Saddam Husajn pragnie zgotować Amerykanom krwawą łaźnię Wojna w rzeczywistości już trwa. W Bagdadzie nocą słychać huk eksplozji. To komandosi z amerykańskich sił specjalnych dokonują zamachów, aby przetestować obronę wroga. Żołnierze ONZ nadzorujący zdemilitaryzowaną strefę między Irakiem a Kuwejtem zostali wycofani, aby nie blokować drogi armii inwazyjnej. „I tak nie liczyliśmy, że ci wojacy z Bangladeszu stawią opór Amerykanom”, usiłuje żartować iracki oficer. Tak naprawdę wie, że jest na straconej pozycji. Dowodzi niedoświadczonymi, głodnymi, zdemoralizowanymi żołnierzami z poboru, którzy tylko czekają, aby podnieść ręce do góry. Podobno niektórzy zbiegli do Kuwejtu na wieść, że wybuchła wojna. Odesłano ich z powrotem, tłumacząc, że na razie trwa pokój, nie mogą więc zostać wzięci do niewoli. Saddam Husajn i jego generałowie zrozumieli, że nie zdołają obronić terytoriów pogranicznych, że na pustyni irackie pojazdy pancerne narażone będą na niszczycielskie ataki powietrzne Brytyjczyków i Amerykanów. Taka katastrofa spotkała armię iracką podczas pierwszej wojny w Zatoce w 1991 r. Tym razem wszystkie najlepsze bitne i wierne dywizje Gwardii Republikańskiej iracki despota wycofał do Bagdadu i swojego rodzinnego miasta Tikrit na północ od stolicy, gdzie ma licznych oddanych stronników. Bagdad, pięciomilionowa metropolia o powierzchni 3,2 tys. km kwadratowych, ma stać się „Stalingradem Mezopotamii”. Iracki dyktator zamierza zwabić wrogów pod bramy swej stolicy i w walkach ulicznych zgotować im krwawą łaźnię. Omawiający tę strategię naczelny dowódca sił brytyjskich nad Zatoką Perską, marszałek lotnictwa Brian Burridge, przyznał, że Saddam Husajn jest „niebezpiecznym bękartem”. Rozmieszczone w pobliżu granic dywizje regularnej armii irackiej mają tylko prowadzić działania opóźniające. Saperzy Saddama umieścili wśród wież wiertniczych tony materiałów wybuchowych. Kłęby ognia i dymu z płonących szybów naftowych być może opóźnią marsz Amerykanów i ich sojuszników. Natomiast z pewnością opóźnią go miny, zniszczone mosty, tysiące jeńców wojennych i tłumy cywilów uciekających przed bombardowaniami. Trwają przygotowania do wysadzenia w powietrze zapór wodnych w pobliżu Basry w południowym Iraku, tak aby amerykańskie czołgi ugrzęzły w nieprzebytych bagnach. W powietrze wylecą też zapewne dwie tamy na Tygrysie na północ od Bagdadu. Masy wody zaleją wówczas rozległe tereny wokół stolicy, co znacznie utrudni armii Stanów Zjednoczonych prowadzenie oblężenia. W Tikricie pozycje zajęła dywizja Gwardii Republikańskiej Adnan, sprowadzona z miasta Mosul w północnym Iraku. Być może, gdy wszystko będzie stracone, Saddam Husajn zamierza w kolebce swego klanu walczyć i zginąć. Ale główne siły skoncentrował wokół Bagdadu. Utworzyły dwa „pierścienie ognia”. Pierwszy, zewnętrzny, składa się z co najmniej pięciu dywizji Gwardii Republikańskiej (40 tys. żołnierzy) noszących dumne nazwy „Hammurabi”, „Al Medina” czy „Nabuchodonozor”. Drugi pierścień, wewnętrzny, tworzą żołnierze z czterech brygad Specjalnej Gwardii Republikańskiej (około 25 tys. ludzi), rekrutowani głównie z Tikritu i okolicznych wiosek, uporczywi w boju i ślepo oddani swemu ziomkowi. Obsadzili pałace prezydenckie i inne strategiczne punkty w mieście. Ich zadaniem jest nie tylko odpieranie ataków wroga, ale także tłumienie wszelkich buntów przeciw dyktatorowi. Wspiera ich 5 tys. znakomicie uzbrojonych funkcjonariuszy Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, specjalistów od tortur i represji. Będą oni walczyć do końca, wiedzą bowiem, że po upadku reżimu wzburzony tłum powiesi ich na latarniach. Armię obrońców wzmocnili agenci innych służb specjalnych, licząca 2 tys. żołnierzy doborowa gwardia prezydencka al-Himaja oraz bojownicy z różnych organizacji paramilitarnych, jak Fedaini Saddama. Ci ostatni są słabo wyszkoleni, lecz fanatycznie oddani swemu przywódcy. Idą do boju w białych szatach – to kolor całunu i znak gotowości na śmierć. Wokół rządowych budynków w stolicy wznoszone są barykady. W kluczowych miejscach żołnierze kopią rowy i wypełniają je ropą. W odpowiednim czasie zostanie ona podpalona. Ten prymitywny, średniowieczny sposób walki z pewnością nie powstrzyma Amerykanów. Dym z płonącej ropy zmyli wszakże kierowane laserem pociski wroga. Saddam wie, że nie może pokonać Stanów Zjednoczonych militarnie. Liczy jednak, że jeśli oblężenie Bagdadu przeciągnie się, jeśli amerykańscy i brytyjscy żołnierze doznają dotkliwych strat w walkach ulicznych, amerykańska opinia publiczna zwróci się przeciw swemu prezydentowi, zaś w krajach arabskich dojdzie
Tagi:
Krzysztof Kęciek









