Urlop z bankrutem

Urlop z bankrutem

Jakie pułapki czekają na nas podczas zagranicznych wycieczek Kilkudniowa wojna nerwów, próby wyłudzenia pieniędzy, straszenie policją turystyczną i użeranie się z pracownikami hotelu – tak wyglądają wakacje turysty, któremu w czasie urlopu padło biuro podróży. Znęcona prospektami ze słonecznego Egiptu postanowiłam tam właśnie spędzić urlop. Wybrałam Eurotour polecony mi przez koleżankę, która dwa miesiące wcześniej zwiedziła z nim pół Egiptu i była bardzo zadowolona. Cenowo oferta była na poziomie innych biur, przeważyło to, że polecimy polskimi liniami. Miałam wykupiony wyjazd dwutygodniowy. Nagle w połowie pierwszego tygodnia ktoś włożył w drzwi mojego pokoju informację (po polsku), że Eurotour nie zapłacił za mój pobyt i pieniądze będę musiała wyłożyć z własnej kieszeni. Czułam, jak mimo upału oblewa mnie zimny pot. Od tego czasu zaczął się horror wydzwaniania do biura firmy w Warszawie, do miejscowego rezydenta, konsula. Po powrocie do kraju dowiedziałam się, że te telefony kosztowały mnie 845 zł! Zaczęła się też wojna podjazdowa z pracownikami hotelu. Kiedy z kilkoma osobami z Eurotouru zakwaterowanymi w tym samym hotelu próbowaliśmy ustalić, ile będzie kosztować nasz pobyt, usłyszeliśmy, że 50 dol. za dobę! Za dwa tygodnie byłoby to 700 dol. od osoby. Taka suma z pewnością przekonywała do wcześniejszego powrotu do kraju. Wystraszeni nie na żarty zadzwoniliśmy do naszego opiekuna. Wydawałoby się, że właśnie on będzie nam służył pomocą. Niestety, okazało się, że tak naprawdę jest pracownikiem egipskiej firmy Rest Travel, której Eurotour również nie zapłacił. Rezydent długo więc tłumaczył, że nie mamy wyjścia i musimy albo naciskać na warszawskie biuro, aby uregulowało płatności, albo… zapłacić samemu. Dochodziły do nas sprzeczne informacje. W biurze Eurotouru (zanim firma ogłosiła upadłość) powiedziano nam, że nasz pobyt jest opłacony. Rest Travel upierał się, że pieniądze z Polski nie dotarły. Jeśli zatem nie zapłacimy, polską grupą zajmie się – jak poinformował mnie rezydent – wszechmocna tu policja turystyczna! Kiedy dowiedzieliśmy się o bankructwie firmy, straciliśmy do końca grunt pod nogami. Skontaktowałam się z koleżanką z redakcji w Warszawie. Zaczęła dzwonić do wojewody, który wydał koncesję biuru turystycznemu, do konsula w Egipcie, aby dowiedzieć się, jak wygląda nasza sytuacja na miejscu. Po całym dniu wydzwaniania uzyskała gwarancję, że nasz pobyt jest opłacony i nie powinniśmy dać się naciągnąć na jakiekolwiek opłaty. Te informacje uspokoiły nas, ale i tak nie przestano nas nękać. Na dzień przed wyjazdem pierwszej grupy (która przyjechała na tydzień) znów dostaliśmy pismo, tym razem po angielsku. Ponownie wzywano nas do zapłaty, ale tym razem „tylko” 98 dol. za tydzień od osoby. Sporo turystów było skłonnych zapłacić, byleby tylko mieć święty spokój. Ja nie chciałam. Kiedy poszłam z tym pismem do recepcji hotelu, pracownicy stwierdzili, że oficjalnie nic o sprawie nie wiedzą. Prywatnie sugerowali jednak, że nie mam wyjścia i będę musiała wnieść jakieś opłaty. Przeciwko nam byli więc egipski pośrednik, rezydent i pracownicy hotelu. Pisma ponaglające do opuszczenia hotelu dostawałam nawet w środku nocy! Gdybym nie znała angielskiego i nie wykłóciła się o swoje racje, pewnie dałabym się zastraszyć. Parę osób, które wykupiły wczasy 14-dniowe, załamało się i wyjechało już po tygodniu. Woleli stracić połowę urlopu niż siedzieć jak na szpilkach w oczekiwaniu na wyrzucenie z hotelu czy wystawienie niebotycznego rachunku. Sytuacja poprawiła się, gdy wreszcie, po paru dniach nerwówki, zadzwonił ubezpieczyciel. Eurotour był ubezpieczony w towarzystwie ELVIA Allianz. Pani, która rozmawiała ze mną, potwierdziła, że nie musimy wyjeżdżać wcześniej, że nikt nie ma prawa zatrzymać naszych rzeczy i żądać jakichkolwiek pieniędzy. Potem ubezpieczyciel dowiadywał się jeszcze, czy wszystko jest w porządku, dzwonił do hotelu, aby potwierdzić nasze prawa, upewnił się, czy mamy transport na lotnisko. Właściwie była to jedyna firma, która zainteresowała się nami. Taką opieką nie otoczył nas nikt inny, włącznie z niedoinformowanym pracownikiem konsulatu. Czy można się ustrzec? Czy można się ustrzec przed tego rodzaju wakacyjnymi atrakcjami? Niestety, okazuje się, że turysta nigdy nie może mieć stuprocentowej pewności, że jego biuro nie upadnie. Nie ma bowiem możliwości uzyskania informacji na temat rzeczywistej kondycji finansowej firmy. W jednym z oddziałów Izby Turystyki usłyszałam, że „zawsze są minimalne sygnały, że coś jest nie tak”, problem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 26/2004

Kategorie: Kraj