Tusk – drugie otwarcie

Tusk – drugie otwarcie

Premier zapowiada krew, pot i łzy, ale mało kto mu wierzy To jednak jest wejście z przytupem. Donald Tusk zagrał bardzo mocno – rząd, który powołał, jest de facto jego rządem autorskim, ułożył go, jak chciał. Plan działania tego rządu, który przedstawił w piątek, również jest autorski. Ale nie wołajmy, że Donald Tusk robi, co chce i jak mu się podoba. Program rządu, mocne zaciskanie pasa, które zapowiedział premier i które wygląda bardzo mało przyjemnie, to przecież efekt okoliczności zewnętrznych, kryzysu finansowego rozlewającego się po Europie. Tusk w swoim wystąpieniu poświęcił sporo miejsca, by pokazać, że ten kryzys – na razie – Polskę omija. Ale przecież – dodawał – nie będzie tak, że unikniemy jego skutków. Trzeba więc się przygotować na spotkanie tej fali. Ustawić na brzegach wzburzonej rzeki worki z piaskiem. Dla premiera te worki to cały pakiet ostrych cięć. Premier straszy (i milczy) Naprawdę ostrych, ba, wręcz rewolucyjnych – bo tak trzeba zakwalifikować propozycję podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, częściową likwidację 50-procentowego kosztu uzysku przysługującego przedstawicielom wolnych zawodów, zapowiedź zmian w KRUS, zapowiedź opodatkowania osób duchownych i zlikwidowania całego pakietu ulg podatkowych. Na takie cięcia nie decydował się przed Tuskiem nikt, nawet Leszek Balcerowicz. Logiczne jest więc pytanie: dlaczego robi to Tusk? Czy dlatego, że z polskim budżetem jest aż tak źle? Czy dlatego, że premier jako zwolennik państwa minimum chce realizować swój ideologiczny plan? A może dlatego, że po prostu premier czuje tak mocne poparcie, że wie, iż na takie zmiany może sobie pozwolić? Albo też jest to jakiś pomysł na rządzenie, na zachowanie politycznej inicjatywy, bo przecież wobec tezy o podwyższeniu wieku emerytalnego nikt nie przejdzie obojętnie… Może więc będzie tak jak z cudami, które Donald Tusk zapowiadał cztery lata temu. Z tych zapowiedzi ziściło się niewiele – może i teraz niewiele zostanie z pomysłów cięć i ograniczeń? Tusk, zapowiadając pakiet ustaw sięgających do naszych kieszeni, tłumaczył, że są konieczne, jeśli Polska chce odgrywać mocną rolę w Europie, jeśli chce być w grze. Bo – jak dodał – tylko silni przeżyją obecny kryzys. Postawił więc wybór: albo zaciskamy pasa i jesteśmy przy stoliku, albo nie – i za chwilę znajdziemy się w menu. I w tym sensie nie wyszedł poza ramy swojej partii. Pokazał, że inaczej myśleć nie potrafi. Warto zauważyć: premier ominął w exposé kwestie obyczajowe, poza tym, że zapowiedział, iż będzie bronił krzyża, nie rozwodził się nad powinnościami państwa wobec obywatela, nad sprawami kultury, historii, szkolnictwa, ochrony zdrowia, braku przedszkoli… Nie rysował, co wypomniał mu Janusz Palikot, wizji przyszłej Polski. To państwo, które dziś mamy, tak nakreślone, ruszone nie będzie – jasno komunikował. Poza tym, że będzie głębiej sięgać do kieszeni podatnika. Równie dobrze exposé Tuska mógł więc wygłosić min. Rostowski i wszystko zresztą wskazuje na to, że był on jednym z głównych autorów tez zarysowanych przez premiera. To minister finansów wyrasta więc na postać numer 2, obok Waldemara Pawlaka, w obecnym rządzie. Premier układa (i wciąga) A ten rząd, może poza trójką ministrów z PSL, to autorski pomysł Tuska. I na dobrą sprawę żaden wcześniejszy premier w III RP nie miał takiej jak on swobody w układaniu rządzącej ekipy. Zwróćmy uwagę na następujący element: do tej pory, gdy powstawał rząd, towarzyszyły temu różne przecieki medialne, wiedzieliśmy, że trwają targi o takich lub innych ministrów, że są różne grupy forsujące swoich kandydatów. Tym razem cały proces układania rządu przebiegał w ciszy. Nikt z nikim nie negocjował, no, może trochę miał do powiedzenia Waldemar Pawlak, ale tylko w obszarze swoich trzech resortów. Wszystko rozgrywało się w gabinecie Donalda Tuska, w jego głowie. I przecieków żadnych nie było. Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że premier dobierał ministrów według własnej fantazji i kaprysu. Przeciwnie, widać, że czynił to starannie i ważył różne za i przeciw. I że bardziej interesował go polityczny efekt danej decyzji niż to, czy nowy minister daje nadzieję na sprawne kierowanie resortem. Najlepiej widać to na przykładzie Jarosława Gowina, nowego ministra sprawiedliwości. Gowin to lider frakcji prawicowej w PO, któremu nieraz zdarzało się krytykować Donalda

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 47/2011

Kategorie: Kraj