Kolebka amerykańskiego przemysłu samochodowego stoi w obliczu plajty To miasto było centrum nowoczesnego kapitalizmu, stolicą przemysłu samochodowego, jednym z najdynamiczniejszych ośrodków gospodarczych świata. Nazywano je z dumą Motor City. Najważniejsze koncerny produkujące auta – Chrysler, Ford i General Motors – miały siedziby właśnie w Detroit. Tu działała też znana wytwórnia muzyczna Motown Records. Dziś w dawnej metropolii stanu Michigan straszą szkielety budynków. 35% miasta nie nadaje się do zamieszkania. Ruina Central Station, niegdyś największego dworca Stanów Zjednoczonych, jest symbolem upadku Motor City. Nocą w wielu dzielnicach panują ciemności, 40% oświetlenia placów i ulic nie działa. Rządzą tu gangi narkotykowe. Liczba zabójstw na 100 tys. mieszkańców jest 11 razy wyższa niż w Nowym Jorku. Burmistrz Dave Bing i rada miejska realizują program oszczędności i zwalniają policjantów. W 2001 r. bezpieczeństwa mieszkańców strzegło 5 tys. funkcjonariuszy. Obecnie pozostało ich 3,5 tys. W ośmiu dzielnicach posterunki otwarte są jedynie od godz. 8 do 16. Straż pożarna wyrusza do akcji, tylko jeśli zagrożone jest życie ludzkie. Strażacy nawet nie próbują gasić opuszczonych domów. Władze zarządziły malowanie ogródków bezpańskich posesji zieloną farbą, aby z daleka wyglądało, że nadal są przy nich trawniki. Stan wyjątkowy Detroit grozi bankructwo – jeśli do niego dojdzie, będzie to największa plajta miasta w historii Stanów Zjednoczonych. W rocznym budżecie brakuje 327 mln dol., całkowity dług zaś osiągnął szokującą kwotę 14 mld. 14 marca mimo sprzeciwu rady miejskiej gubernator Michigan Rick Snyder wyznaczył Detroit finansowego menedżera stanu wyjątkowego, swego rodzaju szeryfa do spraw finansów, o bardzo szerokich kompetencjach. Został nim energiczny prawnik Kevyn Orr, który wcześniej zrestrukturyzował Chryslera. Komentatorzy ostrzegają, że mianowanie finansowego szeryfa może zagrozić demokracji i doprowadzić do konfliktu na tle rasowym. Jeszcze w latach 50. XX w. Detroit kipiało życiem. Z taśm fabryk zjeżdżały tysiące aut, a pracownicy cieszyli się z wysokich zarobków. Motown – jak również nazywane jest Detroit – liczyło prawie 2 mln mieszkańców. Obecnie jest ich 700 tys. – tyle, ile w 1910 r. 36% populacji żyje w nędzy. Przeciętny roczny dochód gospodarstwa domowego wynosi tu 27 862 dol. W całym stanie Michigan – 48 669 dol. Czterech na dziesięciu mieszkańców Detroit zamierza się wyprowadzić w najbliższych pięciu latach. Przyczyn upadku jest wiele. Koncerny samochodowe za mało inwestowały w innowacje, a kiedy sprzedaż przestarzałych modeli aut spadła, masowo zwalniały pracowników. W latach zimnej wojny rząd USA skutecznie zachęcał firmy, aby przenosiły produkcję w inne miejsca, rozśrodkowywały zakłady, bo Detroit mogło zostać obrócone w perzynę jedną radziecką bombą atomową. W 1967 r. w ubożejącym mieście zaczęły się zamieszki rasowe. Przerażeni biali przedstawiciele klasy średniej stopniowo wyjeżdżali. Obecnie ponad 80% mieszkańców upadłej metropolii to Afroamerykanie. Ze względu na poprawność polityczną nie powinno się o tym mówić, ale taka struktura populacji zniechęca inwestorów oraz wykwalifikowanych, zamożniejszych białych do osiedlania się. Miniony rok oraz pierwsze miesiące 2013 r. były dla amerykańskich koncernów samochodowych bardzo pomyślne. Chrysler otworzył nawet nową fabrykę w Detroit. Ale firmy inwestują przede wszystkim w stanach południowych, gdzie nie ma tak silnych związków zawodowych. W grudniu 2012 r. przyparte do muru władze miasta mimo wielu sprzeciwów mocno ograniczyły uprawnienia UAW – związku zawodowego pracowników przemysłu samochodowego. Zdaniem ekspertów, to jednak nie pomoże. Działacze związkowi, zdając sobie sprawę z sytuacji, już wcześniej byli gotowi na znaczne ustępstwa. Zdarzają się jednak promyki nadziei. W ubiegłym roku w Motown zamieszkało więcej ludzi, niż się wyprowadziło. W niektórych dzielnicach prosperuje biznes, a w śródmieściu trudno znaleźć wolne biuro do wynajęcia. Nasz dom płonie! Od 2000 r. bezrobocie w Detroit wzrosło o 165%. Według oficjalnych danych, co piąty mieszkaniec nie ma pracy, a w rzeczywistości bezrobocie jest jeszcze wyższe. W legendarnej fabryce Forda River Rouge w latach 30. XX w. pracowało prawie 100 tys. osób.
Tagi:
Jan Piaseczny









