Unia zapłaci za nasze grzechy

Unijne pieniądze to nie pomoc, lecz inwestycja Specjaliści z zakresu ochrony środowiska i przedstawiciele rządu uważają, że wraz z wejściem do UE będziemy zobowiązani do nadrobienia zaległości przede wszystkim w czterech obszarach dotyczących ekologii: gospodarki wodno-ściekowej, utylizacji odpadów, ograniczenia zanieczyszczenia powietrza oraz rekultywacji ziemi. – Nawet bez UE musielibyśmy to zrobić, jednak korzyści ze współpracy z krajami Piętnastki są takie, że na realizację projektów naprawczych możemy otrzymać od Unii fundusze – przekonuje Czesław Śleziak, minister ochrony środowiska. Wysokość pomocy unijnej szacowana jest na około 40 mld euro, a 35% z tej sumy powinno być przeznaczone na gospodarkę wodno-ściekową, głównie oczyszczalnie wody, których musimy zbudować jeszcze 1,7 tys. 25% unijnej pomocy ma być przeznaczone na ochronę powietrza. – Unijne pieniądze dla Polski to nie jest pomoc, to przede wszystkim inwestycja Unii w nasz kraj. Inwestycja, która będzie opłacać się nie tylko nam, lecz także stronie unijnej – twierdzi Michał Rosa, prezes EkoPak. Pod koniec marca w Sejmie odbyła się dyskusja na temat „Ochrona środowiska a integracja europejska”, zorganizowana przez klub parlamentarny SLD i Radę Ekologiczną Sojuszu. Konferencja udowodniła, jak wiele kontrowersji budzi konieczność dostosowania do norm unijnych naszych działań związanych z ochroną środowiska. – Negocjacje w obszarze ekologii były jednymi z najtrudniejszych, które prowadził nasz rząd. Udało nam się wywalczyć najlepsze warunki dostosowawcze ze wszystkich krajów kandydujących – stwierdził minister Śleziak. Przekonywał delegatów zebranych na konferencji, że wynegocjowane okresy przystosowawcze długości od 3 do 15 lat są optymalne. Jednak podczas dyskusji wielu ekspertów z zakresu ekologii wyrażało wątpliwości, czy uda nam się nadrobić wszystkie opóźnienia w wymaganych przez UE terminach. – Istnieje niebezpieczeństwo, że zostawimy, jak to często w Polsce bywa, rozpoczęcie prac na ostatnią chwilę i potem nie zdążymy zrealizować podpisanych uzgodnień. Przecież tak naprawdę brakuje nam niemal wszystkich niezbędnych narzędzi: pieniędzy, fachowców, technologii. A co najistotniejsze, nie mamy nawet ogólnonarodowej koncepcji działania proekologicznego – wymieniano się zastrzeżeniami. Minister Śleziak zapewnił natomiast, że pod względem dostosowania aktów prawnych w dziedzinie ekologii do prawodawstwa unijnego Polska nie ma żadnych opóźnień. Jednak kilku z biorących głos w dyskusji specjalistów z zakresu prawa i ekologii stwierdziło, że nawet najlepsze rozwiązania formalne nic nie dadzą, jeśli nie będą realizowane, a tak niestety w Polsce często się dzieje. Dotychczasowe praktyki są zbyt silnie utrwalone, by mogły je zmienić z dnia na dzień nowe przepisy prawne. Tym bardziej że, jak powiedział uczestniczący w konferencji prawnik zajmujący się kwestiami ekologicznymi, w niektórych jednostkach terytorialnych (np. gminach, małych miasteczkach) zmienia się podejście do ekologii, w innych, pomimo prawnych nakazów, nie. – Interpretacja prawa ekologicznego powinna być jednolita w całej Polsce, a tak niestety nie jest – uważa Marek Burski, prawnik z Uniwersytety Łódzkiego. Dyskutanci, którzy zajmują się wprowadzaniem w życie nowych zasad prawnych, tłumaczyli, że często przepisy prawa to za mało, by dokonać zmian. – Brakuje aktów wykonawczych wyjaśniających, jakie są techniczne rozwiązania niezbędnych modyfikacji. Urzędnicy np. w gminach wiedzą, co trzeba zrobić, ale nie bardzo wiedzą jak. Nie wiedzą, do kogo się zwrócić o pomoc, którzy specjaliści będą najbardziej kompetentni – ostrzegał uczestników konferencji Wojciech Debko. Niejednokrotnie też prawo może działać niejako na niekorzyść mieszkańców. – Muszą oni na przykład sami zadecydować w referendum, zarządzonym przez gminę, czy chcą, by na ich terenie powstało wysypisko śmieci, co wiąże się nie tylko z niewygodą, np. z brzydkim zapachem, ale przede wszystkim z dodatkowymi kosztami. Referendum nie jest więc organizowane, a wokół powstają dzikie, za to darmowe wysypiska – mówiono. Często też nawet bogate firmy nie dostosowują się do obowiązującego w Polsce prawa. Także zgodnie z unijnymi normami firma kupująca (zazwyczaj za grosze) zdewastowany teren pod inwestycję jest zobowiązana do zrekultywowania tych obszarów. Tymczasem np. w województwie kujawsko-pomorskim IKEA i Carrefour nabyły od gminy zdegradowane obszary, ale zamiast je zrekultywować, od razu wybudowały swoje olbrzymie hale sklepowe i parkingi. Nie ma więc teraz żadnych szans, by te tereny zostały zrekultywowane, wręcz przeciwnie, będą ulegać dalszej dewastacji. Inspektorzy ochrony środowiska nie są w stanie w żaden sposób wymóc realizacji prawa. Specjaliści zebrani na konferencji podkreślali,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2003, 2003

Kategorie: Ekologia