, którego jedynym zapleczem jest kartka papieru. Sprawę trzeba znać, by przeprowadzić ją zgodnie z założonym celem. Nad kilogramami dokumentów trzeba siedzieć stale, jedną ręką trzymając słuchawkę telefonu, uzgadniając, sprawdzając, wypytując. W tym samym czasie (bo międzyczasów zwykle nie ma) trzeba starać się skrócić kolejkę petentów. Bynajmniej nie każdy przychodzi z błahostką. Nie ma dla mnie koalicji i opozycji, jest dobro kraju. Tylko prawdziwa kanalia zrobi coś przeciwko swojemu krajowi. Niech nikt jednak nie oczekuje, że jego patriotyczny wysiłek zostanie zgodnie oceniony przez wszystkich. W polityce jest bardzo jasny i konsekwentnie przestrzegany podział: my pracujemy dla rozwoju kraju, nasi przeciwnicy dla jego zniszczenia. Jeśli mimo to coś konkurencji się uda, to wyłącznie na zasadzie rodzynka w zakalcowatym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2004, 2004

Kategorie: Opinie