Turecka wiosna

Turecka wiosna

W nocy na Taksimie potraktowano nas gazem. Znowu Zaczęło się od drzew. Tak przynajmniej twierdzą premier Erdoğan i jego poplecznicy, nazywając protestujących grupką ekstremistów. Jednak siła i wytrwałość, z jaką ta „grupka”, czyli setki tysięcy obywateli, protestuje na ulicach Stambułu, Izmiru, Antalyi, stolicy kraju Ankary oraz wielu innych miast Turcji, świadczy o głębszej frustracji. Czara goryczy się przelała. Chodzi o wolność Protest, jak mówią Cihan i jego koledzy, zaczął się od czytania książek, śpiewania, piknikowania i sadzenia drzew na terenie parku, który miał być zrównany z ziemią. Na jego miejscu miało powstać nowe centrum handlowe. Protestujący chcieli w ten sposób sprzeciwić się zniszczeniu jednego z nielicznych stambulskich parków. Zirytowana władza i wykonująca jej polecenia policja użyły niewspółmiernych środków – manifestujących zaatakowano armatkami wodnymi, gazem łzawiącym i pałkami, skonfiskowano im namioty. Oburzeni tym atakiem obywatele wyszli więc na ulicę. Cywile, tacy jak Cihan, nie używają broni, tylko wykrzykują pod adresem premiera: „Tayyip, zrezygnuj!” lub „Jesteśmy żołnierzami Atatürka!”. Ten zdaje się jednak nie słyszeć, a w czasie protestu wyjechał do Maroka. W sobotę, 1 czerwca, w Stambule tysiące ludzi przeszło most bosforski, aby wyrazić sprzeciw wobec agresywnej postawy władz i znaleźć się w centrum wydarzeń. Inni po prostu uderzają o balustrady balkonów łyżkami, dając wyraz niezadowoleniu. Park Gezi mieści się przy najważniejszym placu w Stambule, a nawet w całej Turcji – Taksim Meydanı. Niegdyś na miejscu parku stały piękne osmańskie koszary, a dziś rząd chce tu zbudować centrum handlowe będące ich rekonstrukcją. Jak mówi Seda, protest nie wybuchł więc tylko z powodu drzew. Sytuacja osadzona jest w szerszym kontekście serii konserwatywnych i proislamskich zmian wprowadzanych przez Erdoğana. Policja, przemoc i gaz – Policja mierzy w głowy i nogi niewinnych, nieuzbrojonych ludzi – mówi Cihan. Funkcjonariusze rozpylają w kierunku protestujących gaz pieprzowy i łzawiący, celują bezpośrednio w nich. Siła oporu jest jednak na tyle duża, że manifestujący nie wracają do domów. Mówią, że czują się szczęśliwi, bo walczą o swoje od dawna nierespektowane prawa i posłuch. Policja nie ustaje w atakach, a numery identyfikacyjne chowa pod kaskami ochronnymi. Po wyczerpaniu zapasów gazu łzawiącego i pieprzowego sięga po CR, który jest znacznie bardziej toksyczny i drażniący, powoduje czasową ślepotę. Uczestnicy protestu twierdzą, że łączność telefoniczna jest czasowo zakłócana, aby nie można było się informować o tym, co się dzieje i gdzie. Przedstawiciele ruchu donoszą również, że policjanci po cywilnemu i zwolennicy AKP pozorują akty wandalizmu, chcąc zrzucić winę na manifestantów. Liczby są orientacyjne i nie wiadomo dokładnie, ile osób aresztowano (mówi się o 2 tys.), ilu jest rannych i zabitych. Co istotne, zaniepokojona sytuacją Amnesty International stwierdza, że należy wyrazić międzynarodowy sprzeciw wobec naruszenia praw człowieka. Media społecznościowe zakałą społeczeństwa Tak powiedział premier Erdoğan w wywiadzie dla jednej ze stacji telewizyjnych. Trudno się dziwić jego frustracji. To właśnie poprzez Facebook i Twitter wszystkie wydarzenia natychmiast rozprzestrzeniają się w sieci. Zryw, który sami uczestnicy nazywają turecką wiosną, w znacznej mierze tworzony jest przez młodą, zwesternizowaną i świecką część społeczeństwa, która operuje nowoczesnymi środkami komunikacji. Za ich pośrednictwem kształtuje na Zachodzie swój obraz sytuacji. Nawołuje się do wsparcia i dzielenia się dowodami na przemoc wobec protestujących. Internauci zadbali również, aby premier Turcji zapisał się niechlubnie w historii. Nazywają go dyktatorem. Cytaty z jego populistycznych wypowiedzi krążą po sieci. Działalność internetowa ma bardzo duże znaczenie dla komunikacji między nieznającymi się w końcu ludźmi uczestniczącymi w proteście. To właśnie na Facebooku zamieszczane są wiadomości o potrzebnych lekach czy pomocowych numerach telefonu. Przy okazji pojawia się wiele informacji fałszywych, jak ta o użyciu rakotwórczego środka Agent Orange. Przez pierwsze dni protestu tureckie media milczą. W sieci krąży obraz trzech małp symbolizujących główne stacje telewizyjne. Jedna zakrywa oczy, druga uszy, a trzecia usta. Z obawy przed represjami politycznymi publiczne stacje cenzurują doniesienia o protestach, początkowo zamiast informować o protestach, pokazują filmy przyrodnicze. Radio również omija temat parku Gezi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 24/2013

Kategorie: Świat